17.06.2016

#czternaście.konwersacje

I won't let you control my feelings anymore

Poniedziałek przywitał mnie deszczem, wichurą i brakiem Internetu. Spojrzałam z żałością na laptopa, zastanawiając się, jak wiele bólu muszę jeszcze doświadczyć w swoim życiu, by zacząć ten właściwy rozdział. W mieszkaniu panowała cisza, co nie było niczym niezwykłym zważywszy na to, że zegar miał za moment wybić południe. Jeszcze raz przeczytałam komunikat o awarii sieci i jej przywróceniu w przeciągu najbliższych godzin. Mogłam poczytać książkę, albo obejrzeć jakiś serial, który przypadkowo ściągnęłam pół roku temu, ale na każdą z tych myśli miałam ochotę tylko zwymiotować. Ostatecznie podjęłam heroiczną decyzję, założyłam bluzę leżącą na podłodze i wyszłam do kuchni 
Gdzie czekała na mnie Alma. 
To że nie idę na zajęcia, wiedziałam już tydzień temu i miałam naprawdę dobre usprawiedliwienie. Jednak Amelia Wieczorek, która rzadko opuszczała zajęcia, siedząca jak gdyby nikt przy kuchennym stole, była dziwnym zjawiskiem. Przed nią stały dwa parujące kubki z kawą, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że powodem, dla którego poświęciła swoją studencką karierę, jestem ja. Westchnęłam cicho, zajęłam miejsce i czekałam na pierwsze pytania. Poniekąd ucieszył mnie widok rudej. Pomimo wszystko potrzebowałam rozmowy; kilku chwil na wyrzucenie z siebie myśli i wykrzyczenie tego, co zalegało na obrzeżach mego umysłu. Ponadto Alma była jedyną osobą, której mogłam powiedzieć o swoich uczuciach, nie będąc przy tym wyśmianą. Potrzebowałam kogoś, kto zwyczajnie powie mi, że jestem durna i nie mogę wiecznie skupiać się na negatywnych stronach życia. A kto inny mógł to zrobić lepiej od niej?
Usiadłam naprzeciw niej, tracąc ochotę na jakikolwiek posiłek. W myślach odliczałam do dziesięciu, mając nadzieję, że Wieczorek przejmie kontrolę nad tą rozmową i nie będę musiała rozpoczynać tej parady żalu i jadu. 
- Jak się czujesz?
Zmarszczyłam brwi, wykrzywiając usta w grymasie. Tego się nie spodziewałam. Co najważniejsze jednak, nie znosiłam tego durnego pytania. Co miałabym niby odpowiedzieć? Czuję się nijak, jestem stertą odpadów, które rozłożą się pod ziemią i tyle ze mnie zostanie co nic. Jednak wątpiłam, by ta odpowiedź była satysfakcjonująca. Oczywiście sytuacja z Almą wyglądała inaczej, aczkolwiek i tak uważałam, że nie powinna mnie o to pytać. Ani dzisiaj ani nigdy. Posłałam jej więc wymowne spojrzenie, na co tylko uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Chcesz przedyskutować sprawę ojca?
Wzruszyłam ramionami, upijając łyk kawy. Kiedyś musiałam przez to przebrnąć. Wprawdzie nie pozostawało w tym temacie wiele do powiedzenia, jednak nie mogłam tego pozostawić bez komentarza. Wówczas Alma uznałaby, że jestem zbyt zraniona, by pozwolić sobie na rozmowę, więc nie pozostawał mi wielki wybór. 
- Doszłam do wniosku, że muszę sobie odpuścić i iść dalej. 
Ruda pokiwała głową zrezygnowana. Dla niej pierwszym etapem zażegnania konfliktu była oczywiście rozmowa, co w przypadku mojej rodziny stawało się syzyfową pracą. Nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi o moich uczuciach, no chyba, że za dużo wypiłam albo mój poziom rozgoryczenia przekroczył akceptowalny poziom.
- To nie jest rozwiązanie. Wiem, że Tomasz jest teraz wściekły, ale za tydzień, no może dwa – dodała widząc moje spojrzenie – zapomni o tym i pewnie będzie chciał się dogadać. Boże Narodzenie zapasem, więc powinniście zażegnać konflikt. 
Prychnęłam tylko, zastanawiając się, od kiedy Alma jest tak wierząca i kiedy zaczęła wierzyć w świąteczny pokój. Związek z Bazylem strasznie ją zmieniał. Czasami zastanawiałam się, jakby wyglądało nasze życie, gdyby Amelia była singielką. Wtedy mogłybyśmy mieć przynajmniej psa albo kota, i żaden Mikołaj nie mógłby zabronić nam tego, usprawiedliwiając się alergią. 
- Nie, Klara, przestań zachowywać się jak mała dziewczynka. Masz dwadzieścia dwa lata i pora być dojrzałą osobą, nawet jeżeli banda osłów dookoła ciebie ci tego nie ułatwia. I nie przerywaj mi – dorzuciła szybko, kierując we mnie demoniczny palec. – Bądź lepsza od nich! Zapomnij o urazie, złości i uczuciach, skup się na sobie i swoim szczęściu. To że przestaniesz rozmawiać z ojcem, zmieni cokolwiek w twoim życiu? Tak myślałam. 
Wpatrywałam się w nią zdziwiona, nie wiedząc, czy to właściwy moment, by wstać, zacisnąć usta w wąską linię i zamknąć się w pokoju. Jednocześnie wiedziałam, że Alma ma rację. Nie mogłam się tak zachowywać. Jej rada nie miała na celu osłabienia mojej życiowej stabilizacji, a wręcz przeciwnie, jej umocnienie. Mogłam oczywiście się obrażać, być nadętą paniusią, która na każde słowo krytyki wybiega z piskiem, ale taka postawa mnie męczyła. Chciałam konkretnych rad. A jak inaczej miałam je dostać, jak nie siedząc i słuchając?
- Wiem, że to jest ciężkie, ale on już podjął decyzję i ośmielę się stwierdzić, że to nieodwołalne. Musisz to przyjąć do wiadomości. Ma żonę, niebawem urodzi mu się dziecko i cóż, stare czasy, gdy byłaś jego oczkiem w głowie, miną. Ale to nie znaczy,  że kocha cię mniej lub wcale. Pogódź się z tym, odpuść i idź przed siebie. 
Kiwnęłam głową, wpatrując się w kubek z kawą. Czerń napoju nie pomagała w doborze słów. Ktoś zmył mi głowę i cóż, potrzebowałam tego, jednak przyznanie się do błędów i wprowadzenie zmian nie było łatwe. Wieczorek kontynuowała niezrażona, nie czekając na moją odpowiedź. Właściwie wydawało mi się, że zadowalało ją moje milczenie. W ten sposób mogła przedstawić mi swój punkt widzenia bez zbędnego dramatyzmu. 
- Niebawem sama zaczniesz tworzyć swoją rodzinę, skupisz się na kimś kogo pokochasz i…
- Dobra, trochę teraz przesadziłaś – zaoponowałam szybko, buntując się nagle. Alma popłynęła stanowczo za daleko w swoim wykładzie. Mogliśmy zatrzymać się na ojcu. Nie musiała rozpoczynać tego tragicznego tematu dotyczącego mojego życia miłosnego. Na tym etapie nie sądziłam, by istniał mężczyzna, dla którego mogłabym stać się tą jedyną. 
- Nie bądź sceptyczną, nieszczęśliwą krową. Kiedyś to nadejdzie!
- Krowy to miłe, urocze zwierzęta, przestań je obrażać – odparłam ironicznie, podpierając twarz na dłoniach. Teraz byłam znudzona. 
- Nie mam ochoty się z tobą kłócić, ale postanowiłam, że będę szczera, bo to jest to czego potrzebujesz. Nie mogę cię popierać, widząc, że jesteś nieszczęśliwa. Potrzebujesz kopa w tyłek i jeżeli to sprawi, że nie będziesz się do mnie odzywać to trudno. Wiem, że warto i że za jakiś czas to zrozumiesz. 
Kiwnęłam głową z braku pomysłu na głębszą interakcję. Miała rację, po co więc miałam się odzywać. Amelia zrobiła dłuższą przerwę, przyglądając mi się z troską. Potem nastąpiła długa przemowa, na której koniec mogłabym się nawet rozpłakać, gdyby okazało się to filmem, a nie moim własnym życiem. 
- Jesteś wspaniałą osobą, Klara, nigdy nie wmów sobie, że jest inaczej. Spotykasz dupków, bo nie potrafisz zrozumieć, że jest w tobie coś, o co trzeba walczyć, a nie tylko sobie wziąć. Nie pozwalaj swoim uczuciom przejmować kontroli i nie rób z siebie królowej dramatu. Wiem, że to twoja osobowość, ale zanim popadniesz w rozpacz, możesz przyjść i ze mną pogadać. Z Mikołajem też, przecież nie gryzie, a czasami potrafi ustrzelić dobrą radę. Tak czy inaczej, wiem, że zajdziesz właściwego faceta i wtedy zrozumiesz, co czuje rodzic i że czasami warto pójść na kompromis. Być może nie popieram twojego taty, ale najpierw z nim porozmawiaj i znajdź przyczynę jego zachowania, a potem dopiero skreśl albo urządź aferę. Nikt nie jest bez winy w tej sytuacji. Bądź tą mądrzejszą, pokaż, że jesteś dojrzała i tak się zachowujesz. Wierzę w ciebie i wiem, że to umiesz. Jeżeli zbudujesz życie na złości, nigdy nie spotka cię nic dobrego. 
Nie wiem, co wyrażała moja twarz. Być może zdziwienie, być może zastanowienie albo zwyczajnie niezrozumienie. W każdym razie Alma zaśmiała się gromko, a potem wstała, wyjęła z szafki ciastka, które zrobiła w weekend i nastawiła wodę na kolejną kawę. Czekał nas ciężki dzień. Dzień, który powinien nieść za sobą dobre zmiany, a nie byłam pewna czy to będzie takie łatwe. 
- Dzięki, od dzisiaj będę dobrym harcerzem.
- Klara… 
- Wiem, przecież żartuję. Tu chodzi o moje dobro i moje szczęście, wiem to przecież. Dobrze wiesz, że niektórych rzeczy nie można przeprogramować w godzinę. Potrzebuję czasu. Faktycznie jestem uparta i zawzięta, ale po prostu taka jestem. Potrzebuję czasu. 
Ruda kiwnęła głową, rozciągając usta w pełnym otuchy spojrzeniu. Rozumiała to. Była jedną z tych nielicznych osób, które potrafiły zrozumieć to, jak często bywam skomplikowana w obyciu. Była też jedną z tych osób, które fakt ten nie przerażał. W tym momencie uświadomiłam sobie, że powinnam pójść na kolanach do Częstochowy, by podziękować losowi za jej obecność w moim życiu. 
Przez chwilę wymieniałyśmy niewiele warte zdania, które skoncentrowane były na minionych wydarzeniach. Opowiedziałam jeszcze raz to, co wydarzyło się w sobotę i wyjaśniłam powód swojego stanu. Wieczorek nie zaśmiała się, tak jakbym mogła przypuszczać, wysłuchała mnie jednak do końca, raz po raz wzdychając cicho. W tym momencie nasza konwersacja powinna się zakończyć głupim żartem i wzdychaniem do widoków za oknem. Amelia jednak nie miała zamiaru przepuścić okazji na pogaduchy. Wyczuwając okazję, wysunęła kolejne pytanie, które zbiło mnie z pantałyku. I uderzyło w czuły punkt. 
- A o co chodzi z Marcelem?
Gdybym w tym momencie piła kawę, sok lub jakąkolwiek inną ciecz, zapewne udławiłabym się albo wypluła wszystko na podłogę. W zamian jednak otworzyłam usta w oznace zdziwienia, gorączkowo poszukując dobrej wymówki. Temat Kamiennego Serca był dość niezręczny, zwłaszcza po tym wszystkim co dla mnie zrobił. 
- A o co ma chodzić? Był świetnym towarzyszem, mógłby zarabiać tym na życie – zaśmiałam się nerwowo, co nie uszło uwadze Almy. Posłała mi znudzone spojrzenie, prychając cicho. Doskonale wiedziałam, co myśli i jakie słowa padną z jej ust. 
-Przejdźmy do konkretów. Dlaczego byłaś na niego wściekła? Pola jest nim oczarowana, wasza babcia też i tylko ty wydajesz się po prostu spychać go na jakiś margines? Ktoś inny mógłby pomyśleć, że jesteś zazdrosna, bo zabrał ci uwagę, ale ja, Klara, znam cię i wiem, że to sięga o wiele głębiej. 
- Zakładam, że Pola również powiedziała ci, że znalazła nas rozmawiających nocną porą między jakimiś krzakami? – zapytałam złośliwym tonem, mrużąc złowieszczo oczy. Moja siostra potrafiła sprzedać mnie za bezcen. Tym bardziej jeżeli chodziło o jakieś spekulacje, ciekawe historyjki i dramaty. Alma mruknęła coś niezrozumiale, czym tylko mnie rozbawiła. Rozbawiła niemal do łez rozpaczy. Myśląc o Kamińskim chciałam się rozpłakać. Nie wiedziałam dlaczego, ale zwyczajnie miałam ochotę schować głowę w poduszkę i zawyć jak samotny wilk. 
- Tak, powiedziała! – usłyszałam po dobrej minucie naporu bazyliszkowym spojrzeniem. Wieczorek nigdy nie opierała się temu zbyt długo. – Wiem, że do niczego nie doszło, ale zakładam, że Marcel coś powiedział i przez to chodzisz struta. 
- Nie tylko przez to – dodałam cicho, nie mijając się z prawdą. Miałam na głowie wiele problemów, Kamienne Serce, owszem, znajdował się na liście, ale nie zajmował pierwszego miejsca. Właściwie powinnam odpuścić sobie facetów. Na całe życie. Byłam tym zmęczona. Wyczerpana nieustanną gonitwą myśli. Pomimo to nie potrafiłam znaleźć dobrego rozwiązania. Bo niby jak miałabym o tym zapomnieć? Wyprać sobie mózg, wziąć tabletkę od dziwnego gościa na Bydgoskim* i stracić pamięć? To były jedyne pomysły, na jakie mogłam się zdobyć. Nie lubiłam się angażować, a mimo to nieustannie to robiłam. Niezależnie od samej siebie. Wystarczyło jedno spojrzenie, drobna pomoc i niewielka iskra, by mój mózg zaczął pracować na dziwnych falach. Nie znosiłam tego stanu, jednak co mogłam zrobić? Wściekać się, trochę popłakać i ostatecznie dojść do wniosku, że jestem chora psychicznie. Gary wciąż tkwił na tyle moich wspomnień, rozdrapując stare rany. Bywałam naiwna do granicy możliwości, bowiem goniłam za miłością jak jakaś dzika zwierzyna za partnerem w okresie godowym. 
- Powiedz to, Klara. Nie będę się śmiać, po prostu musisz się wygadać i może jakoś temu zaradzimy. 
Westchnęłam cicho. Czułam się ja czterolatek, który coś zbroił i plątał się w zeznaniach. Bałam się nawet myśleć o tym, nie wspominając o wypowiedzeniu na głos. Wszyscy mówili, że po wielkich wyznaniach nadchodzi ulga, ja mimo wszystko wiedziałam, że spalę się ze wstydu i będę rozpatrywać tę wypowiedź kolejne trzydzieści lat mojego nędznego życia. Bo byłam Klarą Marszał i nie mogłam sobie odpuścić. Po prostu, cholera, nie mogłam. 
Zamknęłam więc powieki, licząc, że w ciemności będę odważniejsza, a słowa przestaną być tak skomplikowane. Musiałam uwolnić te straszne, zalegające w kątach myśli. 
- Po prostu rozmawialiśmy i dotarliśmy do tematu balkonu… i po prostu powiedział mi, że to nie miało znaczenia. I nie chodzi o to, że powinno – dodałam szybko z obawy, że Alma może się wtrącić i zniszczyć ten moment szczerości – ale po prostu to było niespodziewane i chłodne. Wiem, że mnie nie znał, że to ja prawdopodobnie go pocałowałam i że ludzie robią ciągle takie rzeczy, ale po prostu…
- Chciałaś uwierzyć, że to co dla ciebie robi wynika z czegoś więcej? – dokończyła smutno, dotykając mojej drżącej dłoni.
Tak jak podejrzewałam, nie poczułam się lepiej. Dalej chciałam zwymiotować. 
- Powiedział, że nie interesują go nowe związki i że póki co ma dość – wyszeptałam, sama nie wiedząc, po co to mówię. Nie było to w żaden sposób istotne, czułam jednak, że wiąże się to z moim paskudnym humorem. Te słowa osiadły spokojnie na tyle mojego umysłu, wiercąc małe, bolesne dziury. Kamiński był ze mną szczery. Pewnie nawet nie domyślał się, jak na to zareagowałam, bo niby dlaczego miałam być wściekła? Też nie chciałam związku. Ponadto wyjeżdżałam do Anglii i nie miałam ochoty na łzawe romanse. Jeżeli cokolwiek miałoby wyniknąć (a zdecydowanie nie było na to szansy) i tak zakończyłoby się to fiaskiem. Dlaczego więc tak się zadręczałam? 
Wypowiedziałam to wszystko na głos zaskakując tym i siebie i, jak zauważyłam, Almę. Ruda wpatrywała się we mnie z błyskiem zainteresowania, wyraźnie przejęta tym, co z siebie właśnie wydobyłam. 
- Wiem, że był tam cudowny. Naprawdę mi pomógł, ale po tym wszystkim po prostu poczułam, że mam dość, a jego obecność mi nie pomaga. Alma, on jest zbyt…
- Idealny? – podpowiedziała szybko, na co kiwnęłam głową. 
Kamienne Serce był idealny. Jakkolwiek durnie i śmiesznie to brzmiało, Marcel miał w sobie to coś, o czym marzyła większa część dziewczyn. Był przystojny, uprzejmy, dojrzały, troskliwy i pomocny, taktowny i zwyczajnie między tym wszystkim uroczy. Potrafił podbić serce każdej babci, cioci i mamy w promieniu tysiąca kilometrów. Jego urok zadział też na mnie. Choć przyznaję, że to cmoknięcie na balkonie też odegrało swoją rolę. Wszystko to stało się więc pożywką dla mojego cierpienia. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić po ludzku. Nie potrafiłam machnąć ręką i udawać, że nic nie czuję. A te przeklęte lekcje angielskiego niczego nie ułatwiały. 
- Chyba tak. Właśnie tak – przytaknęłam bez entuzjazmu, wzdychając ciężko. 
- Jakkolwiek ciężko ci nie jest, nie możesz go traktować jak wroga. Jesteś nim zauroczona, co mnie nie dziwi, tak między nami mówiąc. Nie powiem ci, jakie jest jego podejście, ale domyślam się, że był z tobą szczery. Faceci nie owijają w bawełnę, a przynajmniej jeżeli chodzi o uczucia, to nie robią tego często. Traktuje cię jak koleżankę, a że trochę was łączy w pewien sposób, to po prostu jest miły. Możesz mieć w nim dobrego kumpla, więc naprawdę nie marnuj tego na jakieś uczucia. 
- Jak mam to zrobić?
Amelia uśmiechnęła się, słysząc nutę zniecierpliwienia w moim głosie. 
- Traktuj go dobrze, jak kolegę, kogoś kto ci pomógł. Rozmawiaj z nim i nie myśl o tym, co ci siedzi w głowie. Bądź naturalna. Nie traktuj go jak najgorsze zło, bo chłopak pomyśli, że jesteś stuknięta. Wykazał się dobrą wolą, pomógł ci i ułatwił ten dzień, więc nie bądź niewdzięczną świnią. Na początek rekomenduję przeprosiny. Idź po lekcji i mu powiedź, że to był ciężki czas. 
Zaśmiałam się, szukając jakiejś ironicznej odpowiedzi. Jednakże doskonale wiedziałam, że to ma jakiś sens. Ukryty bo ukryty, ale było to o wiele lepsze od bezczynności. Mogłam przeprogramować sobie mózg. Wmówić sobie, że to nieistotne i iść dalej. W lipcu Marcel stałby się obrazem za mgłą, niewinnym wspomnieniem, okazją do przelotnego uśmiechu. Musiałam tylko przetrwać tych osiem miesięcy, co nie było wielką ceną. W Anglii wszystko miało się zmienić. 
- A mogę mieć przy sobie nóż? 
Alma pokręciła głową, najwyraźniej nie wierząc w powodzenie swojej misji. Ja z kolei zaśmiałam się tylko, wzruszając ramionami. Musiałam się z tym przespać. Poprzestawiać trybiki w głowie, ustanowić poziom priorytetów i przegryźć żal. Marcel był dobrym kandydatem na coś więcej, jednak nie dla mnie. Mogłam wzdychać do niego po cichu, mogłam obdarzyć go jakimś uczuciem, a nawet być nim zauroczoną, ale to nie mogło wyjść poza ramy przyzwoitości. To po prostu mogło tylko koegzystować ze mną w trybie ciszy. 
- Potrzebuję czasu, to nie tak, że chcę na siłę to zmarnować, ja po prostu jestem zmęczona – odparłam wyjątkowo spokojnie, czując jak łzy napływają mi do oczu. Ostatnio byłam nazbyt uczuciowa. Szans na ciążę nie miałam, więc pozostawało mi wierzyć w to, że zwyczajnie miałam za sobą i przed sobą ciężki okres. 
- Nie zmarnuj tego, Klara.
Po tych niezwykle poważnych słowach, które mogły zapisać się w dziejach historii, Amelia Wieczorek wstała od stołu, popatrzyła w okno, by ostatecznie odłożyć kubek do zlewu i chwilę później zniknęła za drzwiami łazienki. Zostałam więc sama, pogrążona w myślach i zrezygnowana. Wszystko było szare. Przeraźliwe szare i w tym momencie tak bardzo pragnęłam wskoczyć do machiny czasu i po prostu ominąć te miesiące napięcia. Niepewność tak bardzo bolała. Nie czułam nic prócz zmęczenia. 

Kamienne Serce nie odezwał się, co wprawdzie mnie nie zaskakiwało. Nie miał powodów, żeby się ze mną kontaktować. Tak jak i ja nie miałam powodu, żeby cokolwiek do niego napisać. Pomógł mi i na tym nasza znajomość się zakończyła. Teraz był tylko nauczycielem. Tak zwyczajnie. Jakkolwiek głupio to brzmiało. Kiedy więc nadszedł piątkowy wieczór i zdałam sobie sprawę, że nadszedł czas, by wdrożyć swój plan w życie, opadłam na fotel, drżąc na całym ciele. Różnica między wbijaniem sobie głupot do łba, a ich autentycznym zrealizowaniu była kolosalna. W desperackim akcie próby ratowania swojego zdrowia psychicznego, wyjęłam z szafki tabletkę na uspokojenie, zaaplikowałam ją z dużą ilością wody i ruszyłam ku przeznaczeniu. Na zajęcia dotarłam minutę przed rozpoczęciem. Kamiński siedział już na swoim miejscu i poprawiał jakieś teksty. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie był nawet znudzony. Usiadłam na samym końcu, wyjęłam zeszyt z piórnikiem, a potem wsparłam się na ławce. 
- To zaczynamy! 
Podniosłam wzrok, napotykając jego zielone tęczówki skierowane prosto na mnie. Gdybym mogła wybiegłam stamtąd, krzycząc jak opętana. W jego spojrzeniu nie było nic szczególnego, właściwie było to raczej spojrzenie z rodzaju tych zwyczajnych, ale mimo wszystko poczułam się po prostu źle. Marcel przechylił nieznacznie głowę, uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie i przeszedł do prowadzenia zajęć, które, jak się na koniec okazało, były jednymi z najtrudniejszych i uświadomiły mi w jakim lesie jestem ze swoimi umiejętnościami. Ten tydzień wydawał się mnie nie oszczędzać. Na każdym kroku uświadamiałam sobie jak daleko mi do osiągnięcia życiowego spokoju. 
Kilka minut przed ósmą sala opustoszała. Oprócz mnie i Kamińskiego w pomieszczeniu znajdował się jeszcze Przemek, który równie dobrze mógł mieć na imię Bartek. Nigdy nie mogłam go zapamiętać. Rzeczony więc mężczyzna podszedł do mnie speszony, uśmiechając się sztucznie. 
- Masz może ochotę gdzieś wyjść razem po zajęciach? – zapytał ni z gruszki ni z pietruszki, czym zbił mnie z pantałyku. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Przede wszystkim dlatego, że byłam mało asertywną osobą i nie potrafiłam odmówić, nie chichocząc jak idiotka. I prawda była też taka, że nie miałam ochoty szlajać się po mieście z kimś, kogo nie znałam i poznać nie chciałam. 
- Dzisiaj jestem zajęta, może innym razem – wydukałam bez przekonania, rozciągając usta w grymasie, który miał być uprzejmy, a ostatecznie pewnie okazał się grymasem bólu. Chłopak kiwnął głową, powiedział coś mało zrozumiale i pożegnawszy się z Kamińskim opuścił salę. Kamienne Serce przez moment grzebał usilnie w jakiejś czerwonawej teczce, aż w końcu łaskawie zmierzył mnie od stóp do głów. Jego twarz wyrażała zmęczenie, rezygnację i coś jeszcze, czego nie byłam w stanie uchwycić. Nie miałam jednak zamiaru zajmować sobie tym głowy. Chciałam tylko naprawić swój błąd i rozpocząć wieczór z czystą kartą, tak by nie mieć sobie nic do zarzuceni (i przy okazji spełnić wolę Amelii Wieczorek). Stanęłam naprzeciw niego, wyraźnie spięta i nieco rozedrgana. Jego postawa w niczym mi nie pomagała. Przez moment naprawdę zastanawiałam się, czy kopniak w krocze nie byłby lepszy. Ostatecznie jednak zebrałam się w sobie i powiedziałam to, co układałam cały miniony wieczór. 
- Przepraszam za niedzielę. To nie był dobry dzień, a ty po prostu miałeś to nieszczęście, że byłeś obok. Naprawdę mi przykro. Twoja pomoc jest nieoceniona i cieszę się, że zgodziłeś się mi pomóc. Jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebował czegokolwiek, to z chęcią się odwdzięczę.
Byłam beznadziejna. A moja przemowa wydawała się tak sztuczna jak piersi połowy celebrytek. Na dodatek brzmiało to tak sztywno i bezsensownie, że gdy tylko skończyłam, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Kamiński jednak nie wydawał się czegokolwiek zauważyć, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. 
- Nie ma sprawy. Świetnie, że mogłem pomóc. 
Po tym krótkim zdaniu zapanowała cisza. 
- Twoja babcia chyba już się odwdzięczyła. Podziękuj jej za paczkę, to naprawdę miłe z jej strony. I nie przejmuj się, wszyscy mamy gorsze okresy.
Tutaj z kolei nastąpił jakiś dziwny uśmiech, którego nie potrafiłam przypisać do żadnej kategorii. Postanowiłam więc, że skoro Kamienne Serce wygląda na jakiegoś obrażonego albo zwyczajnie niezainteresowanego, pora iść do domu. Nie miałam ochoty na bezsensowne dyskusje, a jego zachowanie właściwie ułatwiało mi wszystkie poczynione postanowienia. Zresztą on też miał prawo dojść do wniosku, że jestem stuknięta i najlepiej zwyczajnie skończyć tę znajomość. Jedyne co mnie męczyło to fakt, że na początku zajęć odniosłam wrażenie, że Marcel jest przyjaźnie nastawiony, a nawet się w jakiś przedziwny sposób martwi. Cóż, znowu coś mi się przewidziało i powinnam się już do tego przyzwyczaić. 
- Tak czy inaczej dzięki, przekażę babci. Do zobaczenia za tydzień – odparłam nazbyt entuzjastycznie i zanim mogło wydarzyć się cokolwiek innego, po prostu opuściłam pomieszczenie. 
Jednak ból ulokowany gdzieś w głębi mojego serca nie zniknął. Zwyczajnie nasilił się, powodując odruch wymiotny. Nic nie było tak jak powinno i to po prostu mnie dobijało. Osiem miesięcy, albo osiemnaście, bo w końcu potrzebowałam trochę czasu na asymilację w obcym państwie. A potem miało być tylko dobrze. Cholernie bardzo dobrze. 



   *bydgoskie przedmieście – dzielnica Torunia, która cieszy się niepochlebną opinią. W każdym razie nie należy się przemieszczać w tych okolicach po północy.