Our hopes and expectations black holes and revelations
Z nieciekawego snu o pijackich nocach i niebezpiecznych mężczyznach wyrwał mnie odgłos zamykanych drzwi frontowych. Otworzyłam oczy, rozglądając się po pokoju. Za oknem nadal było widno a nierozpakowana walizka wciąż pełniła wartę przy otwartej szafie. Wszystko więc było na swoim miejscu i nie zauważywszy powodów do niepokoju, zamknęłam powieki, rozkoszując się słodką wonią sobotniej wolności. Leżałam tak kolejne dwadzieścia minut albo trzydzieści aż w końcu znudzona wstałam z łóżka, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. To nawet nie była tragedia. A na pewno nie ta grecka. To był obraz nędzy i rozpaczy. Moje piękne kręcone włosy przypominały jakiś dziwny kołtun, z którego wystawały pióra z rozerwanej poduszki (do dziś nie mam pojęcia, jakim cudem porwałam poduszkę) a twarz wyrażała czarną rozpacz. Dosłownie czarną, bowiem tusz z rzęs i kredka z powieki rozpłynęły się pod wpływem moich nocnych ekscesów, tworząc ciemną bazę pod moje nieszczęścia. Wyglądałam upiornie, co poniekąd pasowało do moich mdłości i bólu głowy. Pokręciłam bezradnie głową, wzruszając ramionami. Nie mogłam przecież walczyć ze swoją mroczną naturą. W końcu przetarłam zaspane oczy, zerkając na wyświetlacz komórki, gdzie zostało mi brutalne przypomniane, która już godzina. Białe cyfry ukazywały siedemnastą. Dokładnie siedemnastą dziesięć. Odłożyłam pomiot szatana na biurko, ponownie rozglądając się po pokoju. Wczorajsze ubrania spoczywały na krześle, porażając mnie swoim stanem. Czarne spodnie pokryte były w strategicznych miejscach białym pyłem, sweter z kolei nosił znamiona wylanych na siebie trunków i przypalania papierosami. Fakt ten skłonił mnie do przemyślenia swoich wczorajszych czynów, a to z kolei przypomniało mi o moim nowym koledze, którego imienia na ten moment nie byłam stanie powtórzyć. Nie byłam też pewna czy się całowaliśmy naprawdę czy tylko w mojej wyobraźni. Większość wieczoru moje myśli zaprzątał Gary, a więc nie dziwił mnie fakt, że nie pamiętałam połowy z naszej rozmowy. Aczkolwiek ów chłopak wydawał się być miłym partnerem do rozmów, a nade wszystko cierpliwym i wyrozumiałym, o co bywało zazwyczaj ciężko. Nie byłam też w stanie określić czy żałuję tego, że się całowaliśmy (a raczej cmoknęliśmy, bo wątpię, bym była na siłach wejść w głębszy kontakt), bowiem pomimo wszystko wciąż czułam się pijana. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy znalazłszy się w przedpokoju, zatoczyłam koło i wylądowałam tyłkiem na podporze wieszaka na kurtki. Alma wychyliła głowę zza kuchennych drzwi, przyglądając mi się z dezaprobatą w jasnych oczach. Po chwili jednak zaśmiała się, podchodząc i podając mi rękę.
- Wstyd mi za ciebie Klakson - odparła z nutą ironii, wprowadzając mnie do pomieszczenia.
- Nienawidzę jak mnie tak przezywasz - mruknęłam obrażonym tonem, wlewając sobie do szklanki sok. O dziwo byłam spragniona niczym wielbłąd po miesięcznej podróży poprzez pustynne piachy.
- Wczoraj byłaś ucieleśnieniem klaksonu, moja najdroższa. Piszczałaś, krzyczałaś i budziłaś całe miasto. I w ogóle gdzieś ty była?! Nie uwierzysz, co się stało!
Podekscytowany ton Almy wskazywał na prawdziwą bombę plotkarską. Właściwie chodziłyśmy na imprezy do Zośki tylko po to, by wyciągnąć z ludzi najnowsze newsy ze świata uniwersyteckich snobów. Zofia, studiując prawo, niezaprzeczalnie należała do tego grona, nawet mimo tego, że wcale nie była nadętą idiotką. Wypiłam duszkiem sok, podpierając się na dłoniach. Jak przez mgłę pamiętałam swój powrót, aczkolwiek gdzieś na obrzeżach mojej pamięci kołatała się Aneta i jakaś zadyma, o której mówił Mikołaj.
- Coś tam pamiętam... w sumie to niewiele, to o co się rozeszło?
Wieczorek zaśmiała się, biorąc łyk swojej leczniczej, obrzydliwej, zielonej kawy.
- Aneta rozstała się ze swoim chłopakiem. Nic ci o nich chyba nie mówiłam. Ale ogólnie, to on studiował w Gdańsku, w sumie to tworzyli taki związek na odległość, ale w tamtym roku przeniósł się tutaj niby dla niej. A przynajmniej tak mówiła. No i w czerwcu albo w lipcu szlag to trafił. Zośka mi coś wspomniała, że ten jej kochaś był wycofany, chociaż podobno jest całkiem spoko.
Zmarszczyłam brwi, siląc się nadążać za słowotokiem rudej.
- Aneta, spoko chłopak, jednorożce, zamek i wata cukrowa? - dodałam ironicznie, nie mogąc zrozumieć, jak ktoś taki jak Aneta mógł stworzyć związek z kimś kogo mianowało się określeniem "spoko".
- Posłuchaj - zaczęła, a jej głos niemal przesiąkał sensacją - to też kolega Zośki, a ona ostatnio ma coś na bakier z Anetką, no i Zośka zaprosiła go na te urodziny, bo uznała, że nie będzie przecież zachowywać się jak idiotka skoro znają się od liceum i podobno przyszedł, chociaż ani ja ani Miko go nie widzieliśmy. I podobno całował się z inną na oczach Anetki!
Alma zachichotała niczym prawdziwy Grinich oznajmiający, że świąt nie będzie. Przyglądałam się jej przez dłuższą chwilę, rozważając nad przekazanymi mi informacjami. Próbowałam oddzielić swoje ekscesy od nieszczęścia znienawidzonej Anety, starając się umiejscowić w czasie moje spotkanie pierwszego stopnia z tajemniczym blondynem, który był sobowtórem Nephiwcka. W międzyczasie próbowałam odrzucić myśl o perfidnym wykorzystaniu i wzbudzeniu zazdrości. Niemożliwe, by ten czarujący młody człowiek zdobył się na coś tak perfidnego.
- Zośka rano dzwoniła i mówiła, że ona nic nie widziała, ale Aneta dostała szału i zrobiła aferę na całe mieszkanie. Ten chłopak chyba nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem i poszedł w długą zaraz po nas, a reszta towarzystwa pokradła butelki z winem i poszła nad Wisłę. Impreza przednia, nie ma co.
- Nie wiesz jak ma na imię ten jej kochaś? - zapytałam niby od niechcenia, walcząc z falą mdłości. W myślach zaś obiecywałam sobie nigdy nie tknąć alkoholu, choćby mieli mnie torturować.
- Michał, Marek, Maciek, nie wiem, coś z m chyba, widziałam go raz na oczy, skąd mam pamiętać jego imię, czy to w ogóle ważne?
Alma świdrowała mnie uważnym spojrzeniem, wyraźnie nie domyślając się bolesnej prawdy. Nie chciałam też dzielić się z nią swoimi przypuszczeniami, bowiem nie miałam żadnej pewności, że moim wieczornym towarzyszem był były chłopak Anety. Wyjawiwszy jej to bez konkretnych dowodów, skazałabym się na wieczne ośmieszenie i stuletnie wypominanie tej haniebnej sytuacji.
- A w ogóle, zanim objedziemy naszą kochaną psiaps Anecię, to gdzie ty byłaś całą noc?
- Siedziałam na balkonie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, naiwnie licząc, że to wystarczy. Cóż, naiwna ja.
- Sama?
- Z bandą napalonych murzynów, a co?
Kąśliwość mojej odpowiedzi sprawiła, że trybiki w umyśle Amelii zaczęły pracować na najwyższych obrotach, nadal jednak dalekie były od prawdy. Wątpię, by ruda spodziewała się czegoś takiego akurat po mnie. Rzadko chodziłam na imprezy, a zatem nigdy nie całowałam się z nowo poznanymi chłopakami. Byłam prawdziwym mnichem pośród braci studenckiej, co było mi nazbyt wypominane w towarzystwie osławionej toruńskiej całowaczki Zofii Sienkiewicz.
- To zazdroszczę. Widziałaś ich chociaż czy tak w ciemno...?
Zaśmiałam się ponuro, starając przypomnieć sobie imię chłopaka. To naprawdę było trudne zadanie i powoli traciłam jakiekolwiek nadzieje. Z jednej strony chciałam się z tym podzielić z Almą, z drugiej czułam się odrobinę urażona, wiedząc, że stałam się przedmiotem brudnej manipulacji.
- A wiesz coś więcej o tym chłopaku? - zapytałam niby od niechcenia, patrząc z uporem maniaka w leżące na stole ulotki. Były o wiele ciekawsze niż moje skacowane myśli.
- Chyba jest na drugim roku informatyki ale jest w moim wieku, ma chyba dwadzieścia trzy lata i coś wcześniej kończył. No jest z Gdańska i tyle, a co cię on obchodzi? A, i ma na imię Marcel. Pamiętam, bo jeszcze się śmiałam, że dokładnie tak jak ojciec Kaśki, wiesz, ten nadwrażliwiec z tatuażem słonia na nadgarstku.
Wieczorek roześmiała się głośno, wyraźnie licząc, że zrobię to samo, ale nie było mi ani przez chwilę wesoło. Chociaż temat ojca Kaśki zawsze wzbudzał we mnie ogromne rozbawienie. Alma zauważyła to szybko, wlepiając we mnie swoje ślepia. Teraz prawda była już ewidentna. Nawet i dla niej.
- Tak, no, to ja doprowadziłam Anetę do stanu furii - odparłam z durnym uśmieszkiem, nie wiedząc do końca czy płakać czy schować się w muszli klozetowej.
- Czy on cię do tego zmusił? - zapytała po chwili, patrząc na mnie z troską. Po raz pierwszy tego dnia miałam ochotę się rozpłakać. Ta po prostu. Po ludzku przyznać się do kompletnej porażki. Czy wyglądałam na siostrę zakonną? Albo zagorzałą fanatyczkę czystości przedmałżeńskiej? Byłam człowiekiem, miałam więc prawo zaszaleć. Raz na dwadzieścia dwa lata należała mi się odrobina szaleństwa w obcych ramionach. Nawet jeżeli trwało to pięć sekund i ani przez chwilę nie myślałam wówczas o Marcelu. O ile tak miał na imię, bo wciąż nie miałam pewności.
- Nie, dla twojej wiadomości. Zrobiłam to świadomie - widząc kpiące spojrzenie rudej, poprawiłam się szybko - no prawie świadomie. W sumie to myślałam, że to Gary. Boże, dobra, nie mam pojęcia, co się tam wydarzyło do końca! - powiedziałam buńczucznie, wstając od stołu i podchodząc do lodówki. Ani trochę nie podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzono, bowiem było to spojrzenie na wpół niedowierzające i na wpół kpiące. Tak jakbym to sobie wszystko wymyśliła, by komukolwiek zaimponować. Alma westchnęła w końcu, wykręcając się w moją stronę.
- W porządku, rozumiem. Po prostu moje uszy nie dowierzają. I martwię się, Klara.
Prychnęłam głośno niczym kotka pani Nowackiej spod dwójki.
- Pierwszy raz od trzech lat całuję się z nowo poznanym chłopakiem i trzeba się o to martwić? To ja jestem szalona czy ty przejęłaś rolę matki w tym domu?
Dziewczyna westchnęła głośno, wzięła z blatu butelkę pepsi i napiwszy się, spojrzała na mnie spokojnie, siląc się na powagę. Wiem, że po ostatnich rodzinnych wydarzeniach Alma po prostu chciała o mnie zadbać. Aczkolwiek nie uważałam, by Marcel był przejawem mojego życiowego nieszczęścia. Tak naprawdę była to przyjemna odmiana i nie próbowałam tego żałować. A przynajmniej nie do momentu, gdy dowiedziałam się o Anecie.
- Nie chodzi mi o Marcela czy jak tam ma on na imię. Zresztą zaraz mi o tym opowiesz, tylko skończę swoje matkowanie, które wcale nim nie jest. Słuchaj, Klara, rozwód twoich rodziców, Anglia i ten Gary, do którego niemal toksycznie się przywiązałaś, bo potrzebowałaś bliskości. Nie możesz w każdym facecie dostrzegać Nephwicka, bo to się źle skończy. Nic mnie innego nie martwi. Nie wiem, jakie zamiary tak naprawdę miał ten chłopak... cóż, sama zadecydujesz, co z tym zrobisz. Ale doskonale wiesz, co mnie męczy i kiedyś trzeba będzie to przerobić.
Otworzyłam usta w geście zdziwienia, próbując jakoś to skomentować. Nigdy nie patrzyłam na moje życie z podobnej perspektywy. Faktycznie od ponad dwóch lat wszystko wokół mnie się sypało. Dlatego uciekłam, dlatego unikałam pytań i poważnych odpowiedzi. I byłam tym skrajnie zmęczona. A uczucie to potęgowała jeszcze moje niedyspozycja i suchość w gardle. Czy Wieczorek zawsze musiała podejmować tak poważne tematy w momencie, gdy nie byłam w stanie myśleć?
- Toksycznie? - zapytałam bezmyślnie, widocznie przejęta tylko tym określeniem. Reszta póki co nie miała znaczenia.
- O matko, czepiasz się! Wiesz, o czym myślę.
Skinęłam głową, wgryzając się w kanapkę. Naprawdę musiałam to ciągnąć?
- Obiecuję, że nie popadnę w nephiwckostrukcję, ale odpuść mi dzisiaj, bo puszczę pawia na podłogę.
Alma zaśmiała się, opierając o parapet. Westchnęła głośno, jakby okazując frustrację, której z pewnością nie czuła. Jej teatralne odruchy zazwyczaj miały na celu zmuszenie mnie do rozmowy. Jednak nie byłam już naiwna i potrafiłam radzić sobie z jej niemal chorobliwą ciekawością. Bez pośpiechu przełknęłam kolejne kęsy i popiłam je przygotowanym napojem. No rush - jakby powiedział pewien mężczyzna, z którym pracowałam, a którego imienia nakazałam sobie nie używać. Po dwóch minutach pojękiwań Almy opowiedziałam jej o tym, co wydarzyło się wczorajszego wieczora, nie uwzględniając jednak szczegółów. Przyczyna była prosta. Nic, do cholery, nie pamiętałam. Wstyd i zażenowanie.
- Myślisz, że zrobił to specjalnie? - zapytałam na koniec, nie mając pojęcia, dlaczego zależy mi na odpowiedzi. Nie chciałam nowego mężczyzny w moim życiu. Tym bardziej używanego przez Anetę. Taka niestety była prawda. Jakkolwiek źle to brzmiało.
- Nie znam go. Podobno oni obydwoje byli dziwni. Aneta jest jebnięta, to żadna rewelacja, ale o nim wiem tyle co nic. Zośka nie była wylewna w tym temacie. Ale jednak przeniósł się tu dla niej, więc zakładam, że musiał ją kochać. I może faktycznie chciał jej zrobić na złość, pokazać, że może mieć kogoś innego. Wiesz przecież jak to funkcjonuje. Z drugiej strony sama nie pamiętasz, jak tak naprawdę było, więc może to się stało. Ty pijana, on pijany, wpadliście na siebie i trzask, amory się posypały.
- Chyba trociny z twojej dupy - mruknęłam na wpół serio na wpół żartem. Alma tak naprawdę nie przyjęła żadnego stanowiska, co już chyba było jej znakiem firmowym. Na każdą sprawę miała neutralny pogląd, co czasami pomagało, choć i tak w większości przypadków przeszkadzało. Teraz jednak byłam rozczarowana jej postawą. Sama, odzyskując siły witalne, chciałam rozszarpać na strzępy ów tajemniczego Marcela. Byłam przekonana, że ta świnia mnie wykorzystała. Dopóki Alma nie spuentowała swojej wypowiedzi, sądziłam, że będę mieć sojuszniczkę w swojej złości, co ułatwiłoby mi złorzeczenie blondasowi. Wieczorek jednak, jakby na złość, odizolowała się od jakiegokolwiek stanowiska.
- Nie będę przecież na niego wrzucać, nie znając prawdy - odparła po chwili, wyraźnie widząc, jak bardzo nie podoba mi się to, co mówi.
- Jesteś moją przyjaciółką i masz wyzywać każdego kogo wyzywam. I po drugie - dodałam, mrużąc złowrogo oczy - to ty zasiałaś wątpliwość, więc kontynuuj!
- Zabij, zabij i wykastruj, bo tylko zwyrodnialec całuje dziewczyny na balkonie.
W końcu obydwie roześmiałyśmy się głośno, rozpraszając atmosferę, która gęstniała z każdą kolejną minutą. Prawda była taka, że żadna z nas nie wyglądała ani na wyspaną ani na wypoczętą. Dwa zrujnowane statki na wzburzonym morzu - ot, co mi przyszło do głowy, przyglądając się naszym zgarbionym sylwetkom przytulonym do kuchennego stołu.
- I tak go pewnie już nie spotkasz, Klara. Chyba, że będziesz czaić się pod jego wydziałem. Może nie ma się czym przejmować, co?
Westchnęłam przeciągle, wzruszając ramionami. Być może ruda miała rację, może powinnam zapomnieć i dać sobie spokój? W końcu nie istniała zbyt wielka szansa, bym miała go znowu spotkać. Co tylko ułatwiało porzucenie morderczych planów.
- Idź spać, bo Mikołaj pewnie będzie chciał się zrelaksować po pracy - zachichotałam jak Mała Mi z Muminków, spoglądając na nią prowokacyjnie.
- Chyba w kiblu - mruknęła, by sennym krokiem udać się do swojego pokoju. - Ty też się połóż. Pogadamy jutro jak wrócę z pracy, ok?
Skinęłam głową, uśmiechając się nieznacznie. Życie na Bema powracało do normalności i to była jedna jedyna rzecz, która mnie wówczas najbardziej cieszyła.
Wstałam grubo po dziesiątej i z marszu udałam się do kuchni (miejsca pełniącego fukcję kulturalno-towarzyską, gdzie czekała na mnie świeżo zaparzona kawa. Mikołaj prawdopodobnie brał kąpiel, na co wskazywał odgłos puszczanej wody w łazience a Alma od jakiejś godziny męczyła się z naleśnikami w pracy. Z braku jakiegokolwiek towarzysza wyjęłam z lodówki mleko, którym zalałam płatki i usiadłam przy oknie, by kontemplować ostatnie promienie wrześniowego słońca. Za niespełna pięć dni miało zacząć się prawdziwe studenckie szaleństwo. Nowe przedmioty, starzy wykładowcy, pisanie licencjatu i strach przed obroną. Dodając do tego brak motywacji i niechęć do porannego wstawania otrzymywałam nieciekawe zestawienie. Chemikiem byłam raczej przeciętnym, co nikogo nie zaskakiwało. Chemia kosmetyczna miała być przepustką do wielkiej kariery w międzynarodowej korporacji a okazała się, no cóż, może nie fiaskiem ale też nie najlepszym pomysłem dla kogoś tak mało zorganizowanego jak ja. Gdyby nie dostrzeżenie szansy w brytyjskiej fabryce, w której dotychczas pakowałam do pudełek słoiczki z kremami, to rzuciłabym to w trzy diabły. Tylko co po tym? Szczerze nie wyobrażałam sobie siebie na kierunku humanistycznym ani inżynieryjnym, może więc byłam na to skazana a moje obecna niechęć związana była z rozwodem rodziców, kłótnią z siostrą i moim marnym życiem miłosnym? Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć sobie na to niezwykle egzystencjalne pytanie, do pomieszczenia wkroczył Bazyl, przecierając dłonią mokre włosy.
- E, półbóg, chlapiesz mi do kawy - rzuciłam z wyrzutem, poprawiając się na krześle. Chłopak w odpowiedzi stanął naprzeciw, machając mi przed nosem swoimi kudłami. Nie zareagowawszy na ten jawny atak, bowiem nikogo już nie bawiły jego nędzne żarty, Miko nalał sobie soku do szklanki i usiadł blisko mnie. Wyglądał na zmęczonego i niewyspanego, czyli tak jak zawsze.
- A ty będziesz tak siedzieć i pławić się w swoim angielskim bogactwie?
- Owszem, a co?
Wzruszył ramionami, widocznie nie mając ochoty na dalsze docinki. Przecież i tak wszyscy wiedzieli, jak często narzekałam na swoją pracę i jak wiele zgryzot przeżyłam pakując w pośpiechu te przeklęte kremy. Żartowanie na ten temat było więc wciąż nieco drażliwe i mało zabawne.
- Idę zapisać się na angielski - powiedziałam w końcu po chwili, mieszając bezsensownie łyżeczką w kubku.
- A po co?
Przewróciłam oczami zirytowana; dlaczego Alma mówiła Mikołajowi o moich sprawach sercowych, pomijając te naprawdę istotne dla mojej przyszłej kariery zawodowej?
- Przecież byłaś tam rok, mówisz świetnie i masz maturę, to nie wystarcza, by ogarnąć tam studia? - zapytał zdezorientowany, majstrując coś przy radiu, które nie działało od przeszło roku, a którym zawsze się bawił, gdy mu się nudziło.
- Co innego mówienie a co innego gramatyka i te chemiczne dziwactwa. Muszę mieć certyfikat co najmniej z C1 a bez kursu raczej tego nie pociągnę. Chciałam jeszcze ukierunkować się w stronę chemii, ale nie wiem czy mają w Toruniu taki moduł nauczania. W Anglii nauczysz się mówić, ale jak nie piszesz za wiele i skupiasz się tylko na kontaktach z ludźmi w twoim wieku, to zapomnij o jakiejkolwiek poprawności. Nie chcę mieć tam problemów później.
Bazyl skinął głową, nie okazując mi zbyt wielkiej uwagi, choć wiedziałam, że w swój pokręcony sposób mnie wspiera.
- Myślałaś nad czymś konkretnym?
- Pójdę do empiku albo 3way, poszukam jakiś stron i jutro pochodzę. I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Potem siedzieliśmy jeszcze razem jakieś pół godziny, by ostatecznie posprzątać kuchnię po śniadaniu i zamknąć się w swoich pokojach, gdzie - jak mogłam domyśleć się po wolnym transferze - obydwoje postanowiliśmy uraczyć swój umysł nowym odcinkiem jakiegoś serialu. Bo to było o wiele łatwiejsze niż sprzątanie czy poważna rozmowa. Chociaż nie miałam zielonego pojęcia czy Mikołaj wie cokolwiek o minionej nocy na Broniewskiego. Moja wewnętrzna intuicja kazała mi wierzyć, że Alma nie miała czasu, by przekazać mu tę rewelację, mój umysł z kolei próbował wmówić mi, że Wieczorek była zdolna do nocnych tortur i gdy tylko Miko wrócił z pracy o piątej nad ranem, już u samego progu przekazała mu te interesujące wieści. Koniec końców obyło się bez moralizujących dyskusji i próby wyłudzenia jakichkolwiek informacji. Nikt nie musiał mnie dwukrotnie powiadamiać o tym, jak wszyscy się o mnie martwią i troszczą. I o trosce mówiąc, mój telefon zawibrował niebezpiecznie, wyświetlając imię mojej młodszej siostry. Zaskoczona tym nagłym odzewem, wcisnęłam bez namysłu zieloną słuchawkę, witając się bez entuzjazmu. Jeżeli Pola zapragnęła ze mną rozmawiać, świadczyło to tylko o tym, że kolejna partia kłopotów właśnie wkroczyła w moje świetlane życie.