I just don't care if it's real that won't change how it feels
Co to był za rok! Klara spojrzała z żalem na przepełniony karton, odnajdując wzrokiem notatki z pierwszego roku i długopisy, które wygrała w jakimś durnym, uniwersyteckim konkursie. Jej trzyletni pobyt w Toruniu dobiegł końca i była to najdziwniejsza myśl w całym jej dwudziestotrzyletnim życiu. Nie miała pojęcia, czy jeszcze tu wróci, czy kiedykolwiek zdoła przekroczyć ponownie próg mieszkania na Bema albo czy wyskoczy na szybkie zakupy do Paluszka. Kiedy spędzała rok w Anglii, myślała, że nie będzie miała większego problemu, by pożegnać się z toruńskim rozgardiaszem. Jednak, kiedy urlop dziekański dobiegł końca a ucieczka przed rodzinnym problemem wydała się nieco ją już męczyć, pokornie wróciła do miasta i wpadła jak śliwka w kompot! Choć najpierw upadła a potem utonęła niczym ta biedna śliwka. Zanim jednak dotarła do tego dramatycznego punktu, musiała obgryźć paznokcie, stracić kilka włosów i ostatecznie nabawić się nerwicy. Jednak, pomimo wszystko, nadal uważała, że było warto. Być może był to krótki epizod w jej życiu, ale nauczył ją więcej niż tysiąc innych. Lubiła wracać do ich pierwszego spotkania, które wprawdzie przyniosło wiele wstydu, ale w konsekwencji było dobrą nauczką na przyszłość. Jednym słowem mówiąc (albo kilkoma) poznała mężczyznę i cóż... skomplikowało się.
Wsadziła pudło do samochodu ojca, wracając ponownie do mieszkania, w którym nadal stała walizka i dwa kartony z książkami. Marszał westchnęła cicho i usiadła między nimi. Alma z Mikołajem prawdopodobnie opalali się teraz na hiszpańskiej plaży, zapewne ubolewając nad jej decyzją. Nieodwołalną, niepodważalną decyzję o studiach na deszczowej wyspie. Jednak to w Anglii, a nie w Polsce miała perspektywy na lepszą przyszłość. Ukończywszy tam ostatni etap nauki, swobodnie mogła podjąć pracę na stanowisku chemika w jakiejkolwiek fabryce. Nie trzymało ją tu więc nic; nic co mogłaby uznać za bardziej istotne. Rodzice rozwiedli się cztery lata temu i z powodzeniem budowali nowe rodziny. Jej młodsza siostra spędzała beztrosko czas w warszawskim mieszkaniu swojego chłopaka, a Alma planowała ślub z Miko, czy istniało więc dla niej miejsce pośród tego porządku? Zresztą, Wielka Brytania była oddalona ledwie o dwie godziny lotu, czyli mniej więcej tyle, ile zajmuje podróż z Torunia do Gdańska, ostatecznie więc odległość ta nie była żadnym argumentem. Był jednak jeszcze ktoś, kto wcale nie podzielał jej entuzjazmu, choć szanował każdą decyzję, którą podejmowała.
Marcel. Jedno imię i setka wspomnień. Radość, smutek, wstyd i ciepło, którego nie była w stanie opisać słowami. Spędzili razem cudowny czas. Na Starówce, która już na zawsze miała być jej toruńską wersją potterowskiej Pokątnej albo Bulwarze Filadelfijskim, gdzie przyglądali się szarawej, brudnej Wiśle. Każde z uczuć zlewało się w jedną całość, wzbudzając w niej ostatecznie wyrzuty sumienia. Podjęła decyzję. Razem ją podjęli, a więc nie waż się jej teraz zmieniać - mruknęła rozdrażniona, biorąc w dłonie dwa kartony. Po chwili w korytarzu zjawił się ojciec, popędzając ją i zabierając ostatnią walizkę.
Zanim jednak dotarła do tego miejsca i zanim na dobre spakowała swoje rzeczy, miał miejsce rok, który to kompletnie zmienił otaczający ją świat. Tak kompletnie, kompletnie i całkowicie, jakby to ujęła Klara w przypływie entuzjazmu. Zanim okleiła ostatni karton i wyrzuciła niepotrzebne gazety, w jej życiu pojawił się mężczyzna, który nauczył ją cierpliwości i co najważniejsze - pokory. Czyli czegoś, co zostało jej poskąpione w procesie dorastania, bowiem Klara Marszał była typem niepokornym odkąd tylko nauczyła się składać litery w słowa. W jej życiu stał się Marcel - powtarzała Almie, gdy dopadały ją wątpliwości. Ich znajomość zaczęła się... nietypowo czyli tak jak zaczynają się historie wszystkich wielkich romansów. Jednak nie było to ani dawno dawno temu ani tym bardziej za siedmioma górami i lasami. Tylko w Toruniu. Na urodzinach Zośki. W szalenie ciepłą, wrześniową noc w mieszkaniu na Broniewskiego. A uściślając, na jego balkonie. Ich historia zaczyna się więc w szekspirowski sposób, choć ostatecznie niewiele ma wspólnego z dramatem.
Wsadziła pudło do samochodu ojca, wracając ponownie do mieszkania, w którym nadal stała walizka i dwa kartony z książkami. Marszał westchnęła cicho i usiadła między nimi. Alma z Mikołajem prawdopodobnie opalali się teraz na hiszpańskiej plaży, zapewne ubolewając nad jej decyzją. Nieodwołalną, niepodważalną decyzję o studiach na deszczowej wyspie. Jednak to w Anglii, a nie w Polsce miała perspektywy na lepszą przyszłość. Ukończywszy tam ostatni etap nauki, swobodnie mogła podjąć pracę na stanowisku chemika w jakiejkolwiek fabryce. Nie trzymało ją tu więc nic; nic co mogłaby uznać za bardziej istotne. Rodzice rozwiedli się cztery lata temu i z powodzeniem budowali nowe rodziny. Jej młodsza siostra spędzała beztrosko czas w warszawskim mieszkaniu swojego chłopaka, a Alma planowała ślub z Miko, czy istniało więc dla niej miejsce pośród tego porządku? Zresztą, Wielka Brytania była oddalona ledwie o dwie godziny lotu, czyli mniej więcej tyle, ile zajmuje podróż z Torunia do Gdańska, ostatecznie więc odległość ta nie była żadnym argumentem. Był jednak jeszcze ktoś, kto wcale nie podzielał jej entuzjazmu, choć szanował każdą decyzję, którą podejmowała.
Marcel. Jedno imię i setka wspomnień. Radość, smutek, wstyd i ciepło, którego nie była w stanie opisać słowami. Spędzili razem cudowny czas. Na Starówce, która już na zawsze miała być jej toruńską wersją potterowskiej Pokątnej albo Bulwarze Filadelfijskim, gdzie przyglądali się szarawej, brudnej Wiśle. Każde z uczuć zlewało się w jedną całość, wzbudzając w niej ostatecznie wyrzuty sumienia. Podjęła decyzję. Razem ją podjęli, a więc nie waż się jej teraz zmieniać - mruknęła rozdrażniona, biorąc w dłonie dwa kartony. Po chwili w korytarzu zjawił się ojciec, popędzając ją i zabierając ostatnią walizkę.
Zanim jednak dotarła do tego miejsca i zanim na dobre spakowała swoje rzeczy, miał miejsce rok, który to kompletnie zmienił otaczający ją świat. Tak kompletnie, kompletnie i całkowicie, jakby to ujęła Klara w przypływie entuzjazmu. Zanim okleiła ostatni karton i wyrzuciła niepotrzebne gazety, w jej życiu pojawił się mężczyzna, który nauczył ją cierpliwości i co najważniejsze - pokory. Czyli czegoś, co zostało jej poskąpione w procesie dorastania, bowiem Klara Marszał była typem niepokornym odkąd tylko nauczyła się składać litery w słowa. W jej życiu stał się Marcel - powtarzała Almie, gdy dopadały ją wątpliwości. Ich znajomość zaczęła się... nietypowo czyli tak jak zaczynają się historie wszystkich wielkich romansów. Jednak nie było to ani dawno dawno temu ani tym bardziej za siedmioma górami i lasami. Tylko w Toruniu. Na urodzinach Zośki. W szalenie ciepłą, wrześniową noc w mieszkaniu na Broniewskiego. A uściślając, na jego balkonie. Ich historia zaczyna się więc w szekspirowski sposób, choć ostatecznie niewiele ma wspólnego z dramatem.