31.03.2016

#jedenaście.panika

paranoia is in bloom

Wdech i wydech. Nie miałam powodu, żeby się stresować. Wprawdzie zależało mi na zdaniu Almy, jednak nie powinnam wątpić w Marcela. Właściwie to z naszej dwójki to on był tym lepszym; tym spokojniejszym, rozsądniejszym i tym, który zasługiwał na zaufanie. Jednakże gdzieś na tyle mojego umysłu migała wściekle czerwona lampka, informując, że to co z pozoru łatwe, zawsze okazuje się zgniłym jajem. Wzięłam się jednak w garść. Popatrzyłam w lustro, wmawiając sobie, że jestem silna i nie powinnam stresować się czymś takim. Miałam dwadzieścia dwa lata, nie mogłam więc mieć wrzodów żołądka i rozdygotanych dłoni, bowiem wciąż znajdowałam się na etapie poszukiwania męża. A kto zechciałby znerwicowaną chorą żonę? 
Wydział chemii i bibliotekę uniwersytecką dzieliło ledwie kilkanaście metrów. Z żołądkiem podchodzący do gardła ruszyłam w stronę umówionego miejsca, zastanawiając się, jak właściwie powinnam ich ze sobą poznać. Nawet tak naturalna rzecz przychodziła mi teraz z trudnością. Nie mogłam się przejmować. Miałam na głowie licencjat, zakończenie studiów i wyjazd do Anglii, a stresowałam się czymś tak prozaicznym. Z moją głową naprawdę coś było nie tak. Wszystkie moje obawy rozwiały się w dziesięć sekund później, gdy ujrzałam Almę i Marcela, którzy rozmawiali w najlepsze, zaśmiewając się do rozpuku. 
Jasna cholera
Co to mogło oznaczać?
Z jednej strony powinnam być wniebowzięta. Jeżeli Wieczorek rozmawiała z kimś w taki sposób, przy tym całkiem dobrze się bawiąc, mogłam być pewna, że nie będzie miała zastrzeżeń do Kamiennego Serca. Jednak z drugiej strony, dlaczego tak szybko znaleźli kontakt i właściwie dlaczego? Uśmiechnęłam się najlepiej jak potrafiłam, podchodząc do nich pośpiesznie. Chciałam mieć to już za sobą. Właściwie chciałabym zamknąć oczy i otworzyć je w przyszły wtorek. 
- Hej! Widzę, że nie muszę was już sobie przedstawiać – rzuciłam ni to na luzie ni z zaskoczeniem. Chociaż doskonale wiedziałam, że twarz miałam całą czerwoną z nerwów. Na całe szczęście było już ciemno i łudziłam się, że w świetle lamp nikt tego nie dostrzeże. 
- Właśnie Marcel przypomniał mi, że poznaliśmy się trochę ponad rok temu. 
Wieczorek dostrzegając moje spojrzenie, machnęła ręką, kiwając głową. Dokładnie tak jakby miała dostać jakiegoś ataku. Miałam ochotę urwać jej łeb i wytarmosić za tego kucyka uwiązanego na czubku głowy. Wszyscy o wszystkim wiedzieli. Wszyscy wszystkich znali, ale o tym nie wiedzieli. Tylko ja byłam pominięta, zapomniana, jakby wyrzucona do kosza. Przez moment naprawdę chciałam się rozpłakać. 
- Opowiem ci w domu, bo szkoda naszego czasu. Obgadajcie swoje sprawy, a ja pójdę poszukać książek. Świetnie było sobie to przypomnieć, dzięki, Marcel! Wracam do was za dziesięć minut! 
Alma zniknęła za drzwiami biblioteki zostawiając mnie z Kamińskim, który uśmiechał się wyraźnie czymś rozbawiony. Przez moment wpatrywałam się w to niecodzienne zjawisko, dochodząc do wniosku, że Marcel wygląda w tym momencie o wiele młodziej niż zazwyczaj. Zrozumiałam wówczas, że przez tych kilka miesięcy naszej wyboistej znajomości szczerze roześmianego widziałam go raz. Na balkonie Zośki. Później oczywiście rozciągał usta w jakiś półuśmiechach, jednak nigdy nie było to na tyle prawdziwe, by uznać to za jakikolwiek przejaw emocji. Kamienne Serce był melancholikiem, uznałam po dłuższej chwili, co tylko sprawiło, że moja ciekawość urosła do niebagatelnych rozmiarów. 
- To może ty mi powiesz o co chodzi?
- Nie czuję się do tego upoważniony, ale jestem pewien, że Amelia wyjaśni ci to w domu. 
Nikt na Almę nie mówił Amelia, więc usłyszawszy to imię w ustach Marcela zwyczajnie się roześmiałam, ujarzmiając tym samym to dziwne napięcie kryjące się w moim organizmie. Zdecydowanie powinnam dorosnąć i zabrać się za swoje sprawy jak dojrzały, odpowiedzialny człowiek. Kamiński nie gryzł. A przynajmniej nie powinien. 
- Posłuchaj, Marcel, jeżeli nie chcesz tam jechać i odegrać roli, to zrozumiem. Choć złamiesz mi serce, jednak oprócz tego wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Nie chcę wywierać presji, więc to jest ten moment, kiedy możesz powiedzieć nie i uciec. 
Blondyn wpatrywał się we mnie, jednak na jego twarz nadal rozświetlał ten delikatny blask radości. Kamienne Serce był przystojny, trudno byłoby stwierdzić inaczej, jednak dopiero ten promień wesołości czający się w jego oczach i twarzy czynił go kimś interesującym. Odnosiłam wrażenie, że stoi przede mną ten sam chłopak, którego poznałam na balkonie, trzymając w dłoni piwo i opowiadając durne historie, którymi podusiłabym ludzi w podrzędnym klubie początkujących komików. Poczułam się swojsko. Poczułam się dokładnie tak jak tamtego wieczora. Bezpieczna. 
- Dałem ci słowo, a jestem raczej słowny. Jeżeli masz jakieś obawy, to możemy je przedyskutować. A jeżeli zwyczajnie chcesz mi powiedzieć, że boisz się jechać tam ze mną, to też zrozumiem. I przede wszystkim, mam udawać twojego przyjaciela, więc to nic aktorsko trudnego. Gorzej gdybyś kazała mi udawać męża.
Cholerny żartowniś.
Pokręciłam szybko głową. Być może za szybko, bowiem Kamiński zaśmiał się serdecznie, przytrzymując pasek plecaka. Dlaczego musiał być tak normalny i tak uczciwy? To było akurat głupie pytanie. Powinnam się cieszyć. Po latach poznawania samych idiotów, w końcu spotkałam właśnie jego. I nie mogłam myśleć o nim inaczej niż jak o koledze. Zwyczajnie nie mogłam. Chociaż widocznie pchałam się do zacieśnienia naszych więzi. 
- To nie tak, po prostu nie chcę nikogo zmuszać. To wszystko jest porządnie popieprzone. Będziemy z moją siostrą i jej chłopakiem. Kajtek jest w porządku i interesuje się trochę informatyką, więc pewnie szybko odnajdziecie wspólny język. A resztą się nie przejmuj, już sama twoja obecność zrobi na nich wrażenie – wystrzeliłam jak z karabinu, starając się okiełznać ten informacyjny rozgardiasz w moim umyśle. Na tę chwilę i tak niewiele wiedziałam. Mogłam go jedynie odrobinę pocieszyć i przygotować na szok. Nic więcej. Chłopak kiwnął głową z namysłem. Nie wyglądał na spanikowanego. Mogłabym nawet pomyśleć, że zwyczajnie chce stać się częścią tej przedświątecznej szopki. Westchnęłam ciężko. 
- Jedziemy w sobotę o szóstej rano z głównego. Bilety już kupiłam, więc nie musisz sobie tym zawracać głowy. Mieszkanie mamy nie jest za wielkie, a z kolei w domu ojca będzie pełno gości, więc ulokowałam cię u babci. Nie zwracaj uwagi na jej pytania, możesz nawet nie odpowiadać. To pewnie i tak pierwszy i ostatni raz, kiedy ją widzisz – palnęłam niewiele myśląc, zdając sobie poniewczasie sprawę z tego, że już od dawna z moich ust nie wydobyło się nic prawdziwszego niż to. Zatrzymałam na chwilę swój słowotok, odnajdując rytm myśli. Nie powinnam się tym przejmować. Taka była kolej rzeczy. 
- Nie brzmi to tak strasznie, jak próbujesz to zareklamować. 
Kamiński nadal się uśmiechał. Był gotowy na wszystko. A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. 
- Czy ty się kiedykolwiek stresujesz? Sprawiasz wrażenie, jakbyś robił to niemal co drugi dzień – mruknęłam podejrzliwie, zastanawiając się, skąd w nim tyle spokoju. To w końcu on jechał do obcych ludzi; szalonej rodziny z piekła rodem, więc dlaczego, do jasnej cholery, był tak irytująco spokojny? 
- Byłem na trzech ślubach w roli osoby towarzyszącej, więc mniej więcej jestem na bieżąco. Ostatni raz byłem z Zośką, więc chyba nie muszę dodawać, że już teraz nic mnie nie przeraża?
Może naprawdę nie miałam się o co bać. Nie miałam ochoty ani tym bardziej siły, by w tym momencie wyciągać z niego szczegóły tych wydarzeń, jednak wiedziałam, że podczas ślubu mojego ojca będziemy mieli o czym rozmawiać. A to zawsze był jakiś plus tej przygnębiającej sytuacji. Kiwnęłam głową. Po czterech godzinach spędzonych w laboratorium byłam najzwyczajniej w świecie zmęczona. Strach i zdenerwowanie ustąpiły miejsca znużeniu, więc jedyne co mogłam zrobić to podziękować Kamiennemu Sercu i poczekać na Almę. Kolejne pięć minut oczekiwania na rudą spędziliśmy więc na ustalaniu drobnych szczegółów i próbie przedstawienia mu najważniejszych członków rodziny ojca, z którą nie powinien wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. A gdy w drzwiach pojawiła załadowana książkami Wieczorek, pożegnałyśmy się z Marcelem, ruszając w kierunku przystanków. 

Gdy tylko zniknęłyśmy z pola widzenia, prychnęłam złowieszczo, układając sobie w myślach serię zdań wyrażających moje niezadowolenie i przede wszystkim urazę. Przez bite dwa miesiące Alma wmawiała mi, że jedyne, co wie o Marcelu to właśnie to, że jest byłym Anety. Za każdym razem zarzekała się, że nie wie jak wygląda i kojarzy go jak przez mgłę. Mogłam jej wierzyć. Właściwie to jej wierzyłam, jednak dzisiejsze wydarzenia kompletnie podważyły tę wersję wydarzeń. Nie wiedziałam tylko, dlaczego to przede mną ukrywała. Szczerze wątpiłam w jakieś pikantne historie, ale fakt pozostawał faktem. Wieczorek znała Kamińskiego. I on znał ją. Wydawało mi się nawet, że ją lubi, więc dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Szybko przedstawiłam swój tok myślenia rudej, oczekując jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Alma westchnęła przeciągle, pocierając skroń wolną dłonią. Ból głowy zawsze był dobrą wymówką. Właściwie mogła mi tu zejść na zawał, byleby tylko wydusiła z siebie prawdę. W tym momencie niewiele mnie obchodziło, co się z nią stanie za chwilę. Byłam trochę obrażona i trochę zawiedziona. Nie potrafiłam zrozumieć tego, czego stałam się świadkiem. 
- Nie okłamałam cię. Nie miałam pojęcia, że to on. Właściwie to on pamiętał mnie i przypomniał mi – tutaj zamyśliła się na moment, szukając odpowiednich słów – pewne żenujące wydarzenie – zakończyła nieco ciszej, wyraźnie niepewna tego sformułowania. W tym momencie przed moimi oczami przeleciało pięć tysięcy scenariuszy. Począwszy od tych nieszkodliwych skończywszy na tych, które złamałyby serce mnie i Bazylowi. Alma jednak zaśmiała się skonsternowana. 
- Weź się uspokój, nawet go nie dotknęłam. Jakoś w listopadzie po twoim wyjeździe Zośka zrobiła imprezę. Wcześniej pokłóciłam się z Miko, bo okazało się, że nie wróci na noc do Torunia i po prostu się upiłam, po to żeby mu zrobić na złość. I pech chciał, że gdzieś w międzyczasie zasnęłam w kiblu z głową w muszli. Nie rzygałam – mruknęła, dostrzegając moje zaciekawione spojrzenie, co tylko jeszcze bardziej mnie rozbawiło – i akurat znalazł się tam Marcel, obudził mnie i pomógł się trochę rozbudzić na balkonie. Gadałam z nim przez chwilę i później zamówił mi taksę. Cała historia. Nie pamiętałam go, bo jak się domyślasz, nie byłam w stanie dotrzeć do domu, a co dopiero mówić o zapamiętaniu jakiegoś kolesia. Byłam mu naprawdę wdzięczna i chciałam mu podziękować, ale głupio było mi dopytywać. I jak widać sam się znalazł. 
Ruda zamilkła na chwilę, rozbawiona takim przebiegiem wydarzeń. 
- Marcel-bohater, uratuje każdą kobietę w najmniej spodziewanym momencie – odparłam ironicznie, rozbawiona opowiedzianą historią. To naprawdę musiało być komiczne. Alma rzadko kiedy przesadzała z alkoholem. A jeżeli już to robiła, zawsze upijała się w naszym mieszkaniu z dala od ludzi, którzy mogliby ją zobaczyć w takim stanie. Najwyraźniej tamtego dnia była wyjątkowo nieszczęśliwa. 
- Ty się śmiejesz, ale ja myślę, że coś w tym jest. Marcel jest w porządku – westchnęła – nie wiem, co się tak naprawdę stało na tym balkonie, ale wątpię, by chciał cię wykorzystać. Nie oceniam waszych relacji, ale chyba przesadziłaś wtedy. 
Westchnęłam przeciągle. Przesadziłam. Owszem, wyznaję swoje winy, jednak czy nie miałam do tego prawa? Po wszystkim tym, co się w ostatnim czasie wydarzyło mogłam tak pomyśleć. Po prostu źle go oceniłam, za co naprawdę miałam do siebie pretensje. Z drugiej strony wiedziałam również, że tamten pocałunek nigdy nie powinien mieć miejsca. Kamienne Serce był w porządku. I właściwie to ja go wykorzystałam bardziej niż on mnie. Cóż, czasu nie mogłam cofnąć. 
- Wiem, staram się to naprawić. Przynajmniej ciebie mam z głowy, więc mogę spokojnie spać. Teraz muszę zająć się opracowaniem jakiegoś planu.
Wieczorek prychnęła głośno, opierając się o ścianę przystanku. W jej spojrzeniu dostrzegałam pewnego rodzaju troskę, której nie chciała mi jawnie okazać. Mimo to potrafiłam ją zrozumieć. Doskonale wiedziałam, czego się obawia i na czym skoncentrowane są w tej chwili jej myśli. Nie chciałam jednak rozpoczynać tego tematu. To tylko pogłębiłoby stan, w jakim obecnie się znajdowałam. Nie potrzebowałam dodatkowych utrapień. Nie teraz. 
Kiedy wsiadłyśmy do autobusu zmieniłyśmy temat na nieco lżejszy, pozwalając sobie na chwilowy spokój. W końcu za rogiem czekało nas o wiele więcej burz niż mogłyśmy się spodziewać. 

Piątek. Jedno słowo. Jeden dzień tygodnia. Z założenia powinnam leżeć na łóżku, przegryzać chipsy albo ewentualnie wybierać okruszki z pudełka po pizzy i oglądać najnowszy odcinek któregoś z ulubionych seriali. Z założenia tak właśnie powinnam robić. W praktyce jednak biegałam po mieszkaniu, wyrywając włosy z głowy i zadając sobie pytanie, gdzie ja miałam mózg, decydując się na coś takiego. Jednakże nie mogłam nagle odwołać wszystkiego, zakryć się kołdrą i udawać, że nic się nie stało. Bo się stało. Bo mój ojciec brał ślub za osiemnaście godzin i musiałam zrobić coś, co choć odrobinę poprawiłoby mi humor. Wiedziałam, że cały ten plan może skończyć się fiaskiem, nie byłam aż tak naiwna, by wierzyć w jego niezawodność. Jednak gdzieś w głębi ducha wierzyłam, że ten wyjazd z Marcelem coś zmieni, że może ojciec w końcu zauważy, że coś mu umyka, że powoli traci kontrolę nad swoimi relacjami z córkami. Usiadłam w fotelu, wzdychając ciężko. Nie byłam pewna, czego tak naprawdę oczekuję od jutrzejszego dnia. Stresowałam się obecnością Marcela. Stresowało mnie całe to żałosne przyjęcie i widok mojego ojca wkładającego obrączkę na palec jakiejś siksy. Chciałam się rozpłakać. Usiąść w kącie i zawyć jak wilk, który zgubił watahę. Z pomocą przyszła mi Alma. Niezawodna, wspaniała Alma trzymająca w dłoni wino. 
- Kocham cię – odparłam, wpatrując się jak urzeczona w butelkę krwistego trunku. Alkohol nie rozwiązywał problemów, ale przynajmniej czynił je jako tako znośne. 
- To niczego nie zmieni, ale może wydusisz z siebie to, co ci zalega i pozbędziemy się intruza. 
Wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie. Wieczorek zwyczajnie chciała wydobyć ze mnie, o co mi tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Niestety miałam smutne wieści. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mi chodzi i dlaczego od kilku dni zachowuję się tak, jakbym wysiadywała jajko. 
- Sama chciałabym wiedzieć. Chyba ten ślub mnie denerwuje i stresuje się swoim planem. Marcel jest w porządku, ale zabieranie ze sobą prawie obcego faceta jest ryzykiem. Chciałabym mieć to naprawdę za sobą. 
Ruda kiwnęła głową, rozlewając wino do kieliszków. Z wyrazu jej twarzy wyczytałam, że ani trochę mi nie wierzy. Odnosiłam również wrażenie, że wie o wiele lepiej, o co toczy się ta gra. Wniosek był taki, że mogłam już teraz zatkać uszy i udawać, że jej nie słucham podśpiewując jakąś denną piosenkę. 
- Ślub ojca cię przeraża, to całkiem naturalne, Klara. Nie zatrzymasz tego, możesz jedynie życzyć mu szczęścia i żyć swoim życiem. Wiem, że mu nie wybaczysz, ale pomyśl, chciałabyś, by twoje dziecko zrobiło…
- Oho! – stęknęłam, celując palec prosto w klatkę piersiową mojej przyjaciółki – znalazłaś argument! Przede wszystkim, jeżeli znajdę faceta to chcę z nim umrzeć, a nie brać rozwód i wiązać się z kimś nowym!
Miałam utopijną wersję swojego życia. Nie uważałam jednak, by przestępstwem było wychodzenie z założenia, że jak już wezmę ślub to taki na całe życie. To była poważna decyzja. A przynajmniej w moim rozumowaniu odbierałam ją jako coś poważnego. Jako przysięgę, która nigdy nie traciła na znaczeniu i która wiązała na zawsze i pomimo wszystko. Byłam realistką, albo starałam się nią być, jednak do składania jakichkolwiek obietnic przywiązywałam dużą wagę. Nigdy nie wzięłabym ślubu z kimś, kogo nie byłabym pewna. 
- Wiem, Klara, jednak nigdy nie bierz niczego za pewnik. Kocham Mikołaja, ale nie wiem, co przyniesie nam przyszłość. Po prostu sobie to wyobraź, nie karzę ci zakładać takiego scenariusza – dodała wyraźnie zirytowana, przewracając oczami. Czasami nasze poglądy życiowe rozmijały się na ogromnym skrzyżowaniu. 
- Nie chciałabym, ale – dodałam zuchwale, widząc, że szykuje się do ataku – zrobiłabym wszystko, żeby moje dzieci czuły się komfortowo z tą decyzją. A już na pewno nie zostawiłabym ich samych w momencie gdy podejmowałyby trudną decyzję. 
Szach mat, pomyślałam, przyglądając się jak cała pewność uchodzi z Wieczorek. Choć naprawdę w tej jednej kwestii wolałabym się mylić.
- To nie tak, że koniecznie chcę się z tobą kłócić w tej kwestii, ale sama widzisz, co się dzieje. Obiecał mi, że zorganizują ślub na koniec stycznia, po sesji. To naprawdę byłoby łatwiejsze, zwłaszcza, że teraz jestem na bakier z tym licencjatem i mam chyba z dwadzieścia kolokwiów. A mimo to olał moją prośbę i nawet nie zadzwonił zapytać, czy mogę przyjechać. Wyszedł z założenia, że muszę. Jadę tam tylko dla Poli i po to żeby namieszać. Inaczej pewnie nie wyściubiłabym palca spod kołdry. 
Ruda kiwnęła głową, dolewając sobie i mnie wina. W jej głowie pewnie roiło się z tysiąc haseł obronnych, jednak nie odważyła się ich wypowiedzieć na głos. Ten jeden jedyny razy milczenie było dobrym wyjściem. 
- Po prostu kiedyś z nim o tym pogadaj. Pogadaj, a nie kłóć – dodała jeszcze, dostrzegając moje stalowe spojrzenie. 
A w rozmowach byłam naprawdę kiepska. 

- I zanim pójdę spać, to chciałam ci jeszcze powiedzieć, żebyś nie robiła sobie nadziei z Marcelem. Dla swojego własnego dobra.
Godzinę później, będąc w upojeniu alkoholowym, Alma wstała z podłogi, chwiejąc się nieznacznie. Jej ton głosu, choć odrobinę zapijaczony, wyrażał zaniepokojenie i powagę. Przez moment wpatrywałam się w nią bezmyślnie, nie wiedząc, co miałabym powiedzieć. 
- Cholernie idealny moment na rozpoczęcie tej rozmowy – mruknęłam, wspinając się na łóżko.
- Dlatego właśnie robię to wychodząc, żeby nie kontynuować. Marcel wydaje się być świetnym facetem, ale, Klara, wyjeżdżasz. Podjęłaś decyzję i wiem, że będziesz się jej trzymać. Po prostu nie zrań jego i siebie. Odpuść teraz, żeby potem było łatwiej. 
Zanim zdążyłam zaoponować, zanim właściwie zdołałam okazać swoje wzburzenie i zaprzeczyć tym śmiesznym pomówieniom, ruda wymaszerowała z pokoju, zamykając za sobą drzwi. W międzyczasie uśmiechnęła się smutno i położyła mi dłoń na ramieniu. Przyjaciółka, mruknęłam pod nosem, zdejmując spodnie. Było mi stanowczo za gorąco. I nie byłam pewna czy tylko z powodu wina. Leżąc w łóżku, zerknęłam jeszcze na zegarek wiszący na przeciwległej ścianie. Za szesnaście godzin mój ojciec miał przysiąc miłość aż do śmierci jakiejś siksie. Roześmiałam się na głos, by w chwilę później zasnąć i obudzić się z krzykiem paniki na moich ustach. 

13.03.2016

#dziesięć.impas

I don't know if it's worth it anymore

Dlaczego to zrobiłam?
Co nie tak było z moim życiem, że postanowiłam je skomplikować do granic możliwości? 
Niedzielny poranek rozpoczął się tyradą wyzwisk pod własnym adresem i usilną próbą znalezienia powodów, które doprowadziły do takiej a nie innej sytuacji. Byłam szalona, niespełna rozumu i zwyczajnie nienormalna. Jak inaczej mogłabym wyjaśnić fakt zaproszenia Kamiennego Serca na ślub ojca? Nadal uważałam, że to świetny pomysł, jednak wprowadzenie Kamińskiego w swoje rodzinne życie nie należało do tej samej kategorii. Na tyłach mego umysłu kryła się jeszcze inna myśl; złowroga i niwecząca wszystko to, co wydawałam się sobą reprezentować. Marcel był idealnym kandydatem nie tylko na fałszywego chłopaka. Był przystojny, inteligentny, mądry, taktowny i w tym wszystkim zwyczajny, co w moim przypadku było najprawdziwszym komplementem. Wiedziałam, że tylko on zdoła skupić na sobie uwagę i przy okazji zaskarbić całą rodzinną sympatię przeznaczoną tego dnia dla Kornelii. Impas – no bo jak inaczej mogłabym nazwać to, co właśnie działo się w moich myślach. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co przyniesie mi nasza znajomość. Nie chciałam tworzyć wielkich historii, po to tylko by spaść na ziemię i dowiedzieć się, że poziom mojej beznadziejności jest wyższy niż najwyższy budynek świata. Kamiński był materiałem na coś więcej, ale nie mógł był kimś więcej. Nie teraz ani pewnie za sto lat. Wiedziałam to dobrze, jednak szept na tyłach mojego umysłu był na tyle nieznośny, by całkowicie rozproszyć prostotę tej sytuacji. Na dodatek znałam go dwa miesiące. Choć może nie był to najlepszy argument. Niektórzy ludzie brali ślub znając się ledwie kilka godzin. Co miałam więc ze sobą zrobić i jak to zrobić, by nie zwariować?
Ostatecznie, stawiając opór tym rozważaniom, wstałam z łóżka, udając się do kuchni. Musiałam to z kimś przegadać i niestety tego problemu nie mogłam zrzucić na barki Kamińskiego. Potrzebowałam Almy. Potrzebowałam kogoś kto machnąłby ręką, zaśmiał się i powiedział mi, że jestem tragiczną idiotką. Nie byłam jednak pewna czy po wczorajszym występie nadal mogłam na to liczyć. Ludzie w emocjach zawsze mówili sobie paskudne rzeczy, a potem się godzili, przyznając sobie rację albo unikając krępujących tematów. Chciałam by i tym razem tak właśnie było. Nie miałam czasu na rozważanie, czy dobrze postąpiłam albo czy Wieczorek miała rację, bo ewidentnie ją miała. Na tę chwilę byłam w stanie przemilczeć to wszystko, byleby tylko usłyszeć z jej ust cokolwiek, co ugasiłoby ogień w moich myślach. Wkroczyłam więc do kuchni, licząc w duchu, że Alma siedzi tam ze stertą dziwnych gazet i w myślach przygotowuje powitalną mowę. Kiedy jej więc tam nie zobaczyłam poczułam się rozczarowana i może odrobinę zdradzona. Zacisnęłam nieświadomie pięści gotowa do walki ze samą sobą i nastawiłam wodę na kawę. Przez kilka minut opierałam się o blat kuchennego segmentu i w ostateczności żwawym krokiem ruszyłam do pokoju Bazylów. Nie mogłam czekać. Odnosiłam wrażenie, że stąpam po gorących kamieniach; niemiłosiernie parzących kamieniach i jedyne, co mnie może uratować to rozmowa z Almą. Byłam zdesperowana, to prawda, ale kto na moim miejscu nie byłby? Chciałam jedynie zaznać odrobiny spokoju. Chciałam usłyszeć, że to nic dziwnego i powinnam przyjąć do wiadomości, że Marcel Kamiński chce mi pomóc. Pomóc jako zwyczajny kolega a nie jako przyszły kandydat na męża i ojca moich dzieci. To było niedorzeczne, aczkolwiek potrzebowałam jakiegokolwiek zapewnienia, które przyniosłoby mi spokój. Moje myśli były upiorne. Skakałam z kwiatka na kwiatek zdając sobie sprawę, że popadam w obłęd. A nie zrobiłam nic złego. Może byłam nazbyt żywiołowa w swojej propozycji, ale czy było w tym coś złego? Chciałam tylko, by ktoś to potwierdził, by ktoś spojrzał na mnie z politowaniem, mówiąc przy tym, że nikt jeszcze nie zginął w męczarniach od czegoś takiego. 
I tak właśnie Kamienne Serce pozwolił zapomnieć mi o ojcu i moich rodzinnych problemach. Czasami miałam wrażenie, że jego obecność wniosła w moje życie odrobinę świeżości i spokoju, jakkolwiek śmiesznie to teraz nie brzmi. Przez ostatnie miesiące moją głowę zajmował Gary, rozwód rodziców i ich nowi partnerzy. W momencie gdy Marcel zaszczycił mnie swoją obecnością na balkonie, nic już nie było takie samo. Ani złość na ojca, ani rozczarowanie Nephwickiem ani ten pozostawiony za sobą bajzel. Mogłam uwierzyć w przeznaczenie, jednak wiedziałam, że to tylko wymysł bajek Disneya i tych innych, pospolitych romansideł. Właściwie bardziej prawdopodobne było to, że w obliczu czekającej rozpaczy, podświadomie znalazłam sobie właśnie jego. I ostatecznie nie mogłam się w nim zakochać. Nie mogłam stworzyć z nim związku, bo wyjeżdżałam. Opuszczałam ten padół łez, więc zaangażowanie w coś więcej niż pisanie licencjatu zwyczajnie nie miało sensu. Nie miało i już. Wątpiłam również, by i on chciał czegoś więcej. Byłam tylko koleżanką i przy okazji uczennicą, która znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie. Gdyby obok Dworu Artusa przechodziła Madzia z drugiej ławki, to pewnie ją wciągnąłby w tą szopkę. 
Już sam fakt myślenia o nim w tych kategoriach godzien był pożałowania. Kamiński nie zrobił nic, co pozwoliłoby mi założyć, że nasza znajomość prowadzi do czegoś więcej. Jak więc mogłam się tak głupio nad tym roztkliwiać? Był miły. Tak samo miły jak dla setki innych dziewczyn. Musiałam o tym pamiętać. 
Stanęłam przed drzwiami pokoju, próbując doprowadzić się do porządku. Nie miałam pojęcia, czy Bazylowie śpią czy oglądają film, czy może zajmują się jeszcze czymś innym. Późna godzina mówiła mi, że to raczej nic z tych rzeczy, jednak nie mogłam być już niczego pewna. Zapukałam więc w drzwi, oczekując jakiegoś odzewu. Osiem sekund później w drzwiach stanął Mikołaj. Wyglądał na kogoś, kto właśnie przebiegł maraton, rzucił się na łóżko i zaraz po tym wstał. Jego twarz nie wyrażała nic ponad zmęczenie, złość i rządzę mordu. Postanowiłam jednak pominąć tę kwestię. 
- Alma śpi? – Zapytałam szybko, nie siląc się na jakiekolwiek przywitanie. A gdy potwierdził moje słowa skinieniem głowy, westchnęłam przeciągle, kładąc dłonie na swoich biodrach – to ją obudź. Wydarzyła się tragedia. 
A gdy do Bazyla nie dotarły te słowa, co wyraźnie ukazywało jego obojętne oblicze, postanowiłam rzucić prawdziwą petardę.
- Zaprosiłam Marcela Kamińskiego na ślub ojca – odparłam bezwzględnym tonem, dorzucając jeszcze – tak, dokładnie tego Marcela Kamińskiego. 
Zanim Miko zdołał uczynić cokolwiek, zdziwić się albo pokręcić głową w akcie bezradności, Amelia stała już obok niego wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. 
- Co zrobiłaś?! – wychrypiała zszokowana, nie wyglądając wcale na kogoś kto właśnie spał. 
Po kilkunastu sekundach niezręcznej ciszy i wpatrywaniu się w Almę jak sroka w gnat, wzruszyłam ramionami, udając się do kuchni. Na ten moment zażegnałyśmy kryzys, stawiając ponad wszystkim sprawę Marcela i nieoczekiwanych zmian w moim życiu. Ruda podążyła za mną, siadając przy stole. Jej ściągnięte brwi wskazywały na głęboki szok, szok zaliczany do kategorii tych wstrząsających. 
- No mówże – dodała z dziwnym napięciem w głosie, wwiercając we mnie żelazne spojrzenie. Czułam się jak na przesłuchaniu, których naoglądałam się w amerykańskich serialach. Na moich barkach spoczywał dziwnych ciężar, a żołądek burczał nieprzyjemnie, skurczony ze stresu i strachu. W końcu spojrzałam na Wieczorek, wzruszając bezradnie ramionami. Słowa popłynęły same. Odrobinę chaotyczne i czasami pozbawione sensu, jednak trzymałam się faktów, co w moim przypadku było trudnym zadaniem. Starałam się przedstawić miniony wieczór z punktu widzenia zwykłego obserwatora, a nie Klary Marszał, która drżała z nadmiaru emocji. W międzyczasie Mikołaj zrobił nam kawę i wyjął z szafki jakieś ciastka, które położył na stole. Pocieszała mnie myśl, że Alma w żaden sposób nie próbuje wtrącić się w moją opowieść. Robiła to wprawdzie rzadko, jednak pod wpływem wzburzenia zdarzało jej się ucinać zdania i rozpoczynać wywód na temat nieodpowiedzialności i szaleństwa. A tego niedzielnego ranka wydawała się być wzburzona jak morskie fale podczas sztormu. Choć nie byłam pewna czy to z mojego powodu czy zwyczajnie się nie wyspała. Z kobietami nikt nigdy nie mógł być niczego pewien. Na koniec rozłożyłam ręce w geście bezradności. Co miałam, do jasnej anieli, zrobić? I czy powinnam cokolwiek zrobić czy tylko udawać, że to był zwykły żart. 
Alma przeklęła szpetnie, co w ostatnim czasie zdarzało się jej nazbyt często, wzdychając ciężko. Mikołaj z kolei siedział wpatrzony w szklankę po kawie, próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Nie miałam pojęcia, do kogo powinnam w tym momencie dołączyć. Obydwoje doskonale przedstawiali problematyczność moich emocji; wahanie między niedowierzaniem a rozbawieniem. 
- W którym momencie Kamienne Serce stał się twoim przyjacielem? – zapytała, mrużąc oczy. 
- O to chodzi, że nie stał się przyjacielem. Jezu, ty nic nie łapiesz.
Ona faktycznie nic nie zrozumiała. Ani złożoności tej sytuacji ani złożoności odczuwanych przeze mnie emocji. W tym momencie mogłam właściwie podziękować im za wysłuchanie i pójść do swojego pokoju. Tyle samo mogłam wskórać i sama, bez wyśmiewania i dziwnych, prowadzących donikąd pytań. 
- Nadal nie mogę uwierzyć, że mu tyle powiedziałaś. Czasami nie chcesz, żeby Miko o wszystkim wiedział, a nagle zwierzasz się komuś, kto jeszcze przed miesiącem był niemal twoim wrogiem. I zapraszasz go na ślub ojca.
Ton głosu Amelii nie wyrażał złości. Przez moment odniosłam nawet wrażenie, że to zwyczajna dociekliwość. A jej pytanie, cóż, było sensowne i dość prawdziwe. Bo, no właśnie, dlaczego to zrobiłam, skoro ogólnie nigdy nie lubiłam się zwierzać. A nade wszystko nie znosiłam opowiadać o swojej rodzinie. Alma rozbiła bank. 
- Dobre pytanie, sto punktów dla pani Wieczorek – mruknęłam ironicznie, drapiąc się po głowie. Tak jakby miało mi to pomóc w sformułowaniu jakiekolwiek wypowiedzi. – Nie wiem, Alma. Za cholerę nie wiem, jak to się stało. Byłam zła na ciebie, na ojca, na wszystkich ludzi, którzy ostatnio mnie zawiedli i po prostu pojawił się on. I chciałam się komuś wygadać, a Marcel zwyczajnie wykazał zainteresowanie, więc tak to poleciało. 
Ruda kiwnęła głową. Wiedziałam, że potrafiła to zrozumieć. Nawet jeżeli to, co przed chwilą wydobyło się z moich ust było tylko zwykłym bełkotem. Oprócz własnej siostry, nikt inny nie znał mnie tak jak ona, więc wyobrażenie sobie tej sytuacji nie zajęło jej zapewne zbyt wiele czasu. 
- Problem tkwi jednak w tym – podjęłam, przechodząc do meritum – że nie wiem, jak mogłabym się z nim skontaktować. Właściwie mógł to przemyśleć i zrezygnować…
- Nie masz jego numeru?
Ruda wcięła mi się w połowę ważnej wypowiedzi, odsuwając z rozmachem stojący przed nią kubek. Jej oczy przypominały spodki filiżanek, które babcia namiętnie kolekcjonowała w ubiegłej dekadzie. Choć przyznaję, że fakt nieposiadania numeru Marcela był dziwny. 
- Zapomniałam go zapytać. Rozstaliśmy się na Rapaka i zresztą byłam tak zajęta tym cudownym planem, że wyleciało mi z głowy. 
Alma pokręciła głową z niedowierzania, posyłając pełne dezaprobaty spojrzenie Mikołajowi. Miałam wrażenie, że w tym momencie telepatycznie ogłosili mnie ofiarą roku. Nie należałam do ogarniętych osób. Często coś gubiłam, czasami o czymś zapominałam, a czasami zwyczajnie nie chciałam pamiętać. Przywykłam do takiego życia i choć czasami było to niezwykle kłopotliwe, to po prostu tak było i nie siliłam się na jakiekolwiek zmiany. Każdy miał wady. A nieporadność w takiej formie mogła nawet uchodzić za uroczą. Nawet w jakimś poradniku napisali, że faceci lubią sierotki Marysie, którymi trzeba się zaopiekować. Nie miałam tylko pojęcia, co się dzieje z tym rycerzami, gdy faktycznie jestem w potrzebie. 
- I teraz chcesz zapewne się dowiedzieć, jak do niego dotrzeć i czy podjęłaś słuszną decyzję i czy przypadkiem nie ulokujesz w nim swoich uczuć? 
Mikołaj Bazyl potrafił być konkretny i nadzwyczaj spostrzegawczy, gdy naprawdę tego chciał. I właściwie uratował mnie z opresji, bowiem byłam pewna, że Wieczorek męczyłaby mnie tymi dziwnymi pytaniami, aż w końcu dotarłybyśmy do punktu, gdzie byłabym zbyt zmęczona, by kontynuować swoje przemyślenia. Dzisiaj potrzebowałam konkretnych rad. Bez rozwodzenia się nad słusznością zwierzeń obcemu facetowi ani słusznością czegokolwiek, co wiąże się z facetami. W odpowiedzi westchnęłam rozpaczliwie, kiwając gorliwie głową. 
- Wiesz, co myślę o ślubie i twoim ojcu. Nie ganię cię za to, szczerze, to uważam, że powinnaś zrobić na złość Kornelii. Ona zepsuła to, co było dla ciebie ważne, więc masz prawo się odegrać. Boję się tylko, że się zaangażujesz w Kamińskiego i będziemy mieć tu tragedię. I zresztą początek waszej znajomości rzuca cień na tę znajomość. W porządku, to że jest byłym Anety o niczym nie świadczy, ale jesteś pewna, że możesz go ze sobą zabrać? 
Roześmiałam się, wyobrażając sobie, jak pakuję Kamienne Serce do plecaka i zabieram go ze sobą na ślub. Jak jakąś zabawkę albo pluszowego misia bez którego żadna podróż nie może się odbyć. Byłam na skraju wytrzymałości nerwowej. Obawiałam się, że któregoś dnia rozpocznę histerię, której końca na próżno będzie się oczekiwać. I czy byłam pewna, że mogę go przedstawić swojej rodzinie, nie angażując się przy tym? Nie byłam tego pewna. Z drugiej jednak strony kimkolwiek nie byłby ten wynajęty na dwa dni mężczyzna, szansa na obdarzenie go uczuciami zawsze istniała. Nie wydawało mi się bym z Kamińskim ryzykowała bardziej niż z innymi.
A przynajmniej się o to modliłam. 
- Mam wynająć sobie faceta z agencji modeli czy znaleźć w Internecie – zapytałam ironicznie, posyłając się znudzone spojrzenie. – Jednak nie w tym problem. Jak Mikołaj słusznie zauważył, pierwszy raz od bardzo dawna, potrzebuję rady. Chcę się dowiedzieć, co myślicie, ale bez krytyki i pieprzeniu o związkach. Ten problem zostawmy na później. 
Alma westchnęła przeciągle, nie akceptując tej prośby. Bazyl z kolei wykrzywił usta w dziwnym grymasie, jakby wahając się między ucieczką a zatkaniem uszu. Po chwili wzruszył ramionami, poprawiając zaczepkę na firance. Był jedynym facetem w tym pomieszczeniu, więc liczyłam, że wesprze mnie swoim męskim spojrzeniem na świat. Wlepiłam w niego swoje ślepia, wymuszając jakąkolwiek reakcję. Naprawdę nie mogłam czekać. Jeżeli chciałam coś ugrać z Marcelem, musiałam się śpieszyć. Poranna panika powoli ustępowała miejsce pośpiechowi. Jedyne na czym mi zależało to na porażce mojej przyszłej macochy. Z natury byłam mściwa, więc zemsta potrafiła zastąpić mi każde inne uczucie. 
- Po prostu zapytaj go znowu, czy naprawdę nie ma nic przeciwko, a jeżeli jasno i wyraźnie, powie, że może to zrobić, to sprawa zakończona. Potrzebujesz zapewnienia na piśmie? Jeżeli facet mówi tak, to z zasady znaczy to dokładnie to samo, co myśli.
- Z zasady, ale wcale nie musi tak być – poprawiła go Alma, jednak widząc wzburzenie na mojej twarzy, poprawiła się szybko – nie mówię teraz o Marcelu, po prostu nie róbmy z facetów takich bezpośrednich prawdomówców. Napisz do niego na facebooku, a jak chcesz to jeszcze możesz zapytać Zośkę, co jak rozumiem nie jest dobrym pomysłem – zakończyła, widząc moje przerażone spojrzenie. Właściwie mogłam uraczyć Sienkiewicz jakąś zmyśloną historyjką, ale Zośka nie była głupia. Gdyby zaczęła kojarzyć fakty: urodziny, spotkanie w pubie, ten durny wywiad środowiskowy i ostatecznie nasze dziwne zachowanie, dotarłaby do punktu, w którym mogłaby stwierdzić, że coś jest na rzeczy. Nie chciałam prowokować losu. 
- I co? Może przy okazji jej powiem, że, hej, to ja się z nim wtedy całowałam i przekaż uszanowania Anecie? Weź się, Alma, ogarnij. 
Bazyl skwitował to jedynie śmiechem stłamszonym dziwnym kaszlnięciem. 
- To jaki ty masz pomysł, geniuszu? Będziesz stać przed szkołą czy zaczniesz go szukać przez policję? A może plakaty rozwiesisz? Ewentualnie możesz poczekać, aż on się odezwie. 
Nie wiem, czy Amelia Wieczorek była prorokiem, jednak w momencie, gdy z jej ust padły te słowa, w moim pokoju rozbrzmiał dźwięk oznajmujący przybycie nowej wiadomości. Oczywiście moim największym marzeniem było to, by ten nędzny sms okazał się smsem od Kamińskiego, jednak stłamsiłam w sobie zakrzyknięcie: a widzisz! zależy mu!, bowiem zapewne była to Pola albo operator, informujący o nadchodzących zmianach w płatnościach międzynarodowych. Chcąc, nie chcąc wstałam od stołu, mając malutką nadzieję, że to właśnie on. Rycerz na białym koniu. Ta myśl była bardzo naiwna, więc ujrzawszy obcy numer i wiadomość podpisana TYM imieniem, nie mogłam zrobić nic oprócz zaduszenia się własną śliną. Skąd on u licha miał mój numer i jak go zdobył? Miałam nadzieję, że nie od Zośki, a jeżeli już to zrobił to naprawdę podał jakiś konkretny, niewnoszący nieporozumień powód. Gdy szok opuścił mój umysł i ciało pobiegłam do kuchni, machając rękoma jak jakiś paralityk. 
- Cześć, zapomnieliśmy o numerach. Jak będziesz miała czas, napisz mi coś więcej o tym ślubie i wszystkim tym, co jest związane z twoim planem. Marcel – wyrzuciłam z siebie w pośpiechu, nie mając pojęcia, jak właściwie miałabym to skomentować. I co miałabym mu odpisać, albo czy może lepiej byłoby gdybym jednak zadzwoniła. Wpatrywałam się w wyświetlacz jakby był co najmniej stworzony ze złota, nie wiedząc, jaki powinien być mój krok w tej historii. A w końcu to ja byłam pomysłodawcą i jakby nie patrzeć, to mnie powinno na tym bardziej zależeć. Przeklęty Kamiński, zawsze wiedział jak mnie zbić z pantałyku. 
- Ale ptaszka sobie upolowałaś – zaświergotała Alma, uśmiechając się w ten dziwny, irytujący, pewny siebie sposób. – Myślałam, że raczej pofrunie do ciepłych krajów niż się odezwie, a tu takie coś – dodała z podziwem, co jakoś wcale nie mnie pocieszało. Marcel był zbyt porządny. Ryzyko spieprzenia tego właśnie wzrosło. Spieprzenia z mojej strony oczywiście. Wątpiłam, by Kamienne Serce był w stanie zrobić coś nietaktownego. 
- Porządny się wydaje – skwitował Bazyl, kiwając głową z uznaniem. 
Wsparcie moich przyjaciół jak zawsze podnosiło na duchu. Z westchnieniem przysiadłam na taborecie, kładąc się na stole. Z założenia miałam już o wiele łatwiej, jednak nadal coś mnie męczyło. Strach, ekscytacja, niedowierzanie i znowu strach. Miałam spędzić z kimś niemal obcym dwa dni. Na dodatek podczas ślubu mojego ojca. Czy byłam w stanie tak się poświęcić i wyjść z tego bez szwanku? Wczoraj zrozumiałam, że Marcel może być tylko moim kolegą; naprawdę świetnie się dogadywaliśmy, więc nic nie stało po temu na przeszkodzie. Coś jednak mnie blokowało. Ten niewielki procent niepewności. Niepewności samej siebie. 
Ukrócając swoje męki, z pomocą Almy i Miko odpisałam mu krótko, dziękując za kontakt i obiecując przesłać listę szczegółów najszybciej jak to będzie możliwe. Musiałam przemyśleć kilka rzeczy i skontaktować się z Polą, choć wiedziałam i bez tego, że będzie zachwycona. Kamiński był wisienką na torcie, więc w ostatecznym rozrachunku musiałam podjąć to ryzyko. Nawet jeżeli później musiałabym leczyć złamane serce. Jednak czy kolejne serce do naprawy mogło mieć jakieś znaczenie? Przywykłam do tego. Tak jak do każdej innej niedogodności w moim życiu. Równie dobrze mogłam być bohaterką greckich tragedii, bowiem czasami miałam wrażenie, że ciąży nade mną fatum i jakiego wyboru nie dokonam, koniec zawsze będzie taki sam. 

Przez kolejną godzinę debatowaliśmy nad moim położeniem, by ostatecznie stwierdzić, że klamka zapadła. Marcel najwyraźniej poczuł się do odpowiedzialności, a więc zażegnałam jeden ze swoich większych problemów i dałam sobie chwilę wytchnienia od tych drobniejszych. Nie uważałam, by rozkładanie tego tematu na tysiące czynników miało cokolwiek zmienić. Zrobiłam to. Poprosiłam go i nie miałam pojęcia, czy żałuję. I nawet jeżeli miał być to największych niewypał mojego życia, nie byłam w stanie tego przewidzieć. Podejmowałam ryzyko. Byłam w końcu młoda i szaleństwo było moim drugim imieniem. Alma, wyraźnie czymś zaniepokojona, przytakiwała na każde moje słowo, skubiąc kraniec ceraty, którą w zeszłym tygodniu podrzuciła nam pani Wandzia, właścicielka mieszkania. Nie żebym była zwolenniczką cerat i ich wymyślnych wzorów, jednak widok ten w jakiś sposób mnie irytował. Choć skłonna jestem przyznać, że bardziej irytowała mnie Alma i jej małomówność. Gdy Bazyl zniknął za drzwiami pokoju pod pretekstem pisania magisterki, trzepnęłam Wieczorek w ramię, tym samym otrzymując odrobinę jej uwagi. 
- Alleluja! Spojrzałaś na mnie – odparłam ni to ironicznie ni kąśliwie, posyłając jej urażone spojrzenie – wciąż masz mi za złe wczoraj?
Alma prychnęła głośno, przekrzywiając głowę w lewą stronę. Robiła tak zawsze, gdy chciała wyśmiać mój pomysł albo podważyć wypowiedzianą przeze mnie teorię. Nie musiałam więc już o nic więcej dopytywać. 
- Obydwie wiemy, że mam rację. Rozmowa pomaga, ale nie o to mi chodzi, Klara. Po prostu męczy mnie ten Marcel. Nie znam go, a zważając na waszą burzliwą przeszłość i to co jeszcze o nim mówiłaś nie dalej jak trzy tygodnie temu, raczej mi nie pomagają. 
Już otwierałam usta, by zacząć jakkolwiek się bronić, gdy ruda ni stąd ni zowąd wypaliła:
- Muszę go poznać do piątku. A ty musisz zaaranżować nasze spotkanie. 
Zaśmiałam się. Jednak mój śmiech słabł z każdą mijaną sekundą. Ona nie żartowała, ba!, ona nie miała zamiaru z tego żartować. Wieczorek naprawdę miała zamiar poznać Kamienne Serce przed wyjazdem do Mszyny. Mogłam więc ich sobie przedstawić i umrzeć ze stresu albo patrzeć jak Alma przypadkowo wpada na niego na kampusie. A wszyscy dobrze wiedzieli, że jest do tego zdolna, bowiem gdy obrała już sobie coś za cel była w stanie zrobić wszystko. Nawet ominąć seminarium u najbardziej irytującego promotora na tym padole łez. Wpatrywałam się więc w nią przerażona, układając setki scenariuszy. 
- Oddychaj, to tylko rutynowa kontrola – usłyszałam jeszcze, czując jak krew dudni mi w uszach. 
Impas.
Wszystko było cholernym impasem. 


Cały wieczór siedziałam na łóżku, w rozgrzebanej kołdrze, zastanawiając się, jak powinnam zorganizować naszą podróż i co zrobić później, gdy w końcu znajdziemy się w Mszynie. Plan z założenia był prosty jak budowa cepa, jednak detale wydawały się mnie przerastać. Miałam tydzień, by stworzyć zemstę idealną i sprawić, by wszyscy uznali Marcela za miłość mojego życia. Na dodatek miałam tego dokonać, nie angażując się w naszą relację. A najlepiej załatwić to tak, by jak najszybciej o tym zapomnieć. Zaczęłam więc od biletów na pociąg, skończywszy na znalezieniu pokoju dla Kamińskiego. Pomimo wszystko nie chciałam dzielić z nim tej samej przestrzeni podczas nocy. Jedynym więc słusznym miejscem, gdzie mógłby nocować było mieszkanie babci. Domyślałam się, że być może spędzenie z babcią kilku godzin nie odbije się najlepiej na jego zdrowiu psychicznym, jednak uznałam, że to jedyna dobra decyzja. Na dodatek Alma, podobnie jak i Pola, stwierdziła, że, zważając na cały ten plan, spędzenie jednej nocy zamkniętym w pokoju ze zdjęciami kotów, nie powinno nikomu zrobić różnicy. Kiedy więc kładłam się spać o północy, czułam, że przez najbliższy tydzień nie będę w stanie zmrużyć oka na dłużej niż godzinę. W myślach wciąż miałam tę przerażającą wizję ślubu, gdy mój misterny plan popada w ruinę i to Korni jest prawdziwą gwiazdą wieczoru. Nie mogłam na to pozwolić. Ten jeden jedyny raz musiałam odegrać się za to, co zrobiła rok temu. Każdy musiał zapłacić za swoje winy. Nawet jeżeli z nerwicy miałam nabawić się wrzodów żołądka. 
W poniedziałek rano wstałam ze spuchniętą głową. A konkretnie głową spuchniętą od próby wymyślenia, co mam powiedzieć Kamiennemu Sercu i jak mam mu to powiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że aż zanadto przeżywam ten durny wyjazd, jednak byłam tylko Klarą Marszał, która z igły robiła widły i albo się ją za to kochało albo nienawidziło. W drodze do łazienki spotkałam ubranego i wypachnionego Bazyla, który uśmiechnął się dziwnie pokrzepiająco i zniknął za drzwiami kuchni. Almy nie było już w mieszkaniu, bowiem od rana starała się dostać na dyżur do jakiegoś profesora, próbując wybłagać wypożyczenia jednego egzemplarza jakiegoś mocno niedostępnego przewodnika po krajach Ameryki Południowej. Rozejrzałam się po mieszkaniu, wzdychając ciężko. Czym ja się konkretnie przejmowałam? Wystarczyło wziąć się w garść. Przestać mazać jak sześciolatek przed występem i zwyczajnie robić swoje. Może nie byłam mistrzem oddzielania od siebie emocji, jednak mogłam spróbować. Bo w gruncie rzeczy dobrze wiedziałam, że chodziło mi tylko o to. O uczucia. I nic więcej. Ewidentnie obejrzałam za dużo komedii romantycznych i mój mózg został zwyczajnie zlasowany. 
Weź się w garść, do jasnej cholery. 
Jedyne co mi pozostało to zredagowanie wiadomości do Marcela, albo wciśnięcie zielonej słuchawki i oczekiwanie na ciąg zająknięć i nerwowego śmiechu. Właściwie doszłam do wniosku, że wolałabym spotkać się z nim w cztery oczy, bowiem jego żelazne spojrzenie utrzymałoby mnie w ryzach i powstrzymałabym się od bezsensownych wtrąceń. W ostateczności, nie tracąc czasu, wysłałam mu wiadomość, informując, że będę na kampusie do siedemnastej i jeżeli ma czas, to moglibyśmy się spotkać na chwilę, żeby przekazać mu wiadomości. Później wrzuciłam telefon do torby i, oddychając jak po przebiegnięciu maratonu, weszłam do laboratorium. 

Kiedy wyszłam z sali za oknem już zmierzchało. Westchnęłam przeciągle, wyjęłam komórkę i zobaczyłam dwie wiadomości. Każda o tej samej treści, jednak od zupełnie innych osób. O siedemnastej przy bibliotece. Nawet jeżeli nie chciałam, by Alma poznała Kamińskiego zbyt szybko, przeznaczenie wydawało się zadecydować inaczej. Zerknęłam na godzinę, odnotowując, że mam dokładnie pięć minut, by zderzyć się z pędzącym pociągiem towarowym. I postanowiłam, że te ostatnie minuty ciszy spędzę w toalecie, próbując opanować drżenie rąk. 
Kolejna godzina zadecydować miała o mojej przyszłości, musiałam więc odetchnąć, poprawić fryzurę i ruszyć na bitwę. Jak prawdziwy indiański wojownik.