18.09.2015

#sześć.odwilż

I can't get it right since I meet you 


Przez całą godzinę Marcel Kamienne serce posyłał mi spojrzenie, które interpretowałam jako próbę wymuszenia uwagi na tym, co mówi. Kilka razy niemal powstrzymałam się przed pokazaniem mu pięknego, środkowego palca. Może wtedy zrozumiałby, jak wielkie są moje chęci, by uczestniczyć w jego zajęciach. Faktycznie był to mój dobrowolny wybór, ale gdybym od początku wiedziała, kto prowadzi grupę, zrezygnowałabym bez zająknięcia. Jednak i po tej stronie leżał mój własny błąd. Nigdy nie czytałam umów. Z przymilnym uśmiechem brałam w dłoń teczkę wpisową, obiecując sobie, że kiedyś do niej zajrzę. I ku mojej udręce dzień ten nigdy nie nadszedł. Pozostawało mi więc walić głową o mur, a potem pojednać się ze swoją złością i jego obecnością. Zapewne o wiele łatwiej przyszłoby mi pogodzenie się z takim stanem rzeczy, gdyby nie fakt, że dzisiejszego dnia na nowo musiałam spojrzeć prosto w twarz Marcela i poprosić go o kolejne kserokopie ćwiczeń. Za każdym razem odnosiłam wrażenie, że to jakiś pokutny spacer, a na jego końcu czeka mnie poirytowane spojrzenie Kamińskiego. Zawsze był poirytowany. Nawet jeżeli miało to miejsce tylko raz, wiedziałam, że za każdym razem, gdy spotkamy się sam na sam, on będzie zirytowany. Niezależnie od sytuacji. 
Gdy w końcu dobiegł kres zajęć, Marcel podziękował nam za współpracę i zabrał się za porządkowanie własnych podręczników. Kilka z nich odłożył na półkę, resztę z kolei wsadził do plecaka, po czym go zasunął. Ja z kolei rozejrzałam się po sali, licząc, że Szymek (czy tam Przemek) tak jak zawsze będzie się ociągał z wyjściem. Tylko jego obecność, o dziwo, gwarantowała mi spokój i jakieś bezpieczeństwo. Jednak ta szuja zniknęła już za drzwiami, wyraźnie zwabiona zapachem z knajpy naprzeciw budynku. Zdenerwowana zachowaniem chłopaka, którego imienia nawet dobrze nie kojarzyłam, westchnęłam ciężko, podchodząc do swojego nauczyciela. Marcel podniósł na mnie swoje jasne tęczówki, by po chwili zanurzyć dłoń w leżącej na biurku teczce i szczęśliwie wyciągnąć z niej plik kartek. 
- To kolejny zestaw - odparł z niewielkim uśmiechem na ustach, podsuwając mi dokumenty. - Miałaś jakieś problemy z poprzednimi?
Owszem. Miałam tysiąc problemów, ale wolałabym umrzeć ze wstydu, niż mu się do tego przyznać. Krępowało mnie mówienie mu o tym, że nie potrafiłam dobrze rozpracować kilku wzorów, a na koniec nie zrozumiałam konstrukcji zdania. To wykraczało poza moje możliwości. W końcu Internet pozwolił mi rozwiązać każdą wątpliwość, a więc moje kłamstwo nie znaczyło wiele. 
- Nie, obyło się bez większych problemów - powiedziałam spokojnie, chowając kopie do torby.
- A co z mniejszymi?
Posłałam mu zaskoczone spojrzenie, dopiero po chwili zrozumiawszy, co miał dokładnie na myśli. Zaśmiałam się ponuro, zastanawiając się, czy nie kupił poczucia humoru na bazarze u ruskich czy innych narodowości. 
- Te zwalczył Internet, więc nie ma się czym przejmować. 
Pokiwał głową na znak zrozumienia, biorąc w dłonie plecak. Ruchem ręki wskazał na wyjście i obydwoje jak na komendę ruszyliśmy w tamtym kierunku. Nie czułam się komfortowo, idąc u jego boku, jednak co innego miałabym uczynić. Okres ucieczek i mówienia co ślina przyniesie na język szczęśliwie miałam już za sobą. Nadeszła więc pora pokoju. Albo kuchni, bo nie byłam pewna, czy za rogiem nie będę musiała użyć noża. 
- Może dla uzupełnienia wiedzy powinnaś sobie kupić jakieś podręczniki do chemii po angielsku? Nawet z elementarną wiedzą. Znam księgarnię online, która sprowadza książki po okazyjnych cenach, mogę podać ci adres i sobie popatrzysz. 
Wzruszyłam ramionami, siląc się nie okazać entuzjazmu. Nie mogłam również przyznać, że to świetny pomysł. Nie byliśmy na tyle blisko, by w ogóle okazywać sobie jakiekolwiek uczucia oprócz niechęci i rozdrażnienia. W końcu tylko się cmoknęliśmy i to wszystko. 
- To w sumie niegłupie, to jak się nazywa?
Kamienne Serce wyrecytował jakąś trudną nazwę, której nie byłam w stanie zapamiętać. W końcu poprosiłam go, by zapisał mi ją w zeszycie. W zeszycie, w którym rysowałam jego twarz przebitą strzałą! Zanim sobie to przypomniałam, blondyn trzymał już w dłoni pobazgraną kartkę, przyglądając się swojemu portretowi. Czerwona strużka krwi wypływała z jego szyi, a chmurka nad głową ogłasza śmierć Marcula Śmierdziula, króla angielskich smarków. Kamiński wpatrywał się w ten szokujący obrazek, zapewne zastanawiając się, czy wszystko było w porządku z moją psychiką. Po chwili jego spojrzenie spoczęło na mnie. Nie widziałam w nich jednak nic ponad niezrozumienie i zdziwienie. 
- Co ci właściwie zrobiłem, Klara? - zapytał poważnym tonem, ostatecznie zapisując nazwę księgarni na drugiej, czystej już kartce. 
- Nic. Po prostu jesteś nauczycielem, to naturalne, że uczniowie z ciebie szydzą. Nie bierz tego do siebie, głupie żarty - odpowiedziałam pośpiesznie, nie wiedząc za bardzo, na którym punkcie skupić spojrzenie. 
- Zresztą, nieważne - mruknął posępnie - przejrzyj ich ofertę. Sam kupuję tam podręczniki do informatyki i czasami dowiaduję się z nich ciekawych rzeczy. Możesz więc traktować to jako naukę i przyjemność. 
Marcel Kamiński uśmiechnął się do mnie łagodnie, po czym bez cienia złości, pożegnał się i opuścił mnie tuż przed samym wyjściem. Dłuższą chwilę stałam w miejscu, w którym mnie zostawił, zastanawiając się, dlaczego byłam dla niego taka... okrutna? Winiłam go za wszystko. Za zły humor, za złe ćwiczenie albo nawet za złą pogodę, kiedy on po prostu mi pomagał. Nie drążył tematu Nephwicka; nie drążył nawet tematu moich poprzednich wyczynów. Zwyczajnie na świecie wykonywał swoją pracę, a ja negowałam każdy jego ruch. Zachowywałam się jak rozkapryszona nastolatka. Na dodatek tamta sytuacja na balkonie była jednorazowa i podpowiedziana przez pijany umysł, co więc miał mi niby powiedzieć? To ja ubzdurałam sobie jakąś historię i kurczowo się jej trzymałam. A w końcu nie każdy facet był taki sam. I wgapiając się w te drzwi jak sroka w gnat, zdałam sobie sprawę, że wystarczył jeden szczery uśmiech Marcela, bym zaczęła go bronić przed samą sobą. 

Swój szczęśliwy powrót do domu oznajmiałam trzaskając głośno drzwiami. Wystraszony tym dźwiękiem Mikołaj wychylił głowę ze swojego pokoju, posyłając mi zdziwione spojrzenie zza okularów. Właściwie Bazyl wyglądał komicznie w tych granatowych oprawkach, ale jako że lekarz zagroził mu permanentną ślepotą, chłopak nie miał wyjścia i musiał zacząć ich używać przed komputerem. W odpowiedzi na jego spojrzenie mruknęłam coś niewyraźnie, zdejmując buty i płaszcz. Moja reakcja na Marcela tak bardzo mnie rozzłościła, że całą drogę do domu wyklinałam się i przyrzekałam utopienie w wannie. Nie dalej jak dwa miesiące temu obiecywałam sobie, że nie pozwolę, by jakikolwiek mężczyzna wkroczył w moje życie na dłużej niż minutę. Byłam zmęczona historią z Gary'm i moim poprzednim, dziwnym związkiem. I wszyscy święci mi świadkami, że w tym roku jedyne czego pragnęłam to spokoju. Pakowanie się w niezdrowe relacje nie miało sensu. Za rok i tak miało mnie tu już nie być, po co mi więc były kolejne rozczarowania? Powinnam zachowywać się dojrzale, a nie nieustannie pakować się w kłopoty. 
- Co masz taką skwaszoną minę?
Miko wyszedł z pokoju, opierając się o framugę drzwi. Zmrużył oczy, wykrzywiając usta, wyraźnie siląc się wyglądać jak pierwszorzędny detektyw. Pajac. Po prostu pajac. I Alma chciała z nim być całe życie. 
- Jestem zmęczona, ale co ty możesz wiedzieć o zmęczeniu. Pewnie na tym prawie nie robicie nic prócz czyszczenia togi. 
W odpowiedzi roześmiał się głośno, kręcąc głową. Byłam niemal przekonana, że zanim wróciłam do domu, Mikołaj ślęczał nad swoją magisterką, wylewając potoki łez i potu. To jednak nie przeszkadzało mi, by go dręczyć. On śmiał się z moich miłosnych przygód, ja śmiałam się z jego studiów. Tak właśnie wyglądała równowaga w naturze. 
- Czasami jeszcze polerujemy teczki - odparł żartobliwie, przepuszczając mnie w drzwiach kuchni. 
- Dobrze, że teczki, a gdzie Alma?
- Poszła dzisiaj na zajęcia do innej grupy, bo musiała iść do promotora 
Alma studiowała archeologię i chociaż nikt do końca nie wiedział, co mogłaby po tym robić, wszyscy zgadzali się w tym, że Wieczorek naprawdę lubi się tym zajmować. Niemal całe dnie spędzała w toruńskich bibliotekach, poszukując ciekawych artykułów. Jedyną osobą, która wydawała się nie czerpać z tego wystarczającej satysfakcji był jej promotor. Niezwykle upierdliwy człowiek. Za każdym razem, gdy Alma zanosiła mu do sprawdzenia rozdział pracy, mężczyzna mruczał coś o przecinkach albo krótkich zdaniach, a potem kreślił kilka dziwnych znaczków, wmawiając rudej, że musi przeczytać to jeszcze kilka razy, bo on nie widzi  sensu w takim sformułowaniu problemu. Jednak gdy zanosiła mu dokładnie tę samą wersję drugi raz, uśmiechał się, tłumacząc jej dobitnie, że magisterium bez poprawek to żadne magisterium. 
- O co się przyczepił teraz?
Bazyl westchnął, nalewając nam do szklanek soku. 
- Chyba nie pasuje mu to, że Almie został tylko jeden rozdział do końca. Całe wakacje przesiedziała w pracy a potem w bibliotece, a on nie umie tego docenić, więc czyta rozdziały z opóźnieniem i wytyka jej dziwne błędy. Nie wiem, o co chodzi, bo się nie znam na archeologii .
Widząc, jak wiele wysiłku Wieczorek wkłada w swoje studia i jak niewiele pomocy otrzymuje ze strony promotora, rozumiałam, dlaczego tak niewielu osobom naprawdę zależy na studiach. Kto normalny starałaby się bardziej od swojego nauczyciela? Sama miałam ochotę wbić widelec między oczy kilku wykładowcom i z chęcią pomogłabym zrobić to samo rudej. W odpowiedzi westchnęłam jednak przeciągle. Ja miałam problem tylko z wyborem tematu na licencjat, nie było się więc czym chwalić. Bazyl myślał jednak inaczej. 
- A jak tam twój temat? 
Wzruszyłam ramionami. Przy nich czułam się jak dziecko. Oni, poważni studenci, którzy piszą pracę magisterską i pracują, i ja - studentka trzeciego roku, bezrobotna i pogrążona w wymyślonych problemach. 
- Chyba wybiorę porównanie zawartości oryginalnych perfum i taniej podróbki z centrum chińskiego. Nie mam pomysłu na nic lepszego, a i tak nikt nie wymaga cudów. A może się nauczę robić dobre podróbki i zbiję fortunę - odpowiedziałam ponurym tonem, otwierając w końcu lodówkę. Nie miałam za grosz pojęcia, co powinnam zjeść. A byłam okropnie głodna i przez to bardziej sfrustrowana niż zazwyczaj. Mikołaj zaśmiał się i wyjął z szafki nad zlewem paczkę jakiś dziwnych orzeszków. W końcu zdecydowałam się na jajecznicę i zabrałam się do jej przygotowywania. W międzyczasie dyskutowałam z Miko o planach na kolejne tygodnie i bezsensowności zachowaniach niektórych osób. Tuż przed dziewiątą w progu mieszkania pojawiła się Amelia. Obładowana podręcznikami, rzuciła się na krzesło, wyrywając z rąk Bazyla paczkę orzeszków. Jej wygłodniały wyraz twarzy nakazał nam zamilknąć i czekać na to, co przyniesie kolejna minuta. 
- Zdylewski* jest chory na mózg! - odparła z furią, rozpinając sweter - powiedział mi dzisiaj, że muszę dokładnie przejrzeć to, co napisałam, bo tutaj już niby kończę, a on ciągle nie ma pewności, czy ja dobrze postawiłam tezę. 
Wieczorek uderzyła dłonią w stół, wpatrując się w swoje odbicie w szybie okna. Byłam niemal przekonana, że gdyby jej słodki profesor pojawił się tutaj, zabiłaby go bez chwili wahania. 
- Wytłumaczyłam mu więc na nowo swój punkt widzenia, a on na to, że być może mam rację, ale wszystko podlega dyskusji i może powinnam to przemyśleć. Gówno prawda, po prostu wie, że to dobra praca i chce się przypieprzyć, stary dureń. 
- To nie możesz tego skonsultować z tą nową doktor? Mówiłaś, że jest w porządku. 
Alma mruknęła coś niewyraźnie, przegryzając orzecha. Z nieułożonymi rudymi włosami i zaczerwienioną od zimna twarzą przypominała mi wiewiórkę, jednak chcąc zachować życie, pominęłam tę uwagę, skupiając się na jej zrezygnowanym spojrzeniu. 
- Idę kupić wódkę i chipsy, bo nie wytrzymam tego na trzeźwo.
Mikołaj wstał ze swojego miejsca, uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z podjętej decyzji i ruszył do przedpokoju. 
- Jestem z ciebie dumna, Bazyl! - odparłam, pokazując mu uniesionego kciuka. W dzień jak ten, tylko odrobina alkoholu mogła nam pomóc w udźwignięciu takiego ciężaru. Żadne z nas nie było zadowolone z wyglądu własnych studiów. Na dodatek na naszej drodze zawsze pojawiał się ktoś, kto utrudniał nam ich przebieg. Czasami, by się uspokoić, mówiłam sobie i Almie, że za rok będzie po wszystkim. Ona znajdzie pracę i będzie robić doktorat u kogoś, kto ją doceni, Miko zacznie aplikację, a ja będę po prostu studiować w Anglii. Wystarczyło tylko przetrwać tych osiem miesięcy, a potem nadejść miała upragniona wiosna naszego życia. Ach, ja głupia i naiwna. 

Jedna butelka wódki nie uczyniła z nas ludzi szczęśliwych ani tym bardziej zaspokojonych. Gdy ostatni kieliszek alkoholu rozpalił nasze gardła, Mikołaj wsparł się na parapecie, zamykając oczy. Alma uśmiechnęła się do mnie, a potem technikami znanymi tylko sobie, zmusiła Bazyla do pójścia do pokoju. Ostatecznie zostałyśmy same, wsparte na stole i wpatrujące się w parujące kubki z herbatą. Nie pamiętałam, kiedy ostatni siedziałyśmy w kuchni o tej porze zwyczajnie rozmawiając. Minione tygodnie upływały nam pod hasłem pracy i złości, a więc mając tych kilka minut spokoju, cieszyłam się, że mogę je spędzić w ten sposób. Właściwie odkąd tylko wróciłam do mieszkania, chciałam porozmawiać z Almą o moich odczuciach względem Marcela. A krążąca w moich żyłach wódka tylko dodawała mi odwagi. 
- Mam problem z Kamiennym Sercem - odparłam nieco jeszcze zawstydzona, obracając między palcami kostkę od kluczy. Ruda nie potrzebowała wiele czasu, by wybuchnąć gromkim śmiechem. Październik dobiegał końca. Nasz niebieski październik właśnie finiszował, a ja jak zwykle znalazłam sobie kolejny obiekt pożądania. Cóż, odkąd poznałam Almę, dziesiąty miesiąc roku zawsze przeznaczony był moim drobnym miłościom. Na pierwszym roku studiów w październiku poznałam Daniela, rok później w moim życiu pojawił się Bartek, ale historia była na tyle krótka, że nigdy nie wracałam do niej na dłużej niż minutę. A dwanaście miesięcy temu przeżywałam Garry'ego i teraz, w momencie, kiedy byłam pewna, że mnie to już nie dosięgnie, pojawił się Kamiński. Niebieski październik wziął się od angielskiego powiedzenia, które zwyczajnie mówiło coś o kolorach i smutku. W październiku zawsze bywałam smutna. 
- Zastanawiałam się wczoraj, kiedy mi to powiesz - uśmiechnęła się nieznacznie, poprawiając opadające jej na twarz włosy. W takich chwilach jak ta zastanawiałam się, czym byłoby moje życie bez Almy i Mikołaja. 
- To nie tak jak myślisz - mruknęłam, czując jak na policzkach pojawia się różowa barwa - bo kiedy jest dla mnie miły, to jestem na niego zła. Kiedy  z kolei jest niemiły to jestem wściekła. Nie umiem sobie z tym poradzić. Chcę być miła, a nie potrafię i kiedy dzisiaj się do mnie uśmiechnął, to wkurzyłam się, że zachowuję się w tak durny sposób.
Wieczorek chrząknęła znacząco, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
- To i tak lepiej niż zawsze. Przez ostatnie trzy lata skakałaś wokół swoich faworytów jak nakręcony piesek. Jest progres, Klara!
Zaśmiałam się ponuro. To faktycznie była prawda. Tym razem nie chciałam być posłuszną zwierzyną, która merda ogonkiem, by zdobyć choćby odrobinę atencji swojego pana. Jednak czy moja złość była lepsza? Marcel był, bądź co bądź, miły, a ja robiłam wszystko, by przekonać go o tym, jak koszmarną jestem dziewczyną. Być może, zupełnie nieświadomie, próbowałam go od siebie odstraszyć? Może właśnie po tych trzech latach upadków mój umysł postanowił odrzucić kolejnego faceta? Szybko podzieliłam się z Amelią tą pijacką myślą, uważając wówczas, że to co mówię jest szalenie mądre i wielce filozoficzne. Ruda wzruszyła ramionami, wzdychając ciężko. 
- Wypiłabym piwo - mruknęła zniechęcona, a więc w przeciągu dziesięciu minut ubrałyśmy się, poszłyśmy do Paluszka - całodobowego sklepu, znajdującego się tuż za rogiem - i na nowo zajęłyśmy swoje miejsca w kuchni. Zapowiadała się długa noc, jednak to było właśnie to, czego najbardziej potrzebowałam. 
Do drugiej nad ranem debatowałyśmy nad naszymi pracami końcowymi i przyszłości, której powiew zmuszał nas do podejmowania szybkich decyzji. Nie chciałam opuszczać Almy. Nie chciałam ich tu zostawiać, ale każde z nas miało plan i nawet jeżeli plan ten zakładał rozłąkę, musiałam to zaakceptować. Przecież istniało tyle dróg komunikacji, więc jak mogłybyśmy o sobie zapomnieć? Wieczorek przytaknęła na moje słowa, wymuszając obietnicę. 
- Obiecaj mi, Klara, że będziesz codziennie pisać wiadomość. Choćby najdurniejszą. A w weekendy będziemy siedzieć na skypie. 
Przyłożyłam dłoń do serca, a potem potwierdziłam słowa Almy. Przyjaźń po grób. 
- A co do Marcela, tak wracając do tego tematu sprzed trzech godzin, to myślę, Klara, że już wtedy na balkonie go polubiłaś. I jesteś tak tym przerażona, że robisz wszystko, żeby go od siebie odepchnąć.
- Myślałaś o byciu psychologiem?
- Tysiące razy!
Roześmiałyśmy się, dopijając resztki drugiego piwa. Nie chciałam, by ta noc się kończyła. Nie chciałam, by nadszedł kolejny dzień, który zmyje moje złudzenia. Powinnam zapomnieć o Marcelu i zacząć być milsza. Nie mogłam się go pozbyć, musiałam więc nauczyć się z nim żyć. Wątpiłam, by zrobił cokolwiek więcej w moim kierunku. Kamienne Serce był uprzejmy dla wszystkich, a więc to jaki był dla mnie o niczym nie świadczyło. Chciałam w to uwierzyć, bowiem nie mogłam pozwolić sobie na kolejne złamane serce. I wyjeżdżałam stąd, jaki więc miałoby sens wmawianie sobie czegoś takiego? Westchnęłam przeciągle, czując jak moje powieki stają się ociężałe. Wieczorek, najwyraźniej zauważywszy moją słabość, wstała od stołu, biorąc mnie za ramię. Ona również sprawiała wrażenie okropnie zmęczonej. 
- Idziemy spać. A Marcel rozwiąże się sam, zobaczysz. 
Wątpiłam w to.

Żaden facet sam się nie rozwiązał i głęboko w sercu wiedziałam, że z Marcelem jest tak samo. 

*Nazwiska wykładowców przypadkowe.