30.05.2015

#dwa.zagadka

Our hopes and expectations black holes and revelations

Z nieciekawego snu o pijackich nocach i niebezpiecznych mężczyznach wyrwał mnie odgłos zamykanych drzwi frontowych. Otworzyłam oczy, rozglądając się po pokoju. Za oknem nadal było widno a nierozpakowana walizka wciąż pełniła wartę przy otwartej szafie. Wszystko więc było na swoim miejscu i nie zauważywszy powodów do niepokoju, zamknęłam powieki, rozkoszując się słodką wonią sobotniej wolności. Leżałam tak kolejne dwadzieścia minut albo trzydzieści aż w końcu znudzona wstałam z łóżka, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. To nawet nie była tragedia. A na pewno nie ta grecka. To był obraz nędzy i rozpaczy. Moje piękne kręcone włosy przypominały jakiś dziwny kołtun, z którego wystawały pióra z rozerwanej poduszki (do dziś nie mam pojęcia, jakim cudem porwałam poduszkę) a twarz wyrażała czarną rozpacz. Dosłownie czarną, bowiem tusz z rzęs i kredka z powieki rozpłynęły się pod wpływem moich nocnych ekscesów, tworząc ciemną bazę pod moje nieszczęścia. Wyglądałam upiornie, co poniekąd pasowało do moich mdłości i bólu głowy. Pokręciłam bezradnie głową, wzruszając ramionami. Nie mogłam przecież walczyć ze swoją mroczną naturą. W końcu przetarłam zaspane oczy, zerkając na wyświetlacz komórki, gdzie zostało mi brutalne przypomniane, która już godzina. Białe cyfry ukazywały siedemnastą. Dokładnie siedemnastą dziesięć. Odłożyłam pomiot szatana na biurko, ponownie rozglądając się po pokoju. Wczorajsze ubrania spoczywały na krześle, porażając mnie swoim stanem. Czarne spodnie pokryte były w strategicznych miejscach białym pyłem, sweter z kolei nosił znamiona wylanych na siebie trunków i przypalania papierosami. Fakt ten skłonił mnie do przemyślenia swoich wczorajszych czynów, a to z kolei przypomniało mi o moim nowym koledze, którego imienia na ten moment nie byłam stanie powtórzyć. Nie byłam też pewna czy się całowaliśmy naprawdę czy tylko w mojej wyobraźni. Większość wieczoru moje myśli zaprzątał Gary, a więc nie dziwił mnie fakt, że nie pamiętałam połowy z naszej rozmowy. Aczkolwiek ów chłopak wydawał się być miłym partnerem do rozmów, a nade wszystko cierpliwym i wyrozumiałym, o co bywało zazwyczaj ciężko. Nie byłam też w stanie określić czy żałuję tego, że się całowaliśmy (a raczej cmoknęliśmy, bo wątpię, bym była na siłach wejść w głębszy kontakt), bowiem pomimo wszystko wciąż czułam się pijana. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy znalazłszy się w przedpokoju, zatoczyłam koło i wylądowałam tyłkiem na podporze wieszaka na kurtki. Alma wychyliła głowę zza kuchennych drzwi, przyglądając mi się z dezaprobatą w jasnych oczach. Po chwili jednak zaśmiała się, podchodząc i podając mi rękę. 
- Wstyd mi za ciebie Klakson - odparła z nutą ironii, wprowadzając mnie do pomieszczenia. 
- Nienawidzę jak mnie tak przezywasz - mruknęłam obrażonym tonem, wlewając sobie do szklanki sok. O dziwo byłam spragniona niczym wielbłąd po miesięcznej podróży poprzez pustynne piachy. 
- Wczoraj byłaś ucieleśnieniem klaksonu, moja najdroższa. Piszczałaś, krzyczałaś i budziłaś całe miasto. I w ogóle gdzieś ty była?! Nie uwierzysz, co się stało!
Podekscytowany ton Almy wskazywał na prawdziwą bombę plotkarską. Właściwie chodziłyśmy na imprezy do Zośki tylko po to, by wyciągnąć z ludzi najnowsze newsy ze świata uniwersyteckich snobów. Zofia, studiując prawo, niezaprzeczalnie należała do tego grona, nawet mimo tego, że wcale nie była nadętą idiotką. Wypiłam duszkiem sok, podpierając się na dłoniach. Jak przez mgłę pamiętałam swój powrót, aczkolwiek gdzieś na obrzeżach mojej pamięci kołatała się Aneta i jakaś zadyma, o której mówił Mikołaj. 
- Coś tam pamiętam... w sumie to niewiele, to o co się rozeszło?
Wieczorek zaśmiała się, biorąc łyk swojej leczniczej, obrzydliwej, zielonej kawy. 
- Aneta rozstała się ze swoim chłopakiem. Nic ci o nich chyba nie mówiłam. Ale ogólnie, to on studiował w Gdańsku, w sumie to tworzyli taki związek na odległość, ale w tamtym roku przeniósł się tutaj niby dla niej. A przynajmniej tak mówiła. No i w czerwcu albo w lipcu szlag to trafił. Zośka mi coś wspomniała, że ten jej kochaś był wycofany, chociaż podobno jest całkiem spoko. 
Zmarszczyłam brwi, siląc się nadążać za słowotokiem rudej. 
- Aneta, spoko chłopak, jednorożce, zamek i wata cukrowa? - dodałam ironicznie, nie mogąc zrozumieć, jak ktoś taki jak Aneta mógł stworzyć związek z kimś kogo mianowało się określeniem "spoko". 
- Posłuchaj - zaczęła, a jej głos niemal przesiąkał sensacją - to też kolega Zośki, a ona ostatnio ma coś na bakier z Anetką, no i Zośka zaprosiła go na te urodziny, bo uznała, że nie będzie przecież zachowywać się jak idiotka skoro znają się od liceum i podobno przyszedł, chociaż ani ja ani Miko go nie widzieliśmy. I podobno całował się z inną na oczach Anetki!
Alma zachichotała niczym prawdziwy Grinich oznajmiający, że świąt nie będzie. Przyglądałam się jej przez dłuższą chwilę, rozważając nad przekazanymi mi informacjami. Próbowałam oddzielić swoje ekscesy od nieszczęścia znienawidzonej Anety, starając się umiejscowić w czasie moje spotkanie pierwszego stopnia z tajemniczym blondynem, który był sobowtórem Nephiwcka. W międzyczasie próbowałam odrzucić myśl o perfidnym wykorzystaniu i wzbudzeniu zazdrości. Niemożliwe, by ten czarujący młody człowiek zdobył się na coś tak perfidnego. 
- Zośka rano dzwoniła i mówiła, że ona nic nie widziała, ale Aneta dostała szału i zrobiła aferę na całe mieszkanie. Ten chłopak chyba nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem i poszedł w długą zaraz po nas, a reszta towarzystwa pokradła butelki z winem i poszła nad Wisłę. Impreza przednia, nie ma co. 
- Nie wiesz jak ma na imię ten jej kochaś? - zapytałam niby od niechcenia, walcząc z falą mdłości. W myślach zaś obiecywałam sobie nigdy nie tknąć alkoholu, choćby mieli mnie torturować. 
- Michał, Marek, Maciek, nie wiem, coś z m chyba, widziałam go raz na oczy, skąd mam pamiętać jego imię, czy to w ogóle ważne?
Alma świdrowała mnie uważnym spojrzeniem, wyraźnie nie domyślając się bolesnej prawdy. Nie chciałam też dzielić się z nią swoimi przypuszczeniami, bowiem nie miałam żadnej pewności, że moim wieczornym towarzyszem był były chłopak Anety. Wyjawiwszy jej to bez konkretnych dowodów, skazałabym się na wieczne ośmieszenie i stuletnie wypominanie tej haniebnej sytuacji. 
- A w ogóle, zanim objedziemy naszą kochaną psiaps Anecię, to gdzie ty byłaś całą noc?
- Siedziałam na balkonie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, naiwnie licząc, że to wystarczy. Cóż, naiwna ja. 
- Sama?
- Z bandą napalonych murzynów, a co?
Kąśliwość mojej odpowiedzi sprawiła, że trybiki w umyśle Amelii zaczęły pracować na najwyższych obrotach, nadal jednak dalekie były od prawdy. Wątpię, by ruda spodziewała się czegoś takiego akurat po mnie. Rzadko chodziłam na imprezy, a zatem nigdy nie całowałam się z nowo poznanymi chłopakami. Byłam prawdziwym mnichem pośród braci studenckiej, co było mi nazbyt wypominane w towarzystwie osławionej toruńskiej całowaczki Zofii Sienkiewicz. 
- To zazdroszczę. Widziałaś ich chociaż czy tak w ciemno...? 
Zaśmiałam się ponuro, starając przypomnieć sobie imię chłopaka. To naprawdę było trudne zadanie i powoli traciłam jakiekolwiek nadzieje. Z jednej strony chciałam się z tym podzielić z Almą, z drugiej czułam się odrobinę urażona, wiedząc, że stałam się przedmiotem brudnej manipulacji. 
- A wiesz coś więcej o tym chłopaku? - zapytałam niby od niechcenia, patrząc z uporem maniaka w leżące na stole ulotki. Były o wiele ciekawsze niż moje skacowane myśli. 
- Chyba jest na drugim roku informatyki ale jest w moim wieku, ma chyba dwadzieścia trzy lata i coś wcześniej kończył. No jest z Gdańska i tyle, a co cię on obchodzi? A, i ma na imię Marcel. Pamiętam, bo jeszcze się śmiałam, że dokładnie tak jak ojciec Kaśki, wiesz, ten nadwrażliwiec z tatuażem słonia na nadgarstku. 
Wieczorek roześmiała się głośno, wyraźnie licząc, że zrobię to samo, ale nie było mi ani przez chwilę wesoło. Chociaż temat ojca Kaśki zawsze wzbudzał we mnie ogromne rozbawienie. Alma zauważyła to szybko, wlepiając we mnie swoje ślepia. Teraz prawda była już ewidentna. Nawet i dla niej. 
- Tak, no, to ja doprowadziłam Anetę do stanu furii - odparłam z durnym uśmieszkiem, nie wiedząc do końca czy płakać czy schować się w muszli klozetowej. 
- Czy on cię do tego zmusił? - zapytała po chwili, patrząc na mnie z troską. Po raz pierwszy tego dnia miałam ochotę się rozpłakać. Ta po prostu. Po ludzku przyznać się do kompletnej porażki. Czy wyglądałam na siostrę zakonną? Albo zagorzałą fanatyczkę czystości przedmałżeńskiej? Byłam człowiekiem, miałam więc prawo zaszaleć. Raz na dwadzieścia dwa lata należała mi się odrobina szaleństwa w obcych ramionach. Nawet jeżeli trwało to pięć sekund i ani przez chwilę nie myślałam wówczas o Marcelu. O ile tak miał na imię, bo wciąż nie miałam pewności. 
- Nie, dla twojej wiadomości. Zrobiłam to świadomie - widząc kpiące spojrzenie rudej, poprawiłam się szybko - no prawie świadomie. W sumie to myślałam, że to Gary. Boże, dobra, nie mam pojęcia, co się tam wydarzyło do końca! - powiedziałam buńczucznie, wstając od stołu i podchodząc do lodówki. Ani trochę nie podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzono, bowiem było to spojrzenie na wpół niedowierzające i na wpół kpiące. Tak jakbym to sobie wszystko wymyśliła, by komukolwiek zaimponować. Alma westchnęła w końcu, wykręcając się w moją stronę. 
- W porządku, rozumiem. Po prostu moje uszy nie dowierzają. I martwię się, Klara. 
Prychnęłam głośno niczym kotka pani Nowackiej spod dwójki. 
- Pierwszy raz od trzech lat całuję się z nowo poznanym chłopakiem i trzeba się o to martwić? To ja jestem szalona czy ty przejęłaś rolę matki w tym domu?
Dziewczyna westchnęła głośno, wzięła z blatu butelkę pepsi i napiwszy się, spojrzała na mnie spokojnie, siląc się na powagę. Wiem, że po ostatnich rodzinnych wydarzeniach Alma po prostu chciała o mnie zadbać. Aczkolwiek nie uważałam, by Marcel był przejawem mojego życiowego nieszczęścia. Tak naprawdę była to przyjemna odmiana i nie próbowałam tego żałować. A przynajmniej nie do momentu, gdy dowiedziałam się o Anecie. 
- Nie chodzi mi o Marcela czy jak tam ma on na imię. Zresztą zaraz mi o tym opowiesz, tylko skończę swoje matkowanie, które wcale nim nie jest. Słuchaj, Klara, rozwód twoich rodziców, Anglia i ten Gary, do którego niemal toksycznie się przywiązałaś, bo potrzebowałaś bliskości. Nie możesz w każdym facecie dostrzegać Nephwicka, bo to się źle skończy. Nic mnie innego nie martwi. Nie wiem, jakie zamiary tak naprawdę miał ten chłopak... cóż, sama zadecydujesz, co z tym zrobisz. Ale doskonale wiesz, co mnie męczy i kiedyś trzeba będzie to przerobić. 
Otworzyłam usta w geście zdziwienia, próbując jakoś to skomentować. Nigdy nie patrzyłam na moje życie z podobnej perspektywy. Faktycznie od ponad dwóch lat wszystko wokół mnie się sypało. Dlatego uciekłam, dlatego unikałam pytań i poważnych odpowiedzi. I byłam tym skrajnie zmęczona. A uczucie to potęgowała jeszcze moje niedyspozycja i suchość w gardle. Czy Wieczorek zawsze musiała podejmować tak poważne tematy w momencie, gdy nie byłam w stanie myśleć?
- Toksycznie? - zapytałam bezmyślnie, widocznie przejęta tylko tym określeniem. Reszta póki co nie miała znaczenia. 
- O matko, czepiasz się! Wiesz, o czym myślę. 
Skinęłam głową, wgryzając się w kanapkę. Naprawdę musiałam to ciągnąć?
- Obiecuję, że nie popadnę w nephiwckostrukcję, ale odpuść mi dzisiaj, bo puszczę pawia na podłogę. 
Alma zaśmiała się, opierając o parapet. Westchnęła głośno, jakby okazując frustrację, której z pewnością nie czuła. Jej teatralne odruchy zazwyczaj miały na celu zmuszenie mnie do rozmowy. Jednak nie byłam już naiwna i potrafiłam radzić sobie z jej niemal chorobliwą ciekawością. Bez pośpiechu przełknęłam kolejne kęsy i popiłam je przygotowanym napojem. No rush - jakby powiedział pewien mężczyzna, z którym pracowałam, a którego imienia nakazałam sobie nie używać.  Po dwóch minutach pojękiwań Almy opowiedziałam jej o tym, co wydarzyło się wczorajszego wieczora, nie uwzględniając jednak szczegółów. Przyczyna była prosta. Nic, do cholery, nie pamiętałam. Wstyd i zażenowanie. 
- Myślisz, że zrobił to specjalnie? - zapytałam na koniec, nie mając pojęcia, dlaczego zależy mi na odpowiedzi. Nie chciałam nowego mężczyzny w moim życiu. Tym bardziej używanego przez Anetę. Taka niestety była prawda. Jakkolwiek źle to brzmiało. 
- Nie znam go. Podobno oni obydwoje byli dziwni. Aneta jest jebnięta, to żadna rewelacja, ale o nim wiem tyle co nic. Zośka nie była wylewna w tym temacie. Ale jednak przeniósł się tu dla niej, więc zakładam, że musiał ją kochać. I może faktycznie chciał jej zrobić na złość, pokazać, że może mieć kogoś innego. Wiesz przecież jak to funkcjonuje. Z drugiej strony sama nie pamiętasz, jak tak naprawdę było, więc może to się stało. Ty pijana, on pijany, wpadliście na siebie i trzask, amory się posypały. 
- Chyba trociny z twojej dupy - mruknęłam na wpół serio na wpół żartem. Alma tak naprawdę nie przyjęła żadnego stanowiska, co już chyba było jej znakiem firmowym. Na każdą sprawę miała neutralny pogląd, co czasami pomagało, choć i tak w większości przypadków przeszkadzało. Teraz jednak byłam rozczarowana jej postawą. Sama, odzyskując siły witalne, chciałam rozszarpać na strzępy ów tajemniczego Marcela. Byłam przekonana, że ta świnia mnie wykorzystała. Dopóki Alma nie spuentowała swojej wypowiedzi, sądziłam, że będę mieć sojuszniczkę w swojej złości, co ułatwiłoby mi złorzeczenie blondasowi. Wieczorek jednak, jakby na złość, odizolowała się od jakiegokolwiek stanowiska. 
- Nie będę przecież na niego wrzucać, nie znając prawdy - odparła po chwili, wyraźnie widząc, jak bardzo nie podoba mi się to, co mówi. 
- Jesteś moją przyjaciółką i masz wyzywać każdego kogo wyzywam. I po drugie - dodałam, mrużąc złowrogo oczy - to ty zasiałaś wątpliwość, więc kontynuuj!
- Zabij, zabij i wykastruj, bo tylko zwyrodnialec całuje dziewczyny na balkonie. 
W końcu obydwie roześmiałyśmy się głośno, rozpraszając atmosferę, która gęstniała z każdą kolejną minutą. Prawda była taka, że żadna z nas nie wyglądała ani na wyspaną ani na wypoczętą. Dwa zrujnowane statki na wzburzonym morzu - ot, co mi przyszło do głowy, przyglądając się naszym zgarbionym sylwetkom przytulonym do kuchennego stołu. 
- I tak go pewnie już nie spotkasz, Klara. Chyba, że będziesz czaić się pod jego wydziałem. Może nie ma się czym przejmować, co?
Westchnęłam przeciągle, wzruszając ramionami. Być może ruda miała rację, może powinnam zapomnieć i dać sobie spokój? W końcu nie istniała zbyt wielka szansa, bym miała go znowu spotkać. Co tylko ułatwiało porzucenie morderczych planów. 
- Idź spać, bo Mikołaj pewnie będzie chciał się zrelaksować po pracy - zachichotałam jak Mała Mi z Muminków, spoglądając na nią prowokacyjnie.  
- Chyba w kiblu - mruknęła, by sennym krokiem udać się do swojego pokoju. - Ty też się połóż. Pogadamy jutro jak wrócę z pracy, ok?
Skinęłam głową, uśmiechając się nieznacznie. Życie na Bema powracało do normalności i to była jedna jedyna rzecz, która mnie wówczas najbardziej cieszyła. 

Wstałam grubo po dziesiątej i z marszu udałam się do kuchni (miejsca pełniącego fukcję kulturalno-towarzyską, gdzie czekała na mnie świeżo zaparzona kawa. Mikołaj prawdopodobnie brał kąpiel, na co wskazywał odgłos puszczanej wody w łazience a Alma od jakiejś godziny męczyła się z naleśnikami w pracy. Z braku jakiegokolwiek towarzysza wyjęłam z lodówki mleko, którym zalałam płatki i usiadłam przy oknie, by kontemplować ostatnie promienie wrześniowego słońca. Za niespełna pięć dni miało zacząć się prawdziwe studenckie szaleństwo. Nowe przedmioty, starzy wykładowcy, pisanie licencjatu i strach przed obroną. Dodając do tego brak motywacji i niechęć do porannego wstawania otrzymywałam nieciekawe zestawienie. Chemikiem byłam raczej przeciętnym, co nikogo nie zaskakiwało. Chemia kosmetyczna miała być przepustką do wielkiej kariery w międzynarodowej korporacji a okazała się, no cóż, może nie fiaskiem ale też nie najlepszym pomysłem  dla kogoś tak mało zorganizowanego jak ja. Gdyby nie dostrzeżenie szansy w brytyjskiej fabryce, w której dotychczas pakowałam do pudełek słoiczki z kremami, to rzuciłabym to w trzy diabły. Tylko co po tym? Szczerze nie wyobrażałam sobie siebie na kierunku humanistycznym ani inżynieryjnym, może więc byłam na to skazana a moje obecna niechęć związana była z rozwodem rodziców, kłótnią z siostrą i moim marnym życiem miłosnym? Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć sobie na to niezwykle egzystencjalne pytanie, do pomieszczenia wkroczył Bazyl, przecierając dłonią mokre włosy. 
- E, półbóg, chlapiesz mi do kawy - rzuciłam z wyrzutem, poprawiając się na krześle. Chłopak w odpowiedzi stanął naprzeciw, machając mi przed nosem swoimi kudłami. Nie zareagowawszy na ten jawny atak, bowiem nikogo już nie bawiły jego nędzne żarty, Miko nalał sobie soku do szklanki i usiadł blisko mnie. Wyglądał na zmęczonego i niewyspanego, czyli tak jak zawsze. 
- A ty będziesz tak siedzieć i pławić się w swoim angielskim bogactwie? 
- Owszem, a co?
Wzruszył ramionami, widocznie nie mając ochoty na dalsze docinki. Przecież i tak wszyscy wiedzieli, jak często narzekałam na swoją pracę i jak wiele zgryzot przeżyłam pakując w pośpiechu te przeklęte kremy. Żartowanie na ten temat było więc wciąż nieco drażliwe i mało zabawne. 
- Idę zapisać się na angielski - powiedziałam w końcu po chwili, mieszając bezsensownie łyżeczką w kubku. 
- A po co?
Przewróciłam oczami zirytowana; dlaczego Alma mówiła Mikołajowi o moich sprawach sercowych, pomijając te naprawdę istotne dla mojej przyszłej kariery zawodowej? 
- Przecież byłaś tam rok, mówisz świetnie i masz maturę, to nie wystarcza, by ogarnąć tam studia? - zapytał zdezorientowany, majstrując coś przy radiu, które nie działało od przeszło roku, a którym zawsze się bawił, gdy mu się nudziło. 
- Co innego mówienie a co innego gramatyka i te chemiczne dziwactwa. Muszę mieć certyfikat co najmniej z C1 a bez kursu raczej tego nie pociągnę. Chciałam jeszcze ukierunkować się w stronę chemii, ale nie wiem czy mają w Toruniu taki moduł nauczania. W Anglii nauczysz się mówić, ale jak nie piszesz za wiele i skupiasz się tylko na kontaktach z ludźmi w twoim wieku, to zapomnij o jakiejkolwiek poprawności. Nie chcę mieć tam problemów później. 
Bazyl skinął głową, nie okazując mi zbyt wielkiej uwagi, choć wiedziałam, że w swój pokręcony sposób mnie wspiera. 
- Myślałaś nad czymś konkretnym?
- Pójdę do empiku albo 3way, poszukam jakiś stron i jutro pochodzę. I tak nie mam nic lepszego do roboty. 
Potem siedzieliśmy jeszcze razem jakieś pół godziny, by ostatecznie posprzątać kuchnię po śniadaniu i zamknąć się w swoich pokojach, gdzie - jak mogłam domyśleć się po wolnym transferze - obydwoje postanowiliśmy uraczyć swój umysł nowym odcinkiem jakiegoś serialu. Bo to było o wiele łatwiejsze niż sprzątanie czy poważna rozmowa. Chociaż nie miałam zielonego pojęcia czy Mikołaj wie cokolwiek o minionej nocy na Broniewskiego. Moja wewnętrzna intuicja kazała mi wierzyć, że Alma nie miała czasu, by przekazać mu tę rewelację, mój umysł z kolei próbował wmówić mi, że Wieczorek była zdolna do nocnych tortur i gdy tylko Miko wrócił z pracy o piątej nad ranem, już u samego progu przekazała mu te interesujące wieści. Koniec końców obyło się bez moralizujących dyskusji i próby wyłudzenia jakichkolwiek informacji. Nikt nie musiał mnie dwukrotnie powiadamiać o tym, jak wszyscy się o mnie martwią i troszczą. I o trosce mówiąc, mój telefon zawibrował niebezpiecznie, wyświetlając imię mojej młodszej siostry. Zaskoczona tym nagłym odzewem, wcisnęłam bez namysłu zieloną słuchawkę, witając się bez entuzjazmu. Jeżeli Pola zapragnęła ze mną rozmawiać, świadczyło to tylko o tym, że kolejna partia kłopotów właśnie wkroczyła w moje świetlane życie. 


3.05.2015

#jeden.powitanie

I wish you'd hold your stage with no feelings at all

- Może być?
Alma zatrzymała się w pół kroku, zaszczycając mnie krótkim, krytycznym spojrzeniem. Spojrzeniem prawdziwego bazyliszka. Potem zacmokała głośno jak ciotka Janka przed wygłoszeniem kazania i ostatecznie zaśmiała się perfidnie. Po chwili u jej boku pojawił się Mikołaj odziany w swoją ulubioną koszulę i podarte, rock'n'rollowe dżinsy, które pamiętały czasy liceum. Tylko ja stałam tam wystrojona jak szczur na otwarcie kanałów. 
- Może być? - ponowiłam pytanie, naiwnie licząc, że z ich ust padnie choć jedno słowo pochwały. Naprawdę lubiłam tę czarną sukienkę i chciałam, by świat w końcu dostrzegł kryjącą się w mej figurze kobietę. Jednak na ich twarzach nadal malowało się rozbawienie i poniekąd politowanie dla mych marnych prób wykrzesania z siebie kobiecości. 
- A te szpilki to próba samobójcza?
- Kochanie, to wabik Klary na mężczyzn. Jak już będzie pijana to zamiast iść, potknie się i wpadnie w ramiona jakiegoś przystojniaka - skitowała Alma, znikając w swoim pokoju. Tylko Miko postanowił dotrzymać mi towarzystwa i z nutą powątpiewania lustrować moje wieczorne odzienie. 
- Mógłbyś okazać mi więcej litości, chamie - mruknęłam, wykręcając się w stronę lustra. Być może sandały na wysokim obcasie nie były mocnym elementem mojej stylizacji, ale reszta wydawała się jak najbardziej pasować na taką imprezę. Dziewczęcy wdzięk połączony z drapieżną nutą kobiecości. Urodziny Zośki były pierwszą imprezą, na która szłam po swoim powrocie. Rok spędzony w Anglii zupełnie mnie ogłupił i pozbawił wyczucia stylu. W Bath chodziłam ubrana albo jak robotnik fabryki cukierków albo pełnowymiarowa opiekunka dla dziecka. A gdy ktoś łaskawie zaprosił mnie na kawę, piwo lub do klubu, ze swojej nowo skompletowanej szafy wyciągałam ubrania, które babcia nazwałaby wysoce niedzielnymi. Nigdy nie byłam dziewczyną, która ubierała sukienki bez okazji. Przez dwadzieścia dwa lata swojego życia preferowałam podkoszulki i jeansy, kiedy więc tkwiłam w brytyjskim świecie, zdana tylko na gust swój i Magdy, postanowiłam to zmienić. Moja kobiecość musiała wyjść na salony. Jednakże tu, w Toruniu, nikt nie doceniał ani mojej elegancji ani tym bardziej moich starań. Klara w sukience to Klara śmieszna. 
- Wyglądasz jak skrzyżowanie Brienne z Tarthu i Cersei. 
Mikołaj odezwał się w końcu, jednak z jego ust nie wypłynął żaden komplement. Gdyby sytuacja była inna, pewnie zaśmiałabym się z jego wyszukanego żartu, pukając w czoło. 
- Czyli i tak lepiej od ciebie - zripostowałam, zamykając się w pokoju. W akcie prawdziwej rozpaczy wyjęłam z szafy czarne spodnie i rozciągnięty szary sweter. Byłam niemal przekonana, że tym strojem zachwycę wszystkich obecnych i przy okazji nie zrobię z siebie pośmiewiska. I właściwie nie szukałam męża, więc robienie na kimkolwiek wrażenia również nie było istotne. Na korytarzu założyłam jeszcze stare trampki i starłam z ust czerwoną szminkę. Normalna, przeciętna do bólu i niedbała Klara. Gdybym wplotła we włosy kilka papierków i kawałek skórki od banana już zupełnie upodobniłabym się do kloszarda spod naszego bloku. 
- Jak chcesz to umiesz wyglądać jak Klara. 
Amelia wyszła w końcu z łazienki, uśmiechając się złośliwie. Jej zielone, świdrujące oczy przyglądały mi się uważnie, zapewne wyszukując kolejnego elementu do krytyki. Kochałam Almę jak siostrę, ale czasami chciałam ukręcić jej łeb i rzucić na pożarcie wilkom. Na dodatek przed okresem stawała się nieznośna i samolubna, co tylko potęgowało moje uczucia. 
- Nie wiem czy styl kloszarda pasuje do tak światowej kobiety - odparłam spokojnie, poprawiając włosy. Ruda zaśmiała się głośno, przytrzymując ściany. Nie rozumiałam, dlaczego nikt nie potrafi zaakceptować mojej przemiany. Czy to było aż tak nienaturalne? W końcu i Mikołaj wyścibił nos zza drzwi pokoju, a zmierzywszy mnie od stóp do głów skinął głową, jakby dawał przyzwolenie na wyjście w czymś tak pospolitym. 
- Dbam o twoje serce, Klara. A co gdybyś w tej sukience zawróciła komuś w głowie? Nadal masz złamane serce po Gary'm, po co pakować się w kolejne kłopoty?
- Powiedziałaś mu!
Alma przybrała skruszony wyraz twarzy, starając się nieco złagodzić mój gniew. Sprawa Gary'ego była sprawą tajną. Nikt o niej nie wiedział, oprócz oczywiście Almy, bowiem nie należałam do osób, które rozprawiałby o swoich uczuciowych porażkach na prawo i lewo. A Nephwick należał do tej właśnie haniebnej kategorii. Spodziewałam się, że Miko pozna tę historię, jednak nie oczekiwałam, że Wieczorek sprzeda mnie tak szybko. 
-  Oj, Klara, przecież nie ma w tym nic złego. 
- Zamknij się, Bazyl. Idziemy? Zaraz się spóźnimy przez wasze gadulstwo, wścibstwo, chamstwo i tendencję do krytyki. 

Drogę z Bema na Broniewskiego przemierzyliśmy w ciszy. Sobotni wieczór był nad wyraz spokojny jak na tę porę dnia. Bez problemu przeszliśmy przez pasy na Fałata, co zazwyczaj należało do wyczynów niemal ekstremalnych. Mikołaj trzymał w dłoni torebkę z prezentem a Amelia z kolei odpisywała na jakiegoś ważnego maila od promotora. Wyglądaliśmy jak trójka zagubionych wycieczkowiczów z turnusu nocnej straży. Wszyscy ubrani na czarno, poważni i gotowi na atak. Wieczór zapowiadał się idealnie. Nasza niedyspozycja spowodowana była oczywiście tygodniem powitalnym, który urządzili mi państwo Bazyl. Alma z Mikołajem wprawdzie nie byli jeszcze małżeństwem, jednak ich stażem związkowym mogłam pozwolić sobie na takie uogólnienie. Spędziliśmy więc ostatnie sześć dni na piciu szkockiej na zmianę z Martini i wódką. Rok rozłąki sprawił, że mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Moje doświadczenia z Anglii wymagały co najmniej dwudniowej opowieści; historie z wakacji i roku akademickiego Amelii i Mikołaja potrzebowały dokładnie takiej samej długości. Piątego dnia po prostu siedzieliśmy, śmialiśmy się i dopijaliśmy resztki, jakie nam pozostały. W międzyczasie Miko chodził pracować do Czeskiego Snu a Alma do Manekina. Życie studenta pełną parą. 
Dotarłszy na Broniewskiego dwadzieścia jeden, stanęliśmy przed drzwiami mieszkania Zośki, przywdziewając uśmiechy prawdziwego zadowolenia. 
Nie wiem tylko czy wory pod oczami mogły wskazywać na to samo. 
Po chwili w progu pojawiła się sama jubilatka - prawie pijana i ucieszona tak, jakby właśnie zobaczyła przed sobą Brada Pitt'a. 
- Hello moi mili! Ale co tak spóźnieni?!
Popatrzyliśmy na siebie zaskoczeni, wkraczając do jamy szaleństwa. 
- Och, no... wiecie... przecież mam problemy z dwudziestą i osiemnastą! 
Alma jęknęła przeciągle, przysuwając się do Mikołaja. Tak jakby to chuchro miało ją obronić przed moim atakiem furii. Bazyl w odpowiedzi roześmiał się głośno, a Zośka skwitowała to gwizdnięciem. Zrezygnowana rozejrzałam się po mieszkaniu, dostrzegając kilka osób, z którymi chodziłam na lektorat i krąg zachłannych (cztery wredne współlokatorki Zośki). Z głośników wydobywały się jakieś rockowe dźwięki a nozdrzy dobiegała ciężka woń jaśminu. Z marszu założyłam, że Aneta, najgorsza z przyjaciółek Zośki, specjalnie wylała na siebie tyle perfum. Ta idiotka była nieobliczalna i robiła wszystko, by zepsuć mi humor. W końcu wręczyliśmy brunetce prezent i wtargnęliśmy z impetem w rozszalały tłum. 
Pierwszą godzinę spędziłam siedząc na kanapie, wlewając w siebie drinki i opowiadając o swoim fascynującym życiu w Anglii. Z przyczyn wielu byłam zmuszona ubarwić swoją historię. Nikt chyba nie chłonąłby z takim zainteresowaniem opowieści o ciężkiej pracy, ośmiu godzinach snu, zmęczeniu i braku życia towarzyskiego. Być może uradowałby ich fakt nieszczęśliwej miłości, ale ten temat należał jednak do nienaruszalnych i wciąż bolesnych. Szyłam więc barwne opowiastki, zabawiając tłum żądny mięsa. Sprzedawszy im wszystkie te bajki, mogłam swobodnie ubiegać się o dyplom w pełni wykwalifikowanego oszusta. 
Przed dwudziestą drugą temat dyskusji diametralnie się zmienił. Wykorzystując fakt, że nie byłam już w centrum uwagi i na dodatek wydawałam się być niespotykanie trzeźwa, przeprosiłam towarzystwo, udając się do toalety. Mikołaj z Almą prowadzili ożywioną dyskusję z Arturem i Klaudią, a krąg zachłannych popijał cichaczem Jacka Danielsa przy wejściu do kuchni. Posłałam im chłodne spojrzenie, a potem zamknęłam się w łazience, gdzie spędziłam dobre dwadzieścia minut. I tyle wystarczyło, by świat kompletnie o mnie zapomniał. Gdy na nowo znalazłam się w salonie, wszyscy porozbijali się na mniejsze grupki i prowadzili iście pijackie rozmowy. Moich uszu dobiegały najrozmaitsze słowa, które w konsekwencji nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego. Rozejrzałam się uważnie po mieszkaniu, a dostrzegając uchylone drzwi balkonowe, ruszyłam w tamtym kierunku. Po drodze zgarnęłam jeszcze ze stolika dwie butelki piwa i uradowana przemknęłam na zewnątrz. Chłód nocy musnął delikatnie moje rozgrzane policzki, przez co na moment zamknęłam powieki, rozkoszując się tym wspaniałym uczuciem. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego i nie wiedzieć czemu czekolady. 
- Papierosa? 
Wykręciłam się w stronę, z którego dobiegł mnie męski głos. W samym rogu na fotelu siedział znajomo wyglądający chłopak. Jednak przez ciemność nocy nie byłam w stanie dostrzec w pełni jego twarzy. Zbliżyłam się więc, odkładając na podłogę butelki. Przez chwilę przyglądałam mu się bacznie, by ostatecznie stwierdzić, że ten tajemniczy przystojniak przypomina mi Gary'ego. Ten sam kolor włosów, kształt oczu i szczęki. Ideał każdej Klary Marszał na tym padole łez. 
- Wszystko w porządku? - zapytał, najwidoczniej nie wiedząc, jak odebrać moje, bądź co bądź, nienaturalne milczenie. 
- Nie znam cię. 
Bardzo niemądra Klara. Głupia Klara. 
Mój nowy znajomy uśmiechnął się jedynie, najwyraźniej wyczuwając jak durną babą jestem. Zważywszy, że większość kobiet nie przejawia predyspozycji do inteligentnych rozmów, moja wypowiedź mogła go jedynie utwierdzić w tym przekonaniu. 
- Marcel Kamiński - odparł, podając mi rękę, którą ścisnęłam po chwili. Podczas tego krótkiego kontaktu fizycznego odnotowałam, że jego skóra jego dłoni jest miękka i zarazem szorstka. Po prostu silna i niezwykle męska. Choć doznania te bardziej powodował fakt, iż ów mężczyzna przypominał mi przeklętego Gary'ego.
- A ty Klara Marszał? 
Po raz kolejny przejął inicjatywę, domyślając się chyba, że tylko idiota liczyłby na w pełni wymiarową odpowiedź. 
- Jestem aż tak sławna?
Zaśmiał się, pociągając z butelki łyk piwa. Nawet w tym był męski. A ja już pijana. Przekonałam się o tym w momencie, gdy moje spojrzenie lubieżnie oceniało jego łóżkowe możliwości. Naprawdę byłam idiotką, która powinna nosić na głowie worek i udawać stracha na wróble. Wtedy przynajmniej nie zrobiłabym sobie krzywdy. 
- Wiem, że bardzo tego pragniesz, ale akurat przechodziłem obok, gdy opowiadałaś historię o wymowie swojego imienia i nazwiska przez Anglików. 
- To masz papierosa?
Marcel wyjął z kieszeni paczkę papierosów, racząc mnie jednym z nich. Nie byłam nałogowym palaczem. Właściwie żaden ze mnie nałogowiec, ale poziom wstydu wskoczył właśnie z jedynki na solidną dziesiątkę i nie potrafiłam normalnie opanować swojego roztrzęsienia. Przy przystojnych facetach zawsze traciłam rezon i robiłam z siebie pośmiewisko. Kamiński był tego doskonałym przykładem.
Siedzieliśmy w milczeniu przez kolejne pięć minut, wydmuchując w ciemność kłęby drażniącego dymu. Blondyn otworzył mi piwo i znowu siedzieliśmy obok siebie, kompletnie nic nie mówiąc. Tak było o wiele lepiej. 
- Podobało ci się w Anglii?
Cholerny pan pogadajmysłonko. Wzruszyłam ramionami, ostatecznie stwierdzając, że to całkiem neutralny temat. Nie musiałam silić się na uprzejmości, a i on w ostateczności mógł pociągnąć temat swoimi doświadczeniami bądź durnymi pytaniami. Koniec końców stwierdziłam, że być może Marcel wcale nie jest wredną świnią i jego celem nie jest trwałe dręczenie biednej Klary. 
- Pierwsze cztery miesiące były cudowne, ale potem chyba mi się to wszystko przejadło. Owszem, jest lepiej niż w Polsce pod względem finansowym, ale kiedy nie masz obok siebie przyjaciół to nagle traci to sens. I tak wracam tam na studia, ale to już konkretny cel i marzenie, więc myślę, że tym razem będzie inaczej. 
- Masz tam rodzinę?
- Kuzyna z żoną i dzieckiem. Właściwie to zawsze łatwiej mieć tam kogoś. Łatwiejszy start i dodatkowe wsparcie. 
Kolejne pytania dotyczyły miasta, pracy i doświadczeń: lepszych, gorszych i tych najdziwniejszych. Kamiński słuchał mnie uważnie, od czasu do czasu uśmiechając się uroczo. Ogólnie należał do tego typu mężczyzn, których już po dziesięciu minutach znajomości można określić mianem uroczego. A ja byłam typem kobiety, która uwielbia nadużywać tego określenia. Uzupełnialiśmy się więc idealnie. Jedyne co mnie zastanawiało to małomówność mojego towarzysza. Zazwyczaj zadawał pytania, a potem słuchał i gorliwie przytakiwał. Atencja o jakiej marzy każda kobieta! Nie wiem czy to z powodu wypitego alkoholu czy też potrzeby wygadania się, kompletnie zignorowałam absencję Marcela, skupiając się na niedogodnościach swojego angielskiego życia i kilku naprawdę dobrych wspomnieniach. 
- Najgorsza była samotność. Niby miałam z kim gadać, mieszkałam z Maćkiem i Magdą, ale bywały wieczory, kiedy wydawało mi się, że nic dobrego nie może mnie już spotkać, że wyczerpałam jakiś chory limit. Czułeś się tak?
Chłopak wzruszył ramionami, wyraźnie nie poczuwając się do werbalnej interakcji. Stwierdziłam wówczas, że to najwyższa pora, by zmienić temat i wciągnąć go w wir wspomnień. W końcu byliśmy na urodzinach i dziwnym było siedzenie w kompletniej ciszy i wpatrywanie się w zasypiające miasto. 
- Skąd znasz Zośkę? - zapytałam niemądrze, przejmując jego rolę. Teraz to ja zadawałam pytania, licząc, że pan niemowa zechce uraczyć mnie jakąś ciekawą historią. Moc alkoholu była nieopisana. Z jednych robiła królów balu a drugich wtrącała w piwnice milczenia. A z Klary Marszał zrobiła poetkę pierwszej klasy. 
- Znajoma z ogólniaka - odparł wymijająco, podsuwając mi kolejną butelkę piwa i papierosa. 
- Tylko tyle? Żadnych pikanterii? 
Zaśmiał się ponuro, zaciągając dymem. Po chwili dołączyłam do niego, czując jak powoli zaczyna szumieć mi w głowie. 
- Uważasz, że jakakolwiek pikanteria mogła mnie połączyć z Zośką?
Pokręciłam głową, przyglądając mu się dłuższą chwilę. Faktycznie Marcel nie był w typie Zośki. Brak zarostu, ułożone, zadbane włosy i czyste ubrania świadczyły na jego niekorzyść. Sienkiewicz nigdy nie spojrzałaby na niego jak na obiekt seksualny. Co poniekąd było bardzo pocieszające. 
- To co robisz? 
Westchnął, a potem upił kilka łyków piwa. Z profilu naprawdę przypominał Gary'ego i nie potrafiłam zatrzymać nacierając na mnie uczuć. Nephwick nadal był żywy w mojej pamięci i na dodatek nieustannie idealny. Nawet po całej tej durnej historii, wciąż pałałam do niego beznadziejnym, chorym i absurdalnym uczuciem. Wygląd mojego towarzysza tylko utrudniał tą i tak już fatalną sytuację. 
- Studiuję informatykę - odpowiedział, jednak i w tym wyczułam coś na kształt niepewności. Tak jakby z jednej strony chciał mi coś wyjawić, ale z drugiej powstrzymywały go wyznawane zasady i inne temu podobne. Istniała również szansa, że byłam pijana już w sztok i każdy gest odbierałam na opak. 
- To musi być ciekawe. Podziwiam ludzi, którzy znają się na komputerach. 
Roześmiał się. Szczerze i niezwykle ciepło, na co zareagowałam chyba zbyt emocjonalnie. Nagle nad twarzą chłopaka zamigały różowe serduszka, czyniąc go obiektem moich nocnych westchnień. Marcel opakowany w ciało Gary'ego. Choć potem czułam się z tym fatalnie, to w tamtym momencie głęboko wierzyłam, że obok mnie siedzi właśnie on. Moja wielka zakłamana miłość. Kompletnie wyparłam ze swojej świadomości obecność jakiegoś nieznanego mi chłopaka, napawając się moim chorym wytworem. 
Kiedy moje pytania przerodziły się w bełkot, Marcel pomógł mi wstać z podłogi i wsparł mnie na swoim silnym ramieniu. Zaśmiałam się, przylegając do niego. On również szedł chwiejnym krokiem, jednak i tak o wiele stabilniejszym niż mój. Tuż przy drzwiach balkonowych potknęłam się, wpadając prosto w niego. Nasze klatki piersiowe zetknęły się, a twarze dzieliły ledwie milimetry. Nie mam pojęcia kto był pierwszy. Czy ja ze swoim chorym wyobrażeniem Nephwicka czy zaskoczony Marcel. Nasze usta tak po prostu zetknęły się na dłuższą chwilę, oddając przyjemnością chwili. Mój umysł płonął od doznań i obrazów Anglika. W moim chorym przekonaniu, całowałam się z Gary'm a nie z jakimś tam blondasem z imprezy. Czułam jak moje serce wyrywa się z piersi i pragnie pognać w ramiona mojej niespełnionej, brytyjskiej miłości. Chłodny powiew wiatru otrzeźwił mnie na moment, przez co byłam w stanie odsunąć się od mojego towarzysza niedoli. I z przerażeniem odkryłam, że stojącym naprzeciwko chłopakiem jest, o dziwo, Marcel. Marcel, z którym siedziałam na balkonie pół wieczora i który jest cholernie podobny do przeklętego Nephwicka. 
- Ups 
Zdobyłam się tylko na to. Coś co ani nie wyrażało zadowolenia ani złości. Bezpieczna opcja dla chorych psychicznie desperatek. Marcel z kolei patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie wiedząc, co właściwie powinien zrobić albo czy w ogóle powinien w cokolwiek się teraz angażować. Naszą niewygodną ciszę przerwał Mikołaj, który nie zważając na mojego nowego kolegę, złapał mnie za rękę, ciągnąc do wyjścia. 
- Miło było poznać, pa! - zdążyłam rzucić na jednym wydechu, podążając za moim supermenem. Pierwszy raz w życiu byłam tak wdzięczna Bazylowi za zabranie mnie z jakiegoś miejsca. 
- Szukam cię i szukam! Alma jest już na korytarzu, zwijamy się. Krąg zachłannych wszczął awanturę, lepiej wracajmy - dodał konspiracyjnym szeptem, zamykając za nami drzwi. I tak oto bez pożegnania z kimkolwiek opuściliśmy mieszkanie na Broniewskiego dwadzieścia jeden. 

Mój powrót bez oporów mogłabym nazwać dreptaniem starego, smutnego żółwia. Uwieszona ramienia Almy, tuptałam powolnie, walcząc z zawrotami głowy. Tak pijana i osłabiona nie byłam już dawno. Autentycznie chciałam umrzeć. Mikołaj naśmiewał się ze mnie, wymyślając jakieś durne przyśpiewki, od których miałam ochotę zwymiotować na jego buty. Zapobiegliwa Amelia uprzedziła jednak moje zamiary, nakazując chłopakowi po prostu się zamknąć. Sto metrów przeszliśmy więc w kompletniej ciszy, wsłuchując się jedynie w jakieś miejskie pohukiwanie. 
- Widziałeś może byłego Anety? - ruda podniosła wzrok na chłopaka, wyraźnie czymś zaniepokojona. 
Miko wzruszył ramionami, co zarejestrowałam spod przymrużonych powiek. 
- Jestem pewna, że o to jej się rozeszło. 
Brunet ponownie wzruszył ramionami, ucinając tym samym domysły swojej ukochanej. 
- O szo wam chodzi s Anetką? - wydusiłam, zaśmiawszy się uprzednio. 
- Opowiem ci jak wytrzeźwiejesz. 
Zanim zdążyłam zaprotestować, Alma zatkała mi usta dłonią, wymuszając tym samym zamilknięcie.  W przeciągu kolejnych pięciu minut znaleźliśmy się już w mieszkaniu, gdzie Bazylowie odtransportowali mnie do własnego łóżka. Wieczorek pomogła mi jeszcze ubrać piżamę i w chwilę później spałam już jak zabita, śniąc o idealnie skrojonych ustach fałszywego Gary'ego.