20.08.2015

#pięć.spotkanie


And it's led me on and on to you 

Spojrzałam zrozpaczona na Almę, pokazując jej telefon. Ruda uśmiechnęła się tylko smutno, nic nie mówiąc. Wiedziałam, że jedyne co mogłoby wydobyć się z jej ust to prośba o odebranie połączenia. Złość na ojca ulotniła się nagle, na jej miejscu zaś pojawił się strach i niedowierzanie. Patrzyłam na wyświetlacz, licząc, że aparat za chwilę zamilknie i pozbędę się problemu. Tomasz Marszał był jednak cierpliwym człowiekiem i wolał usłyszeć słodki głos poczty głosowej aniżeli wcześniej się rozłączyć .
- Odbierz wreszcie!
Posłałam Almie pełne rezygnacji spojrzenie i, o dziwo, przesunęłam zieloną słuchawkę, by położyć kres swoim cierpieniom. 
- Tak?
Oficjalny ton jaki wydobył się z mojego gardła zaskoczył nawet i mnie samą. Nigdy nie rozpoczynałam rozmowy w ten sposób z kimś kogo znałam. Zwłaszcza z własnymi rodzicami. Tym razem czułam się jednak tak, jakbym miała podjąć rozmowę z kompletnie nieznaną mi osobą. Choć ostatnio zdarzało mi się i tak myśleć o ojcu. 
- Przeszkadzam ci, Klara? Masz zajęcia albo spotkanie?
Owszem, przeszkadzał, ale w żadnej z wymienionych przez niego czynności. Mimo niechęci do jakiejkolwiek dyskusji, nie chciałam go oszukiwać. Odwlekanie problemów  sprzyjało narodzinom nowych, a tego do szczęścia już nie potrzebowałam. 
- Nie, wracam z Almą z angielskiego. Stało się coś?
- Ach, no to jednak przeszkadzam - odparł cicho, nieco zawstydzony, czym przypomniał mi, jak nieśmiały czasami bywał pomimo swojego wieku - nic się nie stało, słońce. Rozmawiałem dzisiaj z Polą i pomyślałem, że nie możemy wiecznie się unikać. 
Brak odpowiedzi z mojej strony sprawił, że tata westchnął przeciągle i odczekał kolejnych kilka sekund, najwyraźniej dając mi czas do namysłu. Tomasz bywał również naiwnym człowiekiem, co z kolei doskonale obrazował przypadek z Kornelią. 
- Kiedy przyjedziesz do domu?
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, wzruszając ramionami. Żałowałam, że ojciec nie może tego zobaczyć, bo to ułatwiłoby wiele rzeczy. Pomimo ogromnych chęci, nie umiałam z nim dzisiaj rozmawiać. Po części ze względu na zmęczenie, po części ze względu na poranną rozmowę i po części przez Marcela, Ze wszystkich możliwych pór, tata postanowił wybrać właśnie ten przeklęty piątek. Czy on naprawdę chciał dojść do konsensusu? Powoli zaczynałam w to wątpić. 
- Nie wiem - westchnęłam, szukając w myślach jakiegoś terminu, który by go zadowolił albo zwyczajnie uciął temat - mam teraz dużo na głowie, sam rozumiesz. Licencjat, angielski, laboratorium jeszcze, myślę, że boże narodzenie to realny termin. 
Moje rodzinne miasteczko było oddalone od Torunia o całe czterysta dwadzieścia kilometrów. Długa podróż i związane z nią niedogodności sprawiały, że nie odwiedzałam tamtych stron zbyt często. Nie tęskniłam ani też nie odczuwałam potrzeby przebywania we własnym domu. Kiedy rodzice oznajmili nam, że biorą rozwód, postanowiłam zmienić wszystko. Począwszy od miejsca zamieszkania a skończywszy na kolorze włosów. Póki co dawałam radę tylko ze zmianą miasta. Moje czarne kłaki stawiały zbyt wielki opór podczas farbowania, by poświęcić im jakiekolwiek pieniądze i czas. Ponadto, obecność Mikołaja i Almy sprawiała, że czułam się o wiele lepiej w Toruniu niż gdziekolwiek indziej. Może czasami tęskniłam za Polą, ale nasze częste kłótnie pozwalały mi o tym skutecznie zapominać.
- Nie żartuj, nie dasz rady szybciej?
- Wiesz, tato, na tę chwilę to ciężka sprawa. Do listopada na pewno mnie nie będzie - odparłam zgodnie z prawdą, przechodząc przez światła na Kraszewskiego. Szyld polo marketu zaświecił mi przed oczyma, przypominając o braku mleka i kawy w mieszkaniu. Złapałam Almę za ramię, pokazując jej palcem na sklep i bezgłośnie wypowiadając nazwy produktów do zakupienia. Gdy moja towarzyszka udała się na zakupy (wyraźnie zresztą uradowana faktem, że ta prozaiczna czynność nie stała się powodem do zakończenia rozmowy), oparłam się o barierkę, czekając cierpliwie na kolejne słowa ojca. Nie byłam już nawet na niego zła. Byłam po prostu zmęczona i zwyczajnie zawiedziona, chociaż nie wiedziałam jeszcze czym. 
- Klara... nasza ostatnia rozmowa... właściwie chciałem ci powiedzieć, że przepraszam. Obydwoje zawiniliśmy, wiesz o tym, ale nie może tak być, że nie będę wiedział, co u ciebie. Wiem, co myślisz o Kornelii, ale to są moje wybory i nic nie sprawi, że będę was mniej kochał albo mniej o was dbał. 
Zaskoczona nagłą zmianą tematu, zachłysnęłam się chłodnym październikowym powietrzem. Stan mój potęgował również fakt, że ojciec, pomimo swojej wrażliwości, bardzo często unikał tematu uczuć. Choć nigdy nie miał problemu, by okazać nam ojcowską miłość, tak z mówieniem o niej zazwyczaj sobie nie radził. Jego słowa więc były dla mnie czymś niewiarygodnym. Choć nie chciałam się do tego przyznać, ścisnęło mnie w gardle. Nie potrafiłam mu powiedzieć tego samego. 
- Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie przez telefon. Wiem, że Pola mówiła ci już o dziecku i ślubie. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to przesuniemy termin ślubu. Chciałbym tylko, żebyś jednak się ze mną spotkała przed tym. 
Odsunęłam telefon od ucha, zastanawiając się, czy to nie ten moment, kiedy spektakularnie się rozłączam i wyłączam telefon na najbliższy rok. Jakkolwiek szczere nie były słowa ojca, nie byłam w stanie przejść do spijania sobie z dzióbków. Tomasz Marszał był niezwykle spokojnym człowiekiem. Całe moje dzieciństwo uważałam go za bohatera i jedynego mężczyznę swojego życia. Pojawienie się Kornelii i nasza kłótnia sprzed kilku miesięcy sprawiły jednak, że nie mogłam odbierać go w ten sam sposób. A przynajmniej nie na tę chwilę. Miłość dziecka miała swoje granice. 
- W porządku, dam ci znać - odpowiedziałam lakonicznie, próbując zgrabnie zakończyć rozmowę. 
- Bardzo jesteś zmęczona?
Zaśmiałam się smutno, słysząc troskę w jego głosie. Dlaczego nie mogło być tak zawsze? Czułam się jak dziecko z rozbitej rodziny. Chociaż... ja przecież nim byłam! W konsekwencji miałam więc pełne prawo, by tak się czuć. 
- Tak jak słyszysz. Jakby mnie jakiś walec przejechał albo tir z krowami. 
Teraz to on roześmiał się na głos, choć wyczuwałam w tym swego rodzaju niepewność. Nic nie było w porządku, chociaż usilnie to udawaliśmy. 
- To idź odpoczywać i odezwij się do starego ojca czasami. 
Nie wiem, co mu na to odpowiedziałam. Pewnie coś uniwersalnego, bo mój umysł bombardowała myśl, że nie takiego starego, skoro związał się z trzydziestolatką i spłodził z nią dziecko. Mój wrodzony takt sprawił, że zachowałam to przemyślenie dla siebie i gdy tylko wypowiedzieliśmy sakramentalne cześć, wyłączyłam szybko komórkę w obawie, że Pola zbombarduje mnie tysiącem  telefonów i wiadomości. Jedyne czego pragnęłam to znalezienie się w swoim łóżku i pójście spać. Nienawidziłam piątków. I to nie tylko ze względu na Marcela Kamienne Serce. Gdy Alma wyszła w końcu ze sklepu, ruszyłyśmy w milczeniu w stronę naszego mieszkania. Na całe szczęście nie zadawała mi durnych pytań, zauważywszy wyraźnie w jak nędznym jestem stanie. Przeszłyśmy więc dystans dzielący nas do Bema w ciszy, a gdy tylko znalazłam się w mieszkaniu, zdjęłam kurtkę i zamknęłam się w pokoju. Miałam nadzieję wyzionąć tej nocy ducha. Bo to było bardzo dobre rozwiązanie zważywszy na to, jak wiele problemów miałam do rozwiązania. Począwszy od tematu licencjatu a skończeniu na Marcelu i wstydu, jakiego musiałam się najeść przy naszych kolejnych zajęciach. W końcu, zasnęłam przytulona do Fryderyka, misia-przytulanki, którego dostałam rok temu na urodziny, licząc na to, że sobota okaże się wspaniałym dniem. 

Weekend spędziłam na oglądaniu nowych odcinków wszystkich ulubionych seriali i podsłuchiwaniu zatroskanych rozmów moich współlokatorów. W sobotę rano Alma ze szczegółami opisywała Mikołajowi moją rozmowę z ojcem, usilnie doszukując się ukrytego znaczenia moich dziwnych min. Kiedy Miko wychodził do pracy, Amelia błagała go, by zajrzał do mojego pokoju, bowiem ona sama była zbyt przerażona myślą, jaki widok może zastać, gdy pokusi się o otworzenie drzwi. Bazyl nie był jednak tak naiwny i stanowczo jej odmówił. Śmiałam się cicho, słysząc ich pełne napięcia dyskusje, z których wyłaniał się widok zrozpaczonej i załamanej Klary. Wprawdzie nie miałam ochoty spędzać z nimi czasu w kuchni, ale to nie znaczyło, że siedzę zapłakana w czterech ścianach swojego królestwa i wylewam rzęsiste potoki łez. Chociaż mogłabym to robić. W niedzielę z kolei Wieczorek krążyła jak szalona obok mojej twierdzy, wyraźnie dając mi znać, że jej cierpliwość dobiega końca. Doceniałam jej starania, ale jak każdy normalny człowiek potrzebowałam chwili samotności. Właściwie zaczęłam jej potrzebować od mojego pobytu w Anglii. To tam nauczyłam się przeżywać w ciszy swoje smutki i pozwolić im umierać w odległych kątach. Mogłam wygadać się Almie. Opowiedzieć jej o dręczących mnie uczuciach, ale to i tak nic by nie zmieniło. Ona znała moje podejście do sprawy, a ja znałam jej odpowiedź na moje udręki. Lepiej było mi tutaj. Przy laptopie z reklamówką zachomikowanych produktów żywnościowych, o ile mogłam tak nazwać kilka paczek chipsów i dwie czekolady. 
W poniedziałek postanowiłam zaszczycić swoją obecnością kuchnię, gdzie - jak to zazwyczaj u nas bywało - spotkałam swoich zatroskanych współlokatorów. Przywitali mnie wylewnie kubkiem herbaty i dwoma tostami. Ich komiczne wyrazy twarzy zmusiły mnie do zachowania powagi. Uwielbiałam ich dręczyć, a potem się z nich wyśmiewać. Z jednej strony ich zmartwienie było czymś, co doceniałam, z drugiej jednak strony rzadko widywałam ich w takim stanie. Cóż więc miałam uczynić, jak nie odgrywać tej komedii dla zaspokojenia własnych, niepoważnych potrzeb? Ze smutkiem wpatrywałam się w blat stołu, od czasu do czasu ziewając przeciągle. W końcu Alma, wyraźnie nie wiedząc, co zrobić, szturchnęła Mikołaja, posyłając mu mordercze spojrzenie. Biedny Bazyl westchnął cicho, odłożył kanapkę i skierował na mnie swoje zdesperowane spojrzenie. Wydawało mi się, że lada moment wbije mnie w ścianę, bylebym tylko zamieniła z nimi jedno słowo. 
- Na którą idziesz na zajęcia? - zapytał niewinnie, starając się nie brzmieć sztucznie. 
- Na jedenastą trzydzieści.
- O, to świetnie! Też idę, to pójdziemy razem. 
Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie rozkład jego grafiku. Nie dalej jak pięć dni temu Miko machał mi nim przed nosem, jęcząc, że chcą go wykończyć na tym prawie. Byłam więc niemal pewna, że tego dnia zaczynał zajęcia dużo później. 
- A czy ty przypadkiem nie masz na pierwszą?
- Mikołaj musi iść do biblioteki.
Alma, wyraźnie zaskoczona moim pytaniem, uprzedziła biednego Bazyla, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia. Jej najsłodszy chłopak pełnić miał funkcję wysłannika, co szalenie mnie rozbawiło. Mikołaj i pocieszyciel-zwiadowca? Amelia straciła rozum! W końcu, nie będąc w stanie wytrzymać tej napiętej atmosfery i knucia za moimi plecami, roześmiałam się głośno, zatykając sobie usta. Moi cudowni przyjaciele byli dziwakami i na dodatek  intrygantami. 
- Jesteście idiotami - odparłam po niespełna minucie, kręcąc głową z rozbawieniem. - To co chcecie wiedzieć, ptaszki? 
Łudziłam się, że gniew jaki spowodowało moje zachowanie uniemożliwi im kontynuowanie naszej porannej pogawędki. Zapomniałam jednak, że tych dwoje to zwykli bezwstydnicy, dla których informacje są ważniejsze niż godność. Nim zdążyłam upić łyk kawy, zalała mnie fala pytań, na które tym razem postanowiłam im odpowiedzieć. 

Pomimo mojej spowiedzi i marszu pokutnego do łazienki, Mikołaj postanowił towarzyszyć mi w podróży na wydział. Wiedziałam, że Alma przyznała mu to bojowe zadanie, bowiem zdawała sobie sprawę, że jedyną osobą, która wie o Marcelu i która potrafi spojrzeć na tę sprawę z należytym dystansem to właśnie on. Pierwszych kilkanaście metrów przeszliśmy rozmawiając właściwie o niczym. Trochę narzekaliśmy na pogodę, potem rozprawialiśmy o dziwności lasu, który dumnie wyrastał po drugiej stronie ulicy, aż w końcu przeszliśmy na tematy, dla których znaleźliśmy się w takim położeniu. 
- Może przesadzasz, Klara. Może ten Marcel chciał się na niej odegrać, albo po prostu obydwoje byliście pijani i się stało. Nie każdy facet to świnia - zawyrokował poważnym tonem, poprawiając szelkę plecaka. Mikołajowe mądrości bywały często nużące. Studiowanie prawda namieszało mu porządnie w głowie i zamiast pomóc mi wyrzucić z głowy Kamińskiego, on postanowił go bronić. Męska solidarność to zwyczajna głupota. Zresztą wszyscy powinniśmy zapomnieć o tej sprawie. Było, minęło, po co się roztkliwiać? Wyraziłam swoje myśli na głos, na co szatyn prychnął głośno. 
- Ciągle się czymś zadręczasz. Jak nie Daniel, to potem Gary, ojciec i Marcel. Odpuść sobie, Klara. Przestań przewidywać wszystko na swoją niekorzyść. Może gdybyś choć raz podeszła do człowieka z optymizmem, to okazałoby się, że nie jest to takie złe? 
Zaśmiałam się, wbijając mu palec w ramię. Odnosiłam wrażenie, że w ostatnim czasie Miko za dużo czasu spędzał czytając gazety o zabarwieniu psychologicznym. Istniała również szansa, że to Amelia Wieczorek, we własnej osobie, nakładła mu tych głupot do łba i teraz chcą mnie umoralnić. Byłam im wdzięczna za troskę, ale nie mogłam znosić jawnego pieprzenia głupot. Tę myśl również wyraziłam na głos, dobitnie artykułując każde słowo. Bazyl przytaknął na to niemrawo, wyraźnie zbity z tropu. Jego ukochana najwyraźniej nie udzieliła mu rad, jak poradzić sobie podczas mojego ataku. 
- Ok, może lubię rozkładać sprawy na tysiąc małych, ale ty lubisz wieszać skarpetki na każdym możliwym grzejniku. Jak ty się oduczysz tego, to ja przestanę roztrząsać swoje problemy - powiedziałam ostatecznie, przechodząc przez pasy na Gagarina. Mikołaj dzielnie kroczył u mojego boku, wyraźnie zawiedzony takim obrotem spraw. Byłam niemal pewna, że Alma zabije go, gdy dowie się, jak potoczyła się nasza słodka pogawędka. 
- Jesteś cholernie uparta. Alma miała rację, że nie chciała z tobą gadać - dodał tonem zbuntowanego chłopca, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jak dzisiaj zobaczysz moje zwłoki w kuchni to się nie zdziw - dorzucił jeszcze, na co odpowiedziałam mu śmiechem. Dopóki dopóty miałam przed sobą tydzień spędzony w laboratorium, nie musiałam się przejmować żadnym facetem. Wiedziałam jednak, że gdy nadejdzie piątek, moje koszmary staną się rzeczywistością. Nie chciałam przepraszać Marcela, bo za co niby miałabym to zrobić? Nie wstydziłam się swoich uczuć, bo miałam pełne prawo, by odebrać tamto wydarzenie w taki a nie inny sposób. Być może go zdenerwowałam swoją reakcją, ale nie musiał od razu zachowywać się jak urażony małolat. Właściwie to obydwoje zawiniliśmy - przyznawałam w duchu, siedząc w sali laboratoryjnej i zastanawiając się czy oby na pewno dobrze zmieszałam składniki. Do szczęścia brakowało mi jeszcze tego, by wysadzić pół kampusu w powietrze. W sumie to nawet nie pozbyłabym się Marcela, bo jego wydział znajdował się jakieś cztery kilometry stąd, na Chopina. Nie było więc sensu poświęcać życia tylko po to, by odegrać się na kimś, kto pewnie siedzi sobie teraz przy komputerze i nie ma pojęcia, co dzieje się na Gagarina. W zamian mogłam jedynie bawić się probówkami i udawać, że chemia jest tym, co kocham najbardziej. 

Złość na Marcela pojawiała się i odchodziła. Czasami zagłuszał ją telefon od Poli albo mamy, rozmowa z Almą albo zwyczajnie ćwiczenia z chemii. W dodatku na tych kilka dni postanowiłam odpuścić sobie focha na tatę. Byłam okropną córką. Wszyscy wokół martwili się o mnie i akceptowali moje decyzje, kiedy ja przy pierwszej lepszej okazji schowałam głowę w piach i udawałam, że tak naprawdę to nie złość a brak czasu jest powodem mojej nieobecności. Klara Marszał musiała dorosnąć. Chociaż pewnie ani nie teraz ani za rok. Swoje racjonalne podejście do tematu ojca odbijałam sobie na Kamińskim. Moje złorzeczenia i mruczenie przekleństw pod nosem tym razem zaszczytnie skupiły się na nim.
Ślęcząc w poniedziałkowy wieczór nad kserówkami od niego, przypomniałam sobie, jak bardzo mnie ten człowiek irytował. A każda myśl o tym, jak upierdliwy czasami bywał, doprowadzała mnie do białej gorączki. Właśnie wtedy, pochylając się z ołówkiem nad tymi durnymi ćwiczeniami, postanowiłam zasięgnąć informacji u Zośki. Zofia Sienkiewicz należała do tego typu osób, które za nic miały sobie czyjąś prywatność. Wystarczyło piwo i sympatyczna atmosfera, by wyciągnąć od niej wszystkie informacje, włączając w nie nawet te niepotwierdzone. Była więc moją deską ratunku. Bo kto, jak nie ona, podobno osoba, która znała Kamińskiego od liceum i która mieszkała z jego dziewczyną, mógł wiedzieć o nim więcej? Napisałam więc do niej krótkiego smsa, proponując pogaduszki w czwartkowy wieczór. Nie musiałam długo czekać. Niespełna minutę później Zośka potwierdziła miejsce i godzinę, na co uśmiechnęłam się z satysfakcją. Nie chciałam się na nim odgrywać w jakiś podły sposób. Nawet jeżeli mnie oszukał, należało to do przeszłości. Po prostu nie potrafiłam go zostawić, nie poznawszy jakiejś części prawdy. Nic o nim nie wiedziałam, a on sam nie chciał za wiele o sobie mówić. Co więc mogłam zrobić? Pomimo iż Zośka miała długi język, to była wiarygodnym źródłem. I gdzieś w głębi ducha wierzyłam, że to, czego mogę się o nim dowiedzieć, sprawi, że nie będę tak gorączkowo o nim rozmyślać. Naprawdę pragnęłam, by tamten epizod nie miał już znaczenia, a jedyne co mogło mi w tym pomóc, to wiadomość, że z Marcela Kamienne Serce to kawał skurczybyka i nie warto zawracać sobie nim głowy. To stanowczo mogłoby ugasić całą ciekawość jaką go obdarzyłam. 

Z duszą na ramieniu udałam się do Kredensu, gdzie przed wejściem czekała na mnie już Zośka. Tego dnia jej krótkie ciemne włosy sterczały na wszystkie strony, a z szyi zwisał długi kolorowy szalik. Uśmiechnęła się do mnie promiennie, machając energicznie. Zawsze podziwiałam Sienkiewicz. Najpierw za radość jaką czerpie z życia, a potem za łatwość z jaką porozumiewa się z ludźmi. Gdyby nie Mikołaj byłaby moim ulubionym przyszłym prawnikiem. Po przywitaniu weszłyśmy szybko do wnętrza knajpy, narzekając na hulający na zewnątrz wiatr. Jak na połowę października było już naprawdę chłodno. Aby się więc rozgrzać, każda z nas zamówiła duże piwo i rozsiadłyśmy się na kanapach. 
- Alma z Mikołajem wpadną po mnie za jakąś godzinę, to zapytasz jak ich pożycie małżeńskie. Ale, tak w sekrecie, to nic się nie zmieniło. Miko nadal żyje pod pantoflem Almy - odparłam żartobliwie, rozglądając się po pomieszczeniu. Kątem oka zauważyłam grupę studentów, która popijała dziwne drinki i dwie koleżanki, które wyraźnie opijały jakieś rozstanie; ich płaczliwe wyrazy twarzy i zaciśnięte mocno pięści nie mogły wskazywać na nic innego jak porzucenie przez mężczyznę. 
- To  świetnie! A tak w ogóle to dołączy do nas Marcel na chwilę, wiesz, ten były Anetki. Muszę mu dać kilka książek - wskazała na obszerną torbę leżącą u jej stóp, uśmiechając się przepraszająco. 
Jakby ktoś chlusnął mi chłodną wodą w twarz; skierowałam swoje zdziwione spojrzenie na Zośkę, starając się wyglądać neutralnie. Matko jedyna, gdyby Zośka dowiedziała się o mnie i Kamińskim byłabym skończona. Do tej pory nikt nie wiedział, kogo blondyn pocałował tamtej nocy, co więc wydarzyłoby się, gdyby ta pilnie strzeżona tajemnica wydostała się na światło dzienne? W odpowiedzi kiwnęłam głową, teatralnie marszcząc brwi. W końcu miałam doskonałą okazję, by pociągnąć Sienkiewicz za język, jak więc mogłam jej nie wykorzystać?
- A wiesz co, ja mam chyba z nim zajęcia w szkole językowej - powiedziałam zagadkowym tonem, wlepiając w nią swoje zszokowanie ślepia. Ten człowiek mnie prześladował. Nawet tutaj. W miejscu, gdzie przecież powinnam czuć się bezpieczna. Miałam swobodnie plotkować sobie z Zośką, zamiast dramatycznie poszukiwać ucieczki. O okrutny losie, dlaczego musiałam cierpieć takie katusze przez mężczyznę? Moje plany diametralnie uległy zmianie. Miałam niewiele czasu, by dowiedzieć się czegoś o Marcelu i sprawić, by Zośka nic mu nie wygadała. Zadanie niemal niewykonalne. Już teraz mogłam stąd wybiec, udając, że dostałam okresu i nie mam podpasek. Nie byłam jednak tchórzem. Druga taka szansa nie trafiłaby się zbyt szybko. Obydwie miałyśmy zapchany grafik, kolejne spotkanie mogłoby się więc odbyć w okolicach grudnia, a je nie mogłam tyle czekać. 
- Faktycznie Marcel gdzieś uczy. Nie wiem wiele na ten temat, ale wspominał, że ma roboty po łokcie. I jaki jest? Straszny jak jego ojciec czy może bardziej wyrozumiały jak matka?
Zmarszczyłam brwi w geście niezrozumienia. Skąd, u licha, miałam wiedzieć skoro nie znałam jego rodziców? Szybko zdałam to pytanie, na co brunetka zaśmiała się, machając komicznie dłonią. 
- O matko, czasami wydaje mi się, że wszyscy są z Inowrocławia i doskonale wszystko wiedzą. No to jego rodzice są nauczycielami i obydwoje uczyli w naszym ogólniaku. Ojciec uczył niemieckiego a matka angielskiego i miała trochę zajęć z włoskiego. Oni ogólnie są rodziną poliglotów. Marcel chyba nawet mieszkał w Anglii do czwartej klasy podstawówki i zna chyba z cztery języki. Jest w tym świetny - odparła wyraźnie podekscytowana, od czasu do czasu popijając piwo. Przy takim Kamińskim byłam nikim. Znałam tylko angielski i to jeszcze nie na jakimś świetnym poziomie. Reszta języków była czarną magią, a niemiecki to już w ogóle leżał poza moim zasięgiem. 
- No i jego ojciec jest bardzo wymagający. Do jego grupy trafiają osoby, które mają niemiecki w małym palcu, niemal sami olimpijczycy. Jak kiedyś miał z nami zastępstwo to myślałam, że mnie zabije, jak źle odmieniłam czasownik. A matka jest bardzo wyrozumiała i cierpliwa, a przynajmniej tak mówili. Nigdy nie miałam z nią lekcji - kontynuowała, nie zwracając uwagi na moje reakcje. Liczyłam, że Sienkiewicz pociągnie ten temat, co sprawi, że nie wyjdę na zbytnio ciekawską. Zośka być może uchodziła za ignorantkę, ale wiedziałam, że zwraca uwagę na szczegóły. Jeden mój fałszywy ruch mógł stać się powodem jej domysłów, a to postawiłoby mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. 
- Ale ogólnie są bardzo w porządku. Nikt nie miał z nimi większych problemów, więc uchodzą za jednych z lepszych nauczycieli. Na dodatek są tłumaczami i mają jakieś biuro, dlatego Marcel narzekał, że rodzice nie mają dla niego czasu. Chociaż nie był wylewny w tym temacie. On ogólnie jest zamknięty. Nic się o nim nie dowiesz tak naprawdę. Rzadko się otwiera. Taka enigma. 
Zaśmiałam się ponuro, przygryzając język. Miałam ochotę przytaknąć na jej słowa i dodać, że coś o tym wiem. Jednak to wywołałoby lawinę pytań i w efekcie musiałabym opowiedzieć jej o balkonie i naszej słodkiej pogawędce. Aby zachować ostrożność, odsunęłam od siebie piwo, po raz pierwszy decydując się na zadanie pytania. Zbyt długie milczenie również mogłoby być źle odebrane. 
- A on nie studiuje przypadkiem informatyki? Kiedyś coś wspominał na zajęciach...
- Studiuje, w sumie to zrobił licencjat z lingwistyki w Gdańsku i chyba na drugim roku tam zaczął informatykę. Aneta zawsze narzekała, że tak naprawdę to Marcel powinien wziąć ślub z komputerem i słownikiem, bo potrafi poświęcać im godziny - zachichotała, a potem spojrzała w stronę baru. Chwilę potem pojawił się obok nas przystojny kelner, u którego Zośka zamówiła kolejne piwo. Ja z kolei podziękowałam, wpatrując się tępo w kufel ze swoim trunkiem. Tego wieczora nie mogłam przeholować. Po pierwsze, jutro miałam zajęcia, a po drugie, alkohol w moim organizmie powodował słowotok, a słowotok tego dnia mógł się okazać zgubnym problemem.  
- Ma pasję, to chyba dobrze...
Zośka jednak nie zareagowała na moją dziwną odpowiedź, kierując swoje spojrzenie w stronę wejścia. Jej dłoń uniosła się, machając przybyłemu mężczyźnie. Marcel Kamienne Serce wyłonił się zza grupy studentów ponury jak zawsze. Choć liczyłam, że ujrzę na jego twarzy zdziwienie, nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Uniósł jedynie brew, co, jak zauważyłam robił nader często, podchodząc do nas. 
- Co tak szybko? Miałeś być przed ósmą.
Wzruszył ramionami na niezbyt miłe pytanie Zośki, a potem usiadł obok niej bez słowa powitania. Cham i prostak - zawyrokowałam w myślach, licząc, że Alma z Mikołajem pojawią się szybciej niż mówili. Chociaż gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że ich kinowy wypad nie zakończy się godzinę wcześniej. Miałam ochotę zapłakać. Wypiłam duszkiem resztkę piwa, licząc, że to pozwoli mi przetrwać tych kilkadziesiąt minut. Mając przy boku Zośkę byłam poniekąd bezpieczna. Kamiński zapewne też nie chciał narazić się na zdemaskowanie. 
- Klare już znasz, nie? - zapytała mimochodem, by po chwili dodać radosnym, pijackim tonem - właśnie sobie o tobie plotkujemy, to co tam u ciebie?
W odpowiedzi blondas mruknął coś o zmęczeniu i niewyspaniu, po czym udał się do baru, by kupić sobie coś do picia. W tym czasie zdążyłyśmy z Zośką zmienić już temat rozmowy. A gdy Kamienne Serce wrócił ze szklanką pepsi, gawędziłyśmy sobie żywo o moim wyjeździe do Anglii. 
- Dobra, w dupie z pracą, a co z tym Garym, o którym mi pisałaś? Coś wyszło z tego? Byłaś nim przecież mega podjarana!
Miałam ochotę zabić Zośkę. Czy ona, choć raz, nie mogła trzymać języka za zębami? Po jaką cholerę musiała wywlec ten temat przy Marcelu. Ze wszystkich żyjących na ziemi ludzi, to właśnie on musiał się tu pojawić akurat teraz. Byłam załamana. Załamana i tak bardzo spanikowana, że zaczęły mi się trząść ręce. Zaśmiałam się nienaturalnie, gorączkowo rozmyślając nad odpowiedzią. Miałam nadzieję, że Marcel zachowa się przyzwoicie i zajmie swoim napojem, on jednak wlepiał we mnie swoje ciekawskie ślepia, jakby czerpiąc satysfakcję z takiego obrotu spraw. Bydle ubrane w ludzką skórę. Akurat ten temat musiał go wyjątkowo zainteresować.
- Było minęło - odparłam, zaciskając zęby ze złości. 
- Przecież Marcel nikomu nie wygada, prawda Marcelku? - zaświergotała w odpowiedzi, poklepując chłopaka po ramieniu. Ach, gdyby wiedziała, jak skomplikowana jest moja relacja z Marcelem, być może nie zachowywałaby się w ten sposób. Chociaż może to było o wiele lepsze? Kto wie, co zrobiłaby Zośka, posiadając tę wiedzę. Może wygadałaby się Anecie, a ta zabiłaby mnie w ciemnej ulicy kuchennym nożem? Z dwojga złego wolałam już te durne pytania o Nephwicka niż śmierć z rąk Latke. 
- Szkoda gadać - mruknęłam, zauważając ciekawskie spojrzenie Kamińskiego. Postanowiłam wtedy, że powiem to. Chciałam ukrywać tę smutną prawdę, ale może nie powinnam tego robić. W końcu to była przeszłość. Nawet jeżeli wspomnienie o Garym bolało jak cholera, to jaki sens miało ukrywanie tego? Marcel  powinien to wiedzieć. Może wtedy zrozumiałby moje zachowanie. Pochwyciwszy jego wzrok, uśmiechnęłam się smutno, wyjawiając prawdę.
- Okazało się, że kręcił ze mną, żeby wzbudzić zazdrość w dziewczynie, z którą bywałam razem na zmianę. Myślałam, że to coś naprawdę poważnego, a potem przyłapałam ich w łóżku i dowiedziałam się, że byłam półśrodkiem. Nic przyjemnego. 
Zośka nabrała głośno powietrza, biorąc potężny łyk piwa. Byłam niemal pewna, że nim dobiegnie dziewiąta, Sienkiewicz zaleje się w trupa i Marcel będzie musiał odprowadzić ją do mieszkania. 
- A to świnia. Wszyscy faceci są beznadziejni - zawyrokowała w końcu, odstawiając kufel na stolik. Kamiński wlepił we mnie spojrzenie, które - o dziwo - wyrażało współczucie. Miałam nadzieję, że odczuwa również wstyd. Teraz już wiedział, skąd ta przesadzona reakcja na wieść o Anecie i ich rozstaniu. 
- Pewnie masz rację, ale było minęło, niech się smaży w piekle - odparłam znużona, czując jak moje ciało zaczyna domagać się odpoczynku. Kto by myślał, że jedno takie wyznanie potrafi wykończyć człowieka. Choć pewnie była to też wina Marcela. Powiedzenie o tym w jego obecności kosztowało mnie wiele więcej niż gdybyśmy siedziały tu tylko we dwie. Sienkiewicz skomentowała zachowanie angielskiego chłopaka jeszcze kilkoma nieprzychylnymi epitetami, ciągle prosząc o potwierdzenie Kamińskiego. Wyraźnie zbity z tropu takim obrotem spraw, blondyn dopił swoje pepsi i tłumacząc się jutrzejszym kolokwium, opuścił nasze grono, żegnając się zwykłym machnięciem. W tamtej chwili poczułam ulgę. Towarzystwo Kamiennego Serca nie najlepiej na mnie wpływało. I na dodatek zauważyłam, że mówię na niego jak na jakiegoś indiańskiego wodza. Kamienne Serce brzmiało pięknie. Marcel z pewnością nie zasługiwał na tak piękny pseudonim. 
- Jaki on dziwny. Nigdy nie bywa taki spięty. Co ty mu robisz na tych zajęciach?
Wzruszyłam ramionami, tuszując swoje zdziwienie marnym uśmiechem. Naprawdę to ja działałam na niego stresogennie? Odnosiłam wrażenie, że jest zupełnie inaczej. 
- Serio? Zawsze jest taki napuszony - odparłam w zamian, zerkając nerwowo na wyświetlacz komórki. Gdzie ci cholerni zakochańce się podziali?
- No co ty! Marcel zawsze jest wygadany. Gada o głupotach, ale zazwyczaj się odzywa, a nie siedzi jak słup soli. No chyba, że nie wchodzi w relacje z uczennicami - roześmiała się, kończąc piwo. Miałam nadzieję, że nie weźmie już drugiego, bo nie miałam ochoty tachać jej na Broniewskiego o tej porze. 
- To pewnie to. Trzyma mnie na dystans.
Gdyby tylko Zofia wiedziała jak niewielki jest ten dystans, zachłysnęłaby się powietrzem albo własną śliną. Przynajmniej jedno miałam już z głowy. Wstyd jaki do tej pory odczuwałam, cudownie się ulotnił. Kamiński nie mógł zarzucać mi dziecinności, bowiem powody, dla których śmiałam się uznać go za zwykłego dupka, były poważne i wiązały się z wielkim rozczarowaniem. Mógł mnie atakować, ale zraniona dziewczyna zawsze wygrywała z rozzłoszczonym facetem. Ponad to, przez ułamek sekundy widziałam w jego oczach zrozumienie i zawstydzenie, co sprawiało, że i moja złość nieco zelżała. 
Zośka nie zamówiła już piwa. Przez kolejną godzinę rozmawiałyśmy o studiach i wykładowcach, co przyjęłam z ulgą. Im dalej było nam do tematu facetów, tym większą miałam pewność, że moich ust nie padnie żadna głupota. Tuż przed dziewiątą w progu Kredensu pojawiła się Alma z Mikołajem. Na odchodne wypiłam jeszcze kieliszek martini i w szampańskich humorach wróciliśmy do domu. Pierwszy raz od jakiś trzech tygodni nie czułam się tak spokojnie i zwyczajnie. Moich myśli nie zaprzątał ani ojciec ani Marcel, bowiem na tamtą chwilę sytuacja z nimi była dosyć oczywista. Wiedziałam jednak, że wraz z nadejściem kolejnego dnia, to pozorne uczucie nieważkości stanie się historią. Klara Marszał przyciągała kłopoty jak cukier mrówki. A dzień bez problemu był zwyczajnie dniem straconym.