13.12.2015

#dziewięć.historia

and I'm not expecting you to care

- Dlaczego płakałaś? – zapytał, opierając się wygodnie na krześle. Ja z kolei zamrugałam oczami kilka razy, nie potrafiąc nadziwić się prostocie tego pytania. Nie wiem czy liczyłam na prawdziwe emocjonalne fajerwerki czy może coś bardziej banalnego, ale pewna byłam jednego: nie spodziewałam się czegoś tak naturalnego i skoncentrowanego na dzisiejszych porannych wydarzeniach. 
- Kiedy cię spotkałem – sprecyzował, wyraźnie sądząc, że moje milczenie jest spowodowane niezrozumieniem pytania. Gdyby tylko wiedział, jak żałosna bywam w swoich oczekiwaniach, nie czekałby na odpowiedź. 
- To długa historia i na dodatek niewarta wysłuchania. Czasami kobiety płaczą, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
Wzruszyłam ramionami, starając się wyglądać luzacko. Chciałam być maksymalnie rozluźniona, tak by nie wyglądać na udręczoną bądź zmartwioną. Choć powrót do tych łez sprawił, że nagle przypomniałam sobie o ojcu, Almie i całym tym bałaganie jaki po sobie zostawiłam, uciekając z mieszkania. Nie uważałam również, by pogawędka o moich rodzinnych problemach była dobrym ukoronowaniem tego miłego dnia. I istniała szansa, że Marcel usławszy tę beznadziejną opowiastkę, ucieknie z krzykiem, żałując, że rozpoczął znajomość z szaleńcem. 
- Wiem, że o niektórych rzeczach nie chce się rozmawiać. Jednak chciałem zaznaczyć, że mogę ocenić sytuację z dość neutralnej pozycji. Czasami opinia kogoś stojącego obok może okazać się pomocna. Nie chcę cię zmuszać, Klara. Po prostu jestem tym typem człowieka, który uważa, że lepiej się wygadać niż trawić złość.
Kiwnęłam głową, biorąc do ust zamówione ciastko. Być może to, co mówił było nad wyraz logiczne, ale czy słuszne? To było takie osobiste, zbyt mi bliskie, by spojrzeć mu w oczy i przyznać, że moja rodzina jest chora psychicznie i ja sama też nie cieszę się najlepszym zdrowiem mentalnym. Z drugiej jednak strony naprawdę potrzebowałam kogoś, kto wysłuchałby tego, co mam do powiedzenia i zdecydował czy mam rację czy tylko panikuję. Wszystkie osoby, które znały tę sytuację były ze mną niemal od samego początku, a więc poniekąd uczestniczyły w tym procesie. Ich osąd był więc najczęściej emocjonalnie zabarwiony. Kamienne Serce wraz ze swoją świeżością i niewiedzą mógł się temu przyjrzeć. Ponadto nie znał mnie tak dobrze, by rozważać nad moim upierdliwym charakterem. W konsekwencji wyjawienie mu kilku drętwych historii mogło być przydatne. 
- Myślisz, że naprawdę jesteś na to gotowy?
- Powiedźmy, że tak. Pomogłaś mi dzisiaj, więc przyjmijmy, że to rewanż. Zresztą od poprzedniego tygodnia wyglądasz jakby ktoś cię uprał w pralce i zapomniał wysuszyć. 
Posłałam mu zdziwione spojrzenie, nie wiedząc, jak skomentować to niewybredne porównanie. Kamiński zdecydowanie nie nadawał się na poetę. 
- Co masz przez to myśli? – odparłam ostrożnie, dalej zastanawiając się, czemu miało służyć, to co powiedział. 
- W porządku, jestem okropny w porównaniach – jęknął odrobinę zażenowany, upijając łyk kawy – jesteś bardzo zmęczona i zamyślona, a na dodatek wyciszona jak nigdy dotąd. Nie uważam, że bycie spokojnym to coś złego, ale zdążyłem cię trochę poznać i to nie trzyma się kupy – dokończył, rozkładając dłonie w geście bezradności. 
Byłam tak samo bezradna i zagubiona. 
- Pokłóciłam się z Amelią, moją przyjaciółką, może poznałeś ją u Zośki – dodałam, nie patrząc na niego – ale historia zaczyna się jakieś cztery lata temu. Jesteś pewien, że chcesz…
Nie dokończyłam, bowiem Marcel przytaknął moim słowom z zapałem, jakiego spodziewałabym się od psychologa pierwszej klasy. Uznałam więc, że skoro zgadza się na to dobrowolnie, nie jestem w stanie temu odmówić. Ostatecznie nie zdradzałam pikantnych szczegółów ze swojego życia prywatnego. Zwyczajnie miałam mu tylko opowiedzieć o swoich relacjach z rodzicami, i ogólnie o relacjach w naszej rodzinie. Czemu więc czułam się jak na jakimś dennym przesłuchaniu? Wzięłam głęboki oddech, zaczynając od tego, co najłatwiejsze. Od maja dwa tysiące jedenastego roku, gdy podczas przegrzebywania szafek w celu odnalezienia podręcznika z matematyki, dotarłam do dokumentów potwierdzających pierwszą rozprawę rozwodową swoich rodziców. 

Przez całe swoje osiemnastoletnie życie nie podejrzewałabym, że mój tata i moja mama mogą zechcieć zakończyć swoje małżeństwo. A przede wszystkim, nie spodziewałabym się tego, że zrobią to w ukryciu, nie informując o tym swoich córek. Laura i Tomasz wydawali się tworzyć dobry związek. Nigdy nie kłócili się w naszej obecności, a w podejmowanych decyzjach byli zazwyczaj zgodni. Zawsze wiedziałam, że jeżeli ojciec nie wyrazi na coś zgody, to mama również go poprze i na dodatek uprzedzi, że nie mogę liczyć na jakąkolwiek zmianę zdania. Żyliśmy więc w zgodzie i spokoju, nie mając pojęcia, że kiedykolwiek nadejdzie gorszy czas. Ceniłam moich rodziców za ich miłość, szacunek i wytrwałość. Naprawdę sądziłam, że narodziłam się z uczucia i tylko scementowałam to co wieczne i niezniszczalne. Mój pogląd na ten temat zmienił się wkrótce po moich piętnastych urodzinach, gdy któryś z wujów wyznał mi na siedemdziesiątych urodzinach cioci Anieli, że Tomek musiał wziąć ślub z Laurą, bo zaliczyli wpadkę. Wpatrywałam się wówczas w niego nieco zszokowana, licząc, że zaraz się zaśmieje, ale mężczyzna pokiwał głową z powagą, kontynuując swoją wypowiedź. Był już kompletnie zalany. Ojciec nie był zakochany w mojej mamie. Ani ona w nim. Byli zwykłymi kumplami z liceum, którzy od czasu do czasu gdzieś wyszli, żeby spotkać się ze znajomymi, albo odpocząć od nauki. Nigdy nie ukrywali swojej znajomości, ale też nigdy nie mówili, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń. Na jednej z tych licealnych, pijackich imprez spędzili ze sobą upojną godzinę. Wujo podkreślał jednak, że jest przekonany, że doszło do tego na pewno kilka razy więcej, bo to niemożliwe, by od razu za pierwszym razem zapłodnić kobietę. Nie podejrzewał również, by mój ojciec był aż tak dobrym kochankiem. Pomijając jednak ten frapujący temat, w jedną z takich posiadówek powstałam ja. Klara Marszał z pijackiej imprezy. Niezwykle pocieszający fakt. Pomimo wszystko nie chciałam w to wierzyć. Postanowiłam więc zasięgnąć informacji u kogoś, kto nigdy nie owijał w bawełnę i przekazywał prawdę taką jaka w rzeczywistości była. Babcia wysłuchała mnie z uśmiechem na twarzy, przytakując niemrawo na moje słowa. Jej spojrzenie wystarczyło mi jednak, by poznać odpowiedź. 
- Tak, nigdy nie spodziewałam się, że Laura i Tomek będą razem. Byli przyjaciółmi i chcieli, żeby tak zostało. No ale cóż, stało się. Twój ojciec jest honorowym człowiekiem, a twoja matka spanikowała, więc wzięli ślub. Ale są dobrym małżeństwem, więc po co przekazywać takie bzdury – skwitowała gorzko, wlewając mi odrobiny nalewki do drobnego kieliszka. Wypiłam duszkiem rozpalający trunek, dziękując jej za tak wyczerpując odpowiedź. Nie chciałam zajmować sobie tym głowy. Byłam już na tyle dojrzała, by stwierdzić, że to przecież nic dziwnego. Ludzie ciągle zaliczali wpadki; czterdzieści lat temu, dwadzieścia czy też teraz wciąż mogłam spotkać kogoś z podobną historią. Pocieszający był też fakt, że w gruncie rzeczy rodzice byli przyjaciółmi, a więc nie byłam stworzona podczas przelotnego numerku w podmiejskiej dyskotece. Szalenie podnoszący na duchu fakt. Przetrawiłam to w niecały tydzień. W ostateczności w rok po mnie pojawiła się Pola. Nie wiem, czy była planowana czy nie, jednak nie poprzestali na potomstwie. Odpuściłam więc sobie durne rozważania, dochodząc do wniosku, że przeszłość nie ma znaczenia. Czułam się kochana i bezpieczna, dlaczego więc miałabym szukać dziury w całym?
Wszystko runęło cztery lata później. Dwa dni przed maturą z matmy biegałam jak poparzona po domu, szukając repetytorium do matematyki, by upewnić się, że mogę rozwiązać zadanie z silnią w taki a nie inny sposób. Uparłam się jak osioł, a więc przekopywałam każdą szafkę, by ostatecznie trafić do salonu, gdzie w stercie dziwnych papierzysk wygrzebałam pożądaną książkę. Z uśmiechem na twarzy wyciągnęłam swoją zdobycz, strącając dziwną teczkę z koszyka. Przez moment przyglądałam się jej podejrzliwie, by w końcu zdecydować się na jej otworzenie. Znaczek jakiegoś sądu trochę mnie przeraził, a więc, by upewnić się, że to nic poważnego, otworzyłam dokument. Przed moimi oczami ukazała się kopia pozwu rozwodowego bez orzekania o winie oraz informacja o terminie pierwszej rozprawy. Wgapiałam się w ten drobny, czarny druk jak sroka w gnat. Przez moment pomyślałam nawet, że to jakiś żart albo nieporozumienie, gdy jednak dokument okazał się autentyczny, odłożyłam go na stół i usiadłam w kuchni. Nie wiem, czego się spodziewałam ani czy miałam jeszcze jakiejkolwiek złudzenia. Byłam taka wściekła, tak rozpaczliwie rozczarowana i zła. Pola właśnie wyjechała na zieloną szkołę, a rodzice byli w pracy. Czekałam więc przy butelce ojcowskiej whisky, nie wiedząc czy upicie się przystoi tegorocznej maturzystce. Ten rozwód wydawał się być taki nierealny i odległy. Laura i Tomasz zawsze byli zgodni, niemal irytująco spokojni i zrównoważeni w swoim małżeństwie, dlaczego więc mieliby to robić? Wydawało mi się, że powodem rozstań są kłótnie i sprzeczności w poglądach, a nie wybitne dopasowanie charakterów. Potem przyszedł czas na złość. Dlaczego, do jasnej cholery i tysiąca gromów, nikt nie raczył nas o tym powiadomić? Czy prawda naprawdę bolała? Nie miałam dwunastu lat. Potrafiłam sobie poradzić z taką nowiną, ba, potrafiłam ich nawet wysłuchać. Wystarczyło podzielić się tylko tą informacją; wystarczyło powiedzieć: hej, mam dość twojego ojca/matki (niepotrzebne skreślić), bierzemy rozwód, ale kochamy was nadal tak samo. Naprawdę to było takie trudne? Ojciec wrócił tuż przed ósmą. Słyszałam jak odkłada klucze w przedpokoju i wzdycha ciężko. Gdy wszedł do kuchni, spiorunował spojrzeniem szklankę z alkoholem i butelkę coli, a na koniec zostawił sobie mnie.
- Czyś ty rozum straciła? Jutro matura a ty pijesz? – zapytał oburzony, na co podsunęłam mu pod nos papiery rozwodowe. Jego złość momentalnie zamieniła się w strach. Zamiast jednak powiedzieć cokolwiek, wyjął z szafki szklankę i nalał sobie whisky. Dwa łyki później wpatrywał się we mnie niepewnie, jakby oczekując jakiegoś oświecenia. 
- Mieliśmy wam powiedzieć po twojej maturze – wydusił z siebie, patrząc na leżące przed nim dokumenty – Klara, to nic nie zmienia w naszym życiu. Czasami ludzie się rozstają, ale to nie oznacza, że jest w tym wina twoja lub Poli. Po prostu podjęliśmy z mamą taką decyzję…
- Przestań – mruknęłam – nie mam ochoty wysłuchiwać tych wyuczonych na pamięć regułek. Dlaczego nie powiedzieliście tego od razu? Dlaczego bierzecie ten rozwód? – wyrzuciłam w pośpiechu, nie licząc na żadne konkrety. Wtedy zastanowiłam się czy oni kiedykolwiek się kochali. Być może ich małżeństwo było obowiązkiem; szarym, smutnym obowiązkiem. I zdecydowali się na zakończenie tej farsy w osiemnaste urodziny kolejnej córki. Wówczas byłybyśmy z Polą pełnoletnie, a więc każda z nas mogła obrać własną drogę. A oni podążyć własną. Cóż za spryt! Ojciec potwierdził poniekąd moje przypuszczenia, jednak nie wspomniał nic o miłości. Mówił o tym tak, jakby przemyślał to tysiące razy i nadal nie był pewien, czy ma rację. 
- Czasami zwyczajnie trzeba się z pewnymi rzeczami pogodzić, Klara – powiedział cicho, dolewając nam alkoholu do szklanek. 
Nie wiem, czego się tak naprawdę spodziewałam. Nie byłam pewna czy matura poszła mi źle z powodu mojej wybitnej niewiedzy czy z powodu rozwodu. Nie chciałam wierzyć w żadną z tych możliwości, jednak szczerze wątpiłam, by rozstanie rodziców nie wpływało na samopoczucie dziecka. Próbowałam znaleźć powód takiego stanu rzeczy; wpatrując się w te przeklęte arkusze, rozważałam nad czynnikiem, który doprowadził ich do sądu zamiast nad poprawnym wzorem. Uświadomiłam sobie wtedy, że matematyka zniszczyła mi życie. Gdybym nie uparła się na ten cholerny podręcznik, nadal siedziałabym sobie spokojnie, marudząc o powadze wydarzenia i wyborze studiów. Uświadomiłam sobie również, że chcę się wyprowadzić daleko stąd. Najlepiej na drugi koniec świata. Ostatecznie udało mi się podjąć decyzję. Będę studiować w Gdańsku albo w Toruniu. Wszyscy ludzie z okolicy zazwyczaj wybierali Kraków a czasami Kielce, dlatego uznałam, że muszę posunąć się do czegoś szalonego; do czegoś co doprowadzi moich rodziców do furii. Nie potrafię ocenić na ile robiłam im na złość, a na ile sobie. Musiałam się na czymś wyżyć, ale nie potrafiłam znaleźć czegoś, co by mi to ułatwiło. Przegryzłam więc ten gorzki żal i postanowiłam, że nie będę mazgają ani obsmarkańcem, który opłakuje rozstanie rodziców. W końcu się wyprowadzałam, co więc mogło mi w tym przeszkadzać? Moje dziwne tłumaczenia poskutkowały. Po miesiącu byłam już obojętna. Zarejestrowałam się tylko na UMK*, uznając, że oferują mi tu większe możliwości niż w Gdański. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, co się wydarzy, gdy mnie tam nie przyjmą. Mając jednak więcej szczęścia niż rozumu, przyjęli mnie na studia w pierwszym rzucie. Wydawało mi się, że teraz czeka mnie tylko dobrobyt i kraina miodem i mlekiem płynąca. Cóż, miodu w piernikach było do bólu, gorzej z samym dobrobytem. 
W wakacje rodzice otrzymali rozwód, Pola wyprowadziła się do babci obrażona na mnie i resztę świata, ja z kolei zajęta szukaniem mieszkania i planowaniem nowych wycieczek, kompletnie nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat. Wszystko tylko po to, by nie myśleć o ostatnich wydarzeniach i marnej przyszłości. Podczas jednej z takich dziwnych podróży poznałam Mikołaja i Amelię, więc w konsekwencji uznałam, że tak właśnie miało być, że cholerne przeznaczenie trzyma mnie za ramię i nie pozwala zbaczać z tej wspaniałej, pełnej niespodzianek drogi. Choć z niektórymi niespodziankami mógł naprawdę przystopować, bo za cholerę mnie nie bawiły. 
Pierwszy rok studiów upłynął w atmosferze wielkiej obojętności. Robiłam co do mnie należało, zaliczałam egzaminy, kolokwia i inne dziwne rzeczy, jednak nie czułam żadnej radości czy ekscytacji związanej z nową wiedzą. Skupiłam się na przetrwaniu, nie zajmując sobie głowy czymś tak prozaicznym jak dobra ocena czy uznanie w oczach wykładowcy. Szczerze wątpię, by ktokolwiek kojarzył mnie z zajęć. Byłam Klarą z wielu Klar bez twarzy i osobowości. I na tamten czas cieszyło mnie to najbardziej. Bycie nikim miało swoje plusy, potem jednak, stając się studentem drugiego roku, zaczęłam zastanawiać się nad sensem takiego podejścia. Chciałam coś w życiu osiągnąć, mieć dobrą pracę, własne mieszkanie i kogoś z kim mogłabym to życie dzielić. Wiedziałam, że nie jestem najlepszą partnerką, ani że kiedykolwiek będę mogła do tego zaszczytnego miana pretendować, ale mimo wszystko zależało mi, by osiągnąć jakiś sukces. Problem tkwił jednak w tym, że nie byłam w stanie zaangażować się w swoje studia. Wszystko, dosłownie wszystko mi przeszkadzało. Na początku próbowałam z tym walczyć, potem się poddałam. Wystawiłam białą chorągiew, licząc, że żniwo jakie zbiorę nie będzie zanadto krwawe. W ostatecznym rozrachunku nie zdałam dwóch egzaminów i wtedy doznałam szoku. Byłam do niczego. Nie potrafiłam sobie poradzić z najprostszymi rzeczami a przede wszystkim nie potrafiłam poradzić sobie ze sobą i swoimi myślami. Nie wiem, czy nadal mogę winić za to rozwód rodziców, ale patrząc jak własna matka układa sobie życie z nowym facetem, a ojciec udaje, że trzyma się świetnie i nie potrzebuje niczyjej pomocy, nie potrafiłam udawać skały. Nawet jedyna siostra wydawała się być na mnie śmiertelnie obrażona, choć nie domyślałam się, jak mógłby być powód tego milczenia i złośliwych mruknięć przy każdej próbie kontaktu. Zostałam na lodzie. 
Kilka dni przed rozpoczęciem wakacji pojechałam do domu, by zabrać stamtąd kilka rzeczy do Torunia. Znalazłam już jakąś pracę w kawiarni i jakiegoś kolesia, który miał mnie przygotować do wrześniowej poprawki. Czułam się, jakbym przegrała na jakiejś durnej loterii, w momencie gdy wszystkie rozwrzeszczane, zasmarkane dzieciaki wygrywają. Albo tak jakbym spaliła wygrany los. Właściwie mogę powiedzieć, że miałam cholerną depresję i jeszcze więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności, Maciek, syn brata mojego ojca, postanowił przylecieć do Polski, by zająć się jakimiś papierkami związanymi z narodzinami jego córki. Ostatecznie, sama nawet nie wiem dlaczego, wypiliśmy pół babcinej nalewki i w międzyczasie zgodziłam się na spędzenie wakacji u niego i Magdy, jego dziewczyny.  Być może mój wynędzniały wyraz twarzy i stek problemów opowiedzianych mu podczas tej alkoholowej sesji, sprawił, że zwyczajnie zrobiło mu się mnie szkoda. Z zaczerwienionymi oczami, smutnym uśmiechem i płaczliwym wyrazem twarzy musiałam wyglądać jak wszystkie nieszczęścia świata. Nie wiem czy Maciej Marszał żałował podjętej decyzji. Albo czy jego dziewczyna była zachwycona obecnością w ich mieszkaniu kuzynki z depresją, jednak w konsekwencji okazali się kołem ratunkowym. Jedyną szansą na to, by nie zwariować. Kiedy oznajmiłam rodzinie tę szaloną informację, pokiwali głową w geście politowania, jakby nie wierząc, że mogę się na to zdobyć. W końcu byłam tylko Klarą. Histeryczną dziewczyną, w którą nikt nie potrafił uwierzyć. Wydaje mi się, że nawet wtedy kiedy wsiadłam już do samolotu, wszyscy myśleli, że wybiegnę stamtąd, błagając o powrót do domu. Nie uciekłam. Bałam się jak cholera, miałam ochotę zwymiotować na własne trampki, jednak usiadłam w fotelu, zapięłam pasy, zamknęłam oczy i pozwoliłam, by się zaczęło. By najbardziej szalona przygoda mojego życia odnalazła swój początek. 
W Anglii odzyskałam swój mały azyl. Maciek pomógł mi znaleźć pracę w fabryce cukierków, gdzie poznałam całkiem uprzejmych ludzi i po niespełna miesiącu zwyczajnie uległam urokowi Bath. Nie myślałam już ani o Toruniu ani o swoich studiach, ani o porażkach jakie miały nadejść. Uśmiechałam się do swojej przyszłości, czując ulgę. Ulgę tak wielką, że niemal płakałam ze szczęścia. Nawet doskwierająca mi od czasu do czasu samotność nie była w stanie zmienić uczucia, jakie mną zawładnęło. Może zabrzmi to tandetnie i śmiesznie, ale odnosiłam wrażenie, że życie w Polsce było topieniem się w morzu nieszczęścia i niedomówień. Znalazłszy się w Anglii wyszłam na powierzchnię, zaczęłam po prostu oddychać. Któregoś dnia podjęłam więc decyzję. Poprawię egzamin, wezmę urlop dziekański i wrócę tu na rok. Magda z Maćkiem byli cudownymi ludźmi, którzy zapewnili mi opiekę i bezpieczeństwo. Nie musiałam się więc martwić o mieszkanie ani współlokatorów. Dorzucałam się do rachunków i czynszu, co i dla nich i dla mnie okazało się świetnym rozwiązaniem. 
Wraz z początkiem września wróciłam do Polski, by wprowadzić w życie swój plan. Nie był on wyjątkowo skomplikowany, więc uznałam, że poradzę sobie z nim w jakiś znośny sposób. Nie sądziłam jednak, że największą przeszkodą okaże się moja własna siostra i matka. Ojciec niestety o niczym nie wiedział, bowiem za każdym razem, gdy próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczył się ogromem pracy lub – o ironio – nie odbierał. Postanowiłam więc zakończyć próby poszukiwania kontaktu, co nie sprawiało, że nie byłam rozczarowana. Czułam się jak porzucone dziecko. Po rozwodzie niezależnie ode mnie samej stanęłam po stronie ojca. Z mamą utrzymywałam poprawne kontakty, bowiem nie byłam na tyle perfidna, by rzucić jej prawdę w twarz i uciąć nasze relacje. Wiedziałam jednak, że to znajomość z Michałem zakończyła ostatecznie ich małżeństwo. Żal i niezrozumienie skrywane gdzieś w odmętach umysłu sprawiło, że tata stał mi się bliższy. To z nim spędzałam więcej czasu i to on stał na czele moich życiowych priorytetów. Ponadto chciałam go wspierać; chciałam, by wiedział, że mimo wszystko jestem u jego boku. Widząc więc, że unika ze mną kontaktu i nie potrafi znaleźć kilku minut na rozmowę, czułam się odepchnięta i zlekceważona. W przeciwieństwie do ojca, byłam w stanie znaleźć dla niego czas o każdej porze dnia i nocy. Może właśnie dlatego stałam się taka chłodna i obojętna; w końcu zraniona kobieta jest w stanie zrobić wszystko, no nie? 
Najgorsze jednak nadeszło dwa dni przed samym wylotem. Nie chciałam opuszczać kraju bez powiadomienia ojca o mojej decyzji. Nawet jeżeli i tak nie było od tego odwrotu. Pola, śmiertelnie obrażona, wyjechała już do Warszawy postanawiając się do mnie nie odzywać. Mama po kilku histeriach i rzuceniu w eter przymiotników typu: nieodpowiedzialna, egoistyczna, samolubna, leniwa i arogancka zdecydowała pogodzić się z tą myślą. W końcu miała Michała, więc nie miała powodu, by obawiać się samotności albo chociaż jej namiastki. Tomasz z kolei nie miał nawet szansy, by przedstawić mi swoją opinię. Gdy rozgoryczona zjawiłam się w jego mieszkaniu, jedyne co spotkałam to pustkę i kilka puszek po konserwach. Babcia z kolei poinformowała mnie, że ojciec jest od jakiegoś miesiąca na dziwnym urlopie, a nawet jeżeli jest w Mszynie to i tak widuje go jedynie w weekendy i to na dodatek przez dziesięć minut, bo potem znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Byłam tak wściekła, że nie miałam nawet czasu, by się martwić. Na dodatek miałam swoje problemy i, do jasnej cholery, nie miałam siły, by brać wszystko na swoje barki. Może i byłam zapatrzona w siebie, ale pomimo wszystko wiedziałam, że jeżeli ktoś mnie zbywa, to jest to oznaką zwyczajnego niezainteresowania. Zdesperowana wysłałam ojcu wiadomość, że potrzebuję nagłej pomocy, co i tak spotkało się z brakiem odpowiedzi. Zdruzgotana, nie siląc się na cokolwiek, spakowałam resztki tego, co mi pozostało w Toruniu, pożegnałam się z Almą i Mikołajem, by kolejnego dnia opuścić zapłakaną Polskę i trafić do Anglii, gdzie o dziwo świeciło słońce. 
Czekałam na moment, gdy ojciec zadzwoni do mnie z pretensjami. Jak nakręcona wpatrywałam się w ekran telefonu, po to tylko, by poczuć satysfakcję, by poczuć jego żal; żal podobny do mojego. Jednak nic takiego się nie stało. Ani jednej wiadomości, ani jednego połączenia albo maila. Kilka dni przed końcem miesiąca Pola uraczyła mnie soczystymi newsami z życia naszego ojca i tym samym rozpoczęła okres, który przyszło mi nazwać końcem dziecięcej miłości. Koniec, który nazywał się Kornelia Wróbel. 
Kornelia Wróbel była kobietą powszechnie znaną pośród ludzi w moim wieku. Znaną w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie chodziłam na wielkie miejskie imprezy, a więc pomijała mnie sława tejże trzydziestolatki. Jednakże moja siostra, której zdarzało się czasami zawitać w jakimś klubie, opowiadała mi z ironicznym uśmiechem o tanecznych wywijasach naszej macochy lub konkursach mokrego ubrania czy innych beznadziejnych turniejach tego typu, którego największym i zarazem jednym celem było obnażenie swojego ciała. Korni była więc kobietą, która kojarzyła się ze wszystkim tym, co tandetne i niskie. Nie potrafiłam zrozumieć, gdzie znajduje się miejsce mojego ojca, bo byłam przekonana, że na pewno nie u jej boku. Zdjęcia na facebooku wydawały się jednak nie kłamać. Tomasz Marszał ostatni miesiąc spędził gdzieś na rajskich wyspach, popijając drinki i bawiąc się w najlepsze ze swoją nową miłością. Kornelia była dla niego o wiele ważniejsza niż córka, co sprawiło, że zapałałam ogromną niechęcią do własnego ojca. Za każdym razem, gdy próbowałam przywołać obraz szczęśliwego dzieciństwa w jego ramionach, widziałam tylko Kornelię i te przebrzydłe zdjęcia na portalu społecznościowym. Właściwie chciałam zwymiotować im na te śliczne, opalone, roześmiane twarze, za którymi krył się fałsz, obłuda i kłamstwo. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ojciec może być tak cholernie naiwny. Jak w wieku czterdziestu kilku lat może być tak tragicznym imbecylem. Przepłakałam kilka nocy, zdając sobie sprawę, że zostałam sama. Kompletnie sama, bowiem jedyny facet, któremu ufałam po prostu mnie oszukał. Oszukał jak jakąś pierwszą lepszą, a nie swoją córkę. Pomyślałam wówczas, że to koniec. Po prostu. Nie chciałam wyjaśnień. Zresztą, co mogłoby to zmienić. Nikt ani nic nie było w stanie wymazać tego, co się wydarzyło. Ojciec znalazł inną i automatycznie zapomniał o tym, co ważne – a mianowicie o córkach, które w którymś momencie zdecydowały zapomnieć i o nim. Jak potem zauważyłam w jego życiu zaistniała Kornelia i tylko ona, więc w konsekwencji nikt więcej nie był mu do szczęścia potrzebny. Potem nadszedł czas kłótni i żalu, jednak to ani nie była opowieść na tamtą chwilę ani nie odpowiednia pora. Wydawało mi się, że to co najistotniejsze dla tej chorej historii zostało już powiedziane. Zresztą siedzieliśmy w tej kawiarni tak długo, że miałam wrażenie, iż minęła cała noc. Marcel westchnął w końcu głośno, jakby zaskoczony takim biegiem wydarzeń. Wpatrywał się we mnie zaskoczony, wyraźnie szukając słów, którymi mógłby mi pomóc. Było mi z tego powodu dziwnie przyjemnie, jednak nie oczekiwałam wielkich gestów. Na tę chwilę wystarczyło mi tylko to, że mogłam się tym z kimś podzielić. Z kimś kto mógł na to spojrzeć z innej strony i zwyczajnie ocenić. 
- Nie musisz mnie pocieszać. Minęło tyle czasu, że przywykłam. 
- Co nie zmienia faktu, że twój ojciec zachował się okropnie, czy teraz… czy próbuje coś zmienić? – zapytał ostrożnie, zerkając w stronę kontuaru, gdzie powoli personel zaczynał sprzątać. 
- Stara się, a przynajmniej tak mu się wydaje, ale czy to cokolwiek zmieni? Kornelia dyktuje mu każdy krok, więc nawet jak raz się postara, to potem i tak to pieprzy. 
Kamienne Serce kiwnął głową, zamyślając się, ja z kolei kontynuowałam, za bardzo nie wiedząc, co mogłam uczynić. W towarzystwie chłopaka niektóre słowa łatwiej wydobywały się z moich ust. O ironio. 
- Dlatego nie chcę jechać na ślub. To jakaś chora groteska. Nie lubię jej, jestem zła na ojca i zwyczajnie rozżalona przez to, co się wydarzyło. 
- Zepsuj to w takim razie – zaśmiał się, na co zmarszczyłam brwi, nie mając zielonego pojęcia, o co mu chodzi. – Moja kuzynka chciała zepsuć ślub swojej siostry, długa historia – dodał, widząc moje zdziwienie – no, więc zabrała na to wesele jakiegoś modela z agencji, żeby udawał jej faceta. Cała uwaga skupiła się na nich, a jej siostra poszła w odstawkę. Czy może być coś gorszego dla panny młodej? – roześmiał się szczerze, dopijając resztki zimnej kawy. 
- To żart, nie namawiam cię do tego, uważam zresztą, że to…
Przez moment wpatrywałam się w niego, a na mojej twarzy jawił się jeden z najbardziej demonicznych uśmiechów tego świata. 
- Jesteś mi winny przysługę, nie? – przerwałam jego nieskładną wypowiedź, szczerząc zęby jak jakaś idiotka, która kilka minut temu zwiała z dobrze strzeżonego psychiatryka. Kamiński wybałuszył oczy gotowy do szybkiej ucieczki. Ostatecznie został na swoim miejscu, jakby nie wiedząc, czy jest zdolny do takiego tchórzostwa. Wprawdzie wybawiłam go z o wiele mniejszych tarapatów i nadal nie byliśmy super kolegami, niemniej jednak był moją ostatnią deską ratunku. Mikołaja nie mogłam zmusić do odegrania takiej szopki; przede wszystkim był chłopakiem Almy i moim przyjacielem, a więc samo udawanie czegokolwiek było zwyczajnie sztucznie i mało pewne. Ponadto ojciec go znał, co wykluczało go na starcie. Marcel był nowy. Nawet ja sama nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Na dodatek byłam tak rozgorączkowana, że nie odczuwałam nawet wstydu. Ja, Klara Marszał, nie miałam czasu, by rozważyć swoje nieodpowiedzialne zachowanie, co mogło mieć swoje plusy. Moje dzikie spojrzenie i niemal dziecięca radość związana z tak szatańskim planem musiały wywrzeć niezłe wrażenie na blondynie, bowiem wpatrywał się we mnie z rozdziawioną buzią, nie bardzo wiedząc, jak zaprzeczyć. 
- W końcu zawsze chciałem zwiedzić tamte okolice – mruknął bez przekonania, na co klasnęłam jak prawdziwa kretynka, ściągając na siebie uwagę wszystkich klientów w kawiarni.
W tamtej chwili niewiele zastanawiałam się nad tym, co przyniesie ten szybki pomysł ani czy w ogóle dojdzie do skutku. Nie znałam Marcela. Mogłam sobie jedynie wmawiać, że go lubię i wydaje się być całkiem w porządku. Jednakże prawda była taka, że nadal gdzieś na obrzeżach umysłu ukrywała się ta mała, wrześniowa zadra. Chciałam dopiec tylko ojcu i odebrać Kornelii to, co najważniejsze podczas ślubu – uwagę. A wiedziałam, że z chłopakiem u boku jestem w stanie to zrobić. Odnosiłam wrażenie, że sam ojciec będzie tym zaskoczony i poniekąd przerażony. Do tej pory nikogo mu nie przedstawiałam ani właściwie też o nikim mu nie mówiłam. Pojawienie się więc Kamińskiego mogło wnieść w nasze życie nieco więcej zamętu i być może kłótni. Nie liczyło się więc nic oprócz tego. Nic prócz słodkiej zemsty.  Marcel wydawał się wyczuwać moją ekscytację, więc wyraźnie nie chciał psuć mi dobrego humoru. Uśmiechnął się tylko, jakby nadal nie zdając sobie sprawy w jakie kłopoty wdepnął. I cóż, ja też jeszcze nie wiedziałam.