come on and spread a sense of urgency
Umierałam.
Byłam przekonana, że zaraz wyzionę ducha i nie zdążę nawet spisać swojej ostatniej woli. Ostrożnie rozglądałam się po pokoju, próbując nie nadwyrężyć głowy, w którą ktoś wpakował chyba tonę ołowiu. Była tak cholernie nieznośna. Gdyby tego było za mało, wszystko dookoła dosłownie falowało: obrazy, tapeta, dywan, firanka i oczywiście okno. Oddychałam ciężko, próbując przypomnieć sobie, jakim cudem tu trafiłam i co wydarzyło się chwilę po tym, jak dałam swój spektakularny popis, którego jeszcze nie żałowałam. Jeszcze, bowiem nie miałam pojęcia, co wydarzy się po tym, gdy już wytrzeźwieję. Skupiłam swój pijany wzrok na bagażu Marcela, dostrzegając, że zabrał stąd połowę swoich rzeczy. W ostateczności albo spał w salonie albo Pola zabrała go do mieszkania mamy. W tym momencie pragnęłam, by ta druga możliwość okazała się prawdą. Nie miałam ochoty go widzieć. Nie potrafiłam również wyjaśnić swojej niechęci, jednak Kamienne Serce był ostatnią osobą, z którą pragnęłabym wejść w jakąkolwiek interakcję. Oczywiście zaraz po Kornelii i ojcu.
Przykryłam się kołdrą, pojękując cicho. Czy ojciec dosypał jakiejś trucizny do butelki z sokiem albo z wódką? W myślach oszacowałam ryzyko takiego zachowania, jednak szybko uznałam, że to mało prawdopodobne. Nikt nie chciał śmierci na swoim ślubie w tak wyjątkowym szczęśliwym dniu. Przez dwadzieścia minut wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, jakim cudem mój żołądek jest tak wspaniale pusty. Kiedy w końcu zrozumiałam, jak mogło do tego dojść, stęknęłam przeraźliwie. Za żadne miliony tego świata nie chciałam poznać prawdy. Najchętniej wyjechałabym z Mszyny bez słowa, pozostawiając za sobą wszystkie te haniebne wyczyny. Musiałam się z tym jednak zmierzyć. Jak na Klarę Marszał przystało. Leżąc tak plackiem, przysięgałam sobie, że nigdy nie ujawnię prawdy Almie i Miko. Choćby przypalali mnie ogniem, nigdy nie przyznam się do czegoś takiego. Z drugiej jednak strony, nie miałam pojęcia, do czego miałabym się przyznać. Ostatecznie niewiele pamiętałam z krańcowej fazy wieczora. Właściwie mogło być to swego rodzaju błogosławieństwo. Może lepiej było zapomnieć o tym, przekręcić stronę nędznego żywota i skupić się na przyszłości. W końcu atrament przeszłości zasechł i nic nie było w stanie tego zmienić.
W tym właśnie momencie odkryłam w sobie poetkę. Problem jednak był taki, że musiałabym pić co drugi dzień, by wykrzesać z siebie, na kacu, jakieś ciekawe, literackie, odbierające dech w piersiach porównanie. I być może ojciec musiałby chociaż raz w miesiącu brać ślub. Cóż, nie mogłam się poświęcić aż tak dla bogactwa, sławy i rzeszy fanów.
Zanim odnalazłam konkluzję swoich myśli, drzwi uchyliły się nieznacznie, a ja ze strachu zamknęłam szybko oczy, udając, że nie żyję. Śmierć odpowiedzią na strach. Stojąca w progu osoba nie poddała się jednak tak szybko. W chwilę później usłyszałam głos swojej siostry, dziękując wszystkim bogom tego świata, że to nie Marcel, ani ojciec, ani żaden inny mężczyzna. Pola stanęła obok łóżka, dotykając mojego ramienia.
- Nie śpię – mruknęłam nieprzyjemnie, nie otwierając powiek.
- Wiem, przestałaś oddychać ze strachu. A na trupa zdecydowanie nie wyglądasz.
- Jasna cholera!
Pola zaśmiała się niewyraźnie, kładąc się obok. Ja z kolei przekręciłam się na drugi bok, wpatrując się w profil Apolonii. Nie mogłam jednak wyczytać z niego nic ponad zmęczenie i pragnienie snu. Czekałam więc na jakiekolwiek słowo z jej ust, licząc, że nie będzie ono dotyczyć wczorajszego wieczora. Brunetka westchnęła kilka razy, poprawiła poduszkę i ostatecznie złączyła nasze stopy jak za starych, dobrych czasów. Leżałyśmy więc jak te dwie kłody, oddychając ciężko i wpatrując się w biel babcinego sufitu. Jednak w tej ciszy odnalazłam swego rodzaju ukojenie. Przez tych kilka minut byłam zwyczajnie spokojna. Pierwszy raz od dwudziestu dwóch lat.
- Ojciec jest wściekły
- Aha – odparłam bez zastanowienia, nie za bardzo wiedząc, jak inaczej mogłabym zareagować na tę informację. Właściwie czego innego mogłabym się spodziewać? To było oczywiste, że ojciec popadnie w szał i mnie wydziedziczy. Dobra wiadomość była taka, że już mnie to nie obchodziło. Skończyłam z tym. Skończyłam z przejmowaniem się, denerwowaniem i próbą zrobienia czegokolwiek. Tyle zrozumiałam podczas wczorajszego wieczora. Musiałam skupić się na sobie i na swoim szczęściu, zamiast wiecznie umartwiać się tymi, którzy mnie otaczają i którzy jednocześnie nie mają zamiaru martwić się o mnie. Byłam wystarczająco duża, by to zrozumieć. Byłam wystarczająco dorosła, by to sobie odpuścić.
- Pewnie mu niedługo przejdzie, ale lepiej się z nim nie kontaktować.
- Nie mam zamiaru.
- Klara…
Gwałtownie usiadłam na łóżku, przez co na moment zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam powieki, oddychając głęboko. Swój powrót do Torunia widziałam w różowych barwach. Na dodatek z Kamińskim, który był jedną z ostatnich osób, z którymi miałam ochotę rozmawiać. Nie mogłam jednak zostać w Mszynie, nie miałam też innego pociągu powrotnego, a zwalenie się do warszawskiego mieszkania Kajtka nie wzbudzało we mnie entuzjazmu. Ostatecznie mogłam udawać w przedziale, że śpię, w międzyczasie oczywiście planując masowy zamach na płeć męską.
- Nie, żadna Klara. Nie żałuję tego. Powiedziałam prawdę i gdyby przez cały ten cholerny wieczór okazał choć odrobinę zainteresowania swoimi córkami, mógłby tego uniknąć. Wiesz, że to prawda – posłałam jej rozgniewane spojrzenie, wykopując się spod kołdry. – Zasługiwał na to. Może przesadziłam z alkoholem i być może nie chciałam robić tego w taki sposób, ale trudno. Mleko się rozlało.
Pola nie powiedziała nic. Nie mogłam więc stwierdzić, co tak naprawdę myśli na ten temat. Mogła się ze mną zgadzać. Mogła równie dobrze uznać, że kłócenie się o to nie ma sensu. Przytuliłam się do niej, wdychając zapach płynu do płukania i szamponu. Mogłabym spędzić w tym łóżku całe przeklęte życie. Nigdy stąd nie wyjść. Po prostu leżeć i nie martwić się o przyszłość, i tym bardziej o relacje międzyludzkie.
- Nie jesteś ciekawa jak się tutaj znalazłaś? – Podjęła po kilku minutach, na co mruknęłam coś niewyraźnie, zamykając oczy. Miałam to gdzieś. Z drugiej jednak strony dziwny ton w głosie Poli kazał mi kiwnąć głową i oczekiwać na tragedię. W końcu, ile miałam do stracenia? Godności już nie posiadałam.
- Znaleźliśmy cię w ramionach Marcela, śpiącą i coś mruczącą.
- Zaczyna się świetnie. Gdyby to nakręcili, Holywood stałoby przede mną z otwartymi bramami – zironizowałam, nie patrząc na brunetkę. Ten element historii był upokarzający. Cholerne Kamienne Serce, pomaganie w stanach upojenia alkoholowego miał chyba we krwi.
- Zatargaliśmy cię do samochodu i babcia zarządziła, że do niej mamy bliżej, a jeżeli chcemy, żebyś zarzygała nam samochód, to oczywiście możemy jechać do mieszkania mamy. Nie mogliśmy się z nią nie zgodzić. Ostatecznie więc Marcel spał u nas, a ciebie zostawiliśmy tutaj.
Skinęłam głową, nie mając pojęcia, co miałabym więcej dodać. I tak byłam największą atrakcją wczorajszej nocy. Nie potrzebowałam nic więcej do szczęścia.
- Rewelacyjnie. Babcia dobrze się mną zajęła, czekam tylko, aż wyśle w moim kierunku srogie żarty. Już nie mogę się doczekać.
Mój głos ociekał jadem. Doskonale wiedziałam, co czeka mnie za drzwiami pokoju i nie byłam przekonana, czy wyjście z tej strefy komfortu jest dobrym pomysłem. Problem był jednak taki, że nie mogłam tutaj tkwić w nieskończoność. Westchnęłam przeciągle, stawiając stopy na chłodnym parkiecie.
- A Kamiński gdzie? – zapytałam jeszcze, obawiając się, że czai się gdzieś za rogiem i będzie drugą osobą, którą ujrzę tego dnia. A naprawdę nie miałam na to ochoty. Czułam do niego awersję. Wiedziałam, doskonale wiedziałam, że wczorajszego dnia był dla mnie ogromnym wsparciem. Dostrzegłam tę stronę jego osobowości, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Jednak gdzieś ponad tym czułam się oszukana, choć nie wiedziałam jeszcze dlaczego. Nie chciałam go widzieć. Nie chciałam z nim rozmawiać. Chciałam tylko udawać, że go nie znam. Bez zbędnych wyjaśnień.
- Coś z Kajtkiem robią, nie wiem, coś z komputerem jego siostry…
- Super – dorzuciłam z entuzjazmem, udając się w stronę drzwi.
Miałam nadzieję, że spędzi tam resztę dnia i spotkamy się dopiero w pociągu. Najlepiej w dwóch różnych przedziałach. A idealnie byłoby, gdyby były to również dwa inne pociągi, podążające do dwóch różnych miast.
Wykąpałam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i znalazłam czas, żeby porozmawiać z babcią. Seniorka rodu jednak nie zawiodła mnie tak, jak większa część mojej rodziny zwykła to robić. Jej łagodne spojrzenie wyrażało swego rodzaju dumę, choć wiedziałam, że nigdy nie powie tego na głos. Wiedziałam również, że gdyby tylko mogła, zrobiłaby dokładnie to samo, co ja. I to nieco mnie pocieszało. Nie czułam się jak rozhisteryzowana idiotka, która za dużo wypiła i postanowiła zrobić show na miarę amerykańskich dramatów. Choć nadal zagadką pozostawał fakt, dlaczego byłam tak pijana. Nie wypiłam więcej od Marcela czy Poli. Jakim więc cudem zakończyłam przyjęcie w stylu studenckich potańcówek? Z szybkim wyjaśnieniem przyszła mi Apolonia, która skubała resztki jakiegoś ciasta, popijając je kawą.
- Zanim wyszliśmy, Kajtek rozejrzał się po naszym stole i zauważył, że ostatnie kieliszki przepijałaś drinkiem, który ci zrobił zanim zniknęłaś z Kamińskim.
- To faktycznie mogło mnie kopnąć – skwitowałam, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Tamten wieczór był autentyczną tragedią. W najśmielszych koszmarach nie spodziewałam się takiego scenariusza. A jednak moje życie potrafiło mnie jeszcze zaskoczyć. Cholernie bardzo.
Kamiński pojawił się w mieszkaniu tuż po piętnastej. Przywitał się ze mną bez większych emocji, spakował torbę i usiadł przy stole, gdzie czekała na niego kawa i kanapki. Babcia była nim oczywiście oczarowana. Traktowała go niemal jak jakiegoś zaginionego wnuczka, który wrócił z wojny, na której więziono go i bito każdego dnia. Przyglądałam się temu z pewną dozą niezadowolenia, nie wydobywając z siebie ani jednego dźwięku. Apolonia przyglądała mi się z nutą zainteresowania, jakby tylko czekając na moment, w którym będzie mogła mnie zapytać, co tu się, do jasnej anieli, wyrabia. Kamienne Serce ponownie zażartował, na co babcia roześmiała się gromko, podsuwając mu tacę z ciasteczkami.
Szczęściarz. Jemu zdecydowanie nic nie poszłoby w biodra. Mógł zjeść wszystko w promieniu kilometra, a pewnie i tak jego ciało nie powiększyłoby się o milimetr. Nienawidziłam go.
Dwie godziny później zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Nie wiem, czy czułam ulgę, czy mój stres osiągnął taki poziom, że nie potrafiłam go sprecyzować. Chciałam tylko położyć się w łóżku i zasnąć. Było mi niedobrze. Fizycznie równie mocno jak i mentalnie. Musiałam sobie z tym jakoś poradzić, a powszechnie wiadomo było, że stan ten zlikwidować mógł dobry serial, paczka chipsów i wygodne łóżko. Skupiłam się więc na tej rozkosznej myśli, usilnie ignorując Marcela, myśli o ojcu i ćwierkającą babcię. Cieszył mnie jedynie fakt, że nikt nie odniósł się do minionych wydarzeń. Przynajmniej ten jeden jedyny raz okazali odrobinę taktu.
Tuż przed osiemnastą w progu pojawił się Kajtek, gotowy by podrzucić nas na dworzec. Pożegnałam się więc z babcią, która wręczyła mi torbę pełną różnych, zapewne pysznych rzeczy. Jakie było jednak moje zdziwienie, gdy Kamienne Serce otrzymał dokładnie to samo co ja. Z wrażenia niemal upuściłam swój skarb, rozdziawiając buzię jak zabijana ryba. Co to było? Marcel nie był żadną, zakichaną rodziną! Nie był nawet moim kolegą i wszyscy doskonale o tym wiedzieli! Pokręciłam głową z niedowierzaniem, wydostając się na klatkę schodową. Paranoja, tak mogłam to tylko podsumować.
- O co chodzi z tobą i Marcelem?
Pola pojawiła się niespodziewanie u mojego boku, szepcząc konspiracyjnie.
- Nic. Nie mam humoru. Chyba przeżywam nienawiść do wszystkich samców – odparłam bezemocjonalnie, próbując brzmieć przekonująco. Sama przecież nie wiedziałam, o co tak naprawdę mi chodzi. Nie chciałam też dokopywać się do tych powodów, bowiem mogły się okazać one zbyt trudne do przetrawienia. W efekcie i tak nie czułam się najlepiej, nie mogłam więc pogarszać tego stanu. Dla swojego własnego spokoju. Zresztą prawda była taka, że po powrocie do Torunia nasze relacje z Kamiennym Sercem powracały do normalności. Łączyły nas tylko piątkowe lekcje i nic więcej. Oczywiście byłam mu wdzięczna za tę pomoc, bowiem okazał się świetnym towarzyszem, jednak wszystko to, co dobre, miało swój limit i nie mogłam wierzyć w bajki.
- W porządku, po prostu, Klara, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić.
Uśmiechnęłam się niewyraźnie, doceniając jej słowa. Być może nie okazałam tego we właściwy sposób, jednak naprawdę byłam jej wdzięczna za ten gest. Nasze relacje były szaloną sinusoidą, jednak zawsze dobrze było wiedzieć, że masz siostrę po swojej stronie. Przytuliłam ją jeszcze przed kamienicą, zadając sobie pytanie, co nastąpi po napisach końcowych. Jak wtedy będzie wyglądało moje życie?
W końcu nadszedł moment, który wydawał się być największą torturą, a mianowicie zostałam sama z Kamińskim. Staliśmy na peronie, dostrzegając zarys zbliżającego się pociągu, jednak żadne z nas nie przejawiało zainteresowania podjęciem rozmowy. Tępo wpatrywaliśmy się w przestrzeń przed nami, kurczowo ściskając swoje bagaże. Owszem, nie miałam ochoty wchodzić z nim w jakąkolwiek interakcję, jednak nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego on też tego nie chce. Czyżby wczorajszy popis odebrał mu ochotę na kontynuację tej znajomości? Z jednej strony nie powinnam się temu dziwić, z drugiej jednak czułam się nieswojo z tą myślą. Pomimo wszystko nie chciałam, by Kamienne Serce myślał o mnie źle. I to był cholerny błąd. Powinnam sobie odpuścić. Wyciąć tę część mózgu, która odpowiadała za tego rodzaju emocje. Zapomnieć o jego istnieniu, kupić mu czekoladę w ramach podziękowania i zniknąć. To był jakiś tragiczny sen, z którego powinnam się wybudzić, głęboko odetchnąć i postanowić poprawę. I najlepiej gdyby moje prawdziwe życie okazało się nie być życiem Klary Marszał. Miałam dość siebie; swoich przemyśleń, swojego egzystencjalnego bólu i niezwykłej umiejętności do emocjonalnego rozdrabniania.
- Wszystko w porządku?
Kamiński, najwyraźniej poczuwszy się do odpowiedzialności, spojrzał na mnie kątem oka, zadając niepewnie to druzgocące pytanie. Nie, cholera, nie było w porządku, zamknij się i patrz jak skaczę na tory. Jednak ani tego nie powiedziałam, ani też nie skończyłam. Kiwnęłam tylko głową, ciesząc się, że hałas nadjeżdżającego pociągu uniemożliwił nam dalszą pogawędkę.
Jednak Kamienne Serce był upartym i trudnym przeciwnikiem. Gdy w końcu znaleźliśmy swój przedział i ulokowaliśmy się szczęśliwie na swoich miejscach, od nowa podjął próbę konwersacji. Tym razem był jednak o wiele bardziej stanowczy.
- Po prostu nie przejmuj się tym – zapoczątkował, czym dosłownie wbił mnie w fotel. Rada godna wróżki z telewizyjnej infolinii. I jakie on miał właściwie prawo, by mi udzielać wskazówek? Nie wydawało mi się, bym udzieliła mu autoryzacji. Posłałam mu bazyliszkowe spojrzenie, by skupić się na widokach za oknem. Były zdecydowanie ciekawsze od niego.
- Nie mam zamiaru cię oceniać, Klara. Nie musisz się wycofywać. Czasami trzeba sobie odpuścić i iść dalej.
Otworzyłam usta, jednak po chwili zamknęłam je, wpatrując się w niego na w pół oskarżycielsko na w pół z furią. Atmosfera w tym niewielkim, zajmowanym tylko przez nas przedziale zgęstniała w mgnieniu oka. Jeżeli ktoś miał ochotę wyskoczyć z pędzącego pociągu, zdecydowanie był to Kamiński. I ani przez moment go nie żałowałam. Nie chciałam dzielić z nim przestrzeni, jednak co miałabym mu powiedzieć? Mogłam być miła. Udawać miłą i dać sobie spokój. Choć raz mogłam wykazać się mądrością i dojrzałością.
- Póki co potrzebuję snu – odpowiedziałam poważnie, brzmiąc dokładnie tak jakbym za moment wyzionąć miała ducha – i dziękuję, Marcel, za… za wszystko. To było bardzo miłe – dodałam pośpiesznie, być może nieco jękliwie, by zatrzeć pierwsze wrażenie. Kamiński skinął głową, uśmiechnął się nieznacznie, najwyraźniej uzmysławiając sobie, że jestem zmęczona i stąd tyle negatywnych emocji.
- Nie ma za co, możesz spać, popilnuję cię – zaśmiał się, na co odpowiedziałam jakimś krzywym grymasem twarzy. Miałam ochotę go zabić, ale niestety wizja spędzenia większości (o ile nie całości) życia w więzieniu nie napawała mnie optymizmem. Ostatecznie zwinęłam kurtkę w coś, co przypominało poduszkę, zamknęłam oczy i po pięciu minutach udawanego snu, zapadłam w ten realny, nie zdając sobie z tego sprawy.
Obudził mnie w momencie, gdy pociąg znajdował się już na prostej drodze na toruński dworzec główny. Rozejrzałam się nieprzytomnym wzrokiem, zdając sobie sprawę, że jakąś część podróży spędziłam na ramieniu Kamiennego Serca, przytulając do piersi zmiętą kurtkę. Obok nas siedziała jeszcze starsza kobieta i dwóch chłopaków, którzy mogli być studentami albo przerośniętymi uczniami liceum albo technikum. Otrząsnęłam się szybko z resztek snu, zgarnęłam z półki torbę i wyszłam na korytarz. Przez cały ten czas nie wydobyłam z siebie ani jednego słowa. Byłam zbyt rozespana, zmęczona i obolała, by się na siebie złościć albo zastanawiać, jakim cudem Marcel posłużył mi za poduszkę. Aczkolwiek sam fakt, że przespałam całe cztery godziny wskazywał na to, że musiał być całkiem wygodny. Pokręciłam głową, nie dowierzając swoim chorym myślom. Złość na Kamińskiego minęła, choć pewnie tylko dlatego, że byłam zbyt zmęczona, by marnować na niego energię. Dziesięć minut później wydostaliśmy się z podziemnego korytarza, odnaleźliśmy samochód Mikołaja i w międzyczasie dowiedziałam się, że Marcel odebrał telefon od Almy, informując ją, że zbliżamy się do Torunia. Po prostu żywy, chodzący, oddychający, przystojny skarb. Nic tylko zaprowadzić do ołtarza.
Bazyl czekał na nas przed samochodem. Jego spojrzenie, współczujące i zmartwione, pozwalało mi stwierdzić, że nie muszę przechodzić wieczornych katuszy, bowiem obydwoje – on i Alma – znają całą historię. Zastanawiałam się tylko, kto do kogo zadzwonił jako pierwszy. Stawiałam na Apolonię, bowiem moja siostra zawsze miała problem z zachowaniem tajemnic, tym bardziej gdy w grę wchodziło moje tragiczne życie. Z drugiej jednak strony nie wkluczałam, że Wieczorek nie wytrzymała napięcia i wykonała pośpieszne połączenia do jedynej osoby, która bez ogródek mogła jej opowiedzieć o minionym koszmarze. Tak czy inaczej nie miałam nawet ochoty być na nich zła. Właściwie czułam ulgę na myśl, że nie musiałam przechodzić od nowa przez piekło tamtego wieczora.
Podróż minęła mi nijak. Nie miałam zielonego pojęcia, o czym rozmawia Mikołaj z Marcelem i nawet mnie to nie interesowało. Jednak po ich głosach wnioskowałam, że całkiem nieźle się dogadują. Świetnie. Wszyscy dobrze dogadywali się z Kamińskim, promieniem słońca w tych toruńskich mrokach. Moja niechęć do niego na nowo wzrosła. Dlaczego, do wszystkich możliwych świętych, był taki jak był? Pozbawiony wad, spokojny, opanowany, pomocny, towarzyszki i po prostu przy tym taki normalny? Dlaczego nie miał jakiejś okropnej, psującej tej idealny obraz wady? Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Przynajmniej miałabym konkretny powód, by go znienawidzić, zapomnieć i prowadzić szczęśliwe życie.
- To tutaj, dzięki Mikołaj.
Uniosłam spojrzenie, zdając sobie sprawę, że jesteśmy gdzieś w okolicach Kaszownika, a Marcel niebawem opuści nasze wesołe grono.
- Nie ma sprawy.
Głos Miko był pozornie spokojny, jednak jego natarczywe spojrzenie, odbijające się we wstecznym lusterku, wskazywało na to, że nadeszła kolej na mnie. Wzruszyłam ramionami, ukradkowo pokazując mu język. Nie miałam zamiaru wychodzić z samochodu i płaszczyć się przed Kamiennym Sercem. Zresztą, już mu podziękowałam, więc co więcej mogłabym powiedzieć? Na dodatek dostał paczkę od mojej babci, co więc miałabym niby miałabym zrobić? Napisać wiersz, zaśpiewać odę do radości albo zatańczyć?
- Dzięki, Marcel. Do piątku – wydusiłam ledwie, ukrywając swoje spojrzenie za skołtunionymi włosami. Blondyn odpowiedział coś zabawnego, co wywnioskowałam po śmiechu Bazyla i po chwili zniknął z parkingu.
- O co między wami chodzi? Właściwie to o co tobie chodzi – poprawił się szybko, wyjeżdżając na ulicę, która o północy była kompletnie wyludniona.
- A co, tego Pola wam nie powiedziała? – mruknęłam nieprzyjemnie, pocierając dłońmi ramiona. Miał tu cholernie zimno – oszczędzasz na ogrzewaniu? – dorzuciłam jeszcze, czekając aż rozpoczniemy bitwę na uwagi. Uwielbiałam przekomarzać się z Bazylem. Choć tym razem mogło się to przerodzić w szaleńczą wojnę. Prawda była taka, że wielka miłość Amelii Wieczorek potrafiła czasami uderzyć w samo sedno i zepsuć całą zabawę.
- Nie, dbam o twoje serce. Nie chcę, żeby się przegrzało, albo, nie daj boże, stopiło, więc dostosowałem temperaturę do temperatury twojego serca.
- Twoja troska znaczy dla mnie więcej niż pudełko tamponów podczas okresu.
- A Pola faktycznie zadzwoniła, ale bardziej z troski niż żeby podzielić się z nami ploteczkami. Naprawdę była zmartwiona i chyba chciała się dowiedzieć, jak z tobą postępować rano.
Westchnęłam cicho, słysząc, że nawet Bazyl jest w tym momencie zatroskany. Jakby fakt, że się upiłam, zrobiłam aferę i usnęłam na ramieniu Marcela (jak widać nieostatni raz) był zwiastunem rozpoczęcia pieskiego życia. Ludzie ciągle pili, robili karygodne afery, wypłakiwali morze łez, a mimo to nikt ich nie podejrzewał o psychiczne załamanie. Ja ledwie raz dopuściłam się czegoś takiego i nagle wszyscy zaczynali tworzyć koło wsparcia dla Klary Marszał.
- Czy to naprawdę tak fatalnie wygląda? – zapytałam spokojnie, niemal łagodnie. Byłam zbyt wyczerpana, by wdawać się w długie, prowadzące donikąd dyskusje.
- Myślę, że Pola po prostu była przestraszona i to wszystko ją przerosło. Nie uważam, żeby twoje zachowanie odbiegało od normy. Może nie było całkiem normalne, ale miałaś prawo, Klara. Wiem, że to był jego ślub, ale facet nie powinien się tak zachowywać – dodał, uśmiechając się delikatnie.
Nie miałam pojęcia, ile w tym prawdy, a ile starań, by mnie uspokoić. Brunet charakteryzował się zazwyczaj olbrzymim taktem i gdy chciał kogoś uspokoić, zawsze wiedział, jak powinien to zrobić. Jednak nawet jeżeli jego słowa miały tylko to na celu, byłam mu wdzięczna. Gdy znaleźliśmy się na Bema, wzięłam swój bagaż i poczekawszy minutę aż Bazyl sprawdzi coś w samochodzie i go zamknie, ruszyliśmy do mieszkania. Alma siedziała w kuchni, wpatrując się w monitor laptopa. Jej oczy, podobnie jak te Mikołaja, wyrażały przejęcie i współczucie. Nie skomentowałam tego, nie mając zamiaru brnąć w ogień pytań. Potrzebowałam snu. Chciałam się tylko położyć i zasnąć.
- Jutro – odparłam więc, zdejmując buty i rzucając kurtkę w kąt.
Wieczorek przytaknęła, posłała pytające spojrzenie Bazylowi i uśmiechnęła się niewyraźnie. Gdy zamykałam drzwi, zdołałam jeszcze usłyszeć:
- Jest zła na Kamińskiego. Chyba chce go zabić.
Zaśmiałam się. Konspiracyjny szept w wydaniu Mikołaja Bazyla był po prostu komiczny.
Ale miał rację. Z nieznanych sobie powodów bardziej wściekła byłam na Marcela niż na ojca. Nie wiem, czy miałam ochotę go zabić, ale zdecydowanie nie chciałam mieć już z nim do czynienia. Po prostu chciałam wymazać go ze swojego życia. Na zawsze.