paranoia is in bloom
Wdech i wydech. Nie miałam powodu, żeby się stresować. Wprawdzie zależało mi na zdaniu Almy, jednak nie powinnam wątpić w Marcela. Właściwie to z naszej dwójki to on był tym lepszym; tym spokojniejszym, rozsądniejszym i tym, który zasługiwał na zaufanie. Jednakże gdzieś na tyle mojego umysłu migała wściekle czerwona lampka, informując, że to co z pozoru łatwe, zawsze okazuje się zgniłym jajem. Wzięłam się jednak w garść. Popatrzyłam w lustro, wmawiając sobie, że jestem silna i nie powinnam stresować się czymś takim. Miałam dwadzieścia dwa lata, nie mogłam więc mieć wrzodów żołądka i rozdygotanych dłoni, bowiem wciąż znajdowałam się na etapie poszukiwania męża. A kto zechciałby znerwicowaną chorą żonę?
Wydział chemii i bibliotekę uniwersytecką dzieliło ledwie kilkanaście metrów. Z żołądkiem podchodzący do gardła ruszyłam w stronę umówionego miejsca, zastanawiając się, jak właściwie powinnam ich ze sobą poznać. Nawet tak naturalna rzecz przychodziła mi teraz z trudnością. Nie mogłam się przejmować. Miałam na głowie licencjat, zakończenie studiów i wyjazd do Anglii, a stresowałam się czymś tak prozaicznym. Z moją głową naprawdę coś było nie tak. Wszystkie moje obawy rozwiały się w dziesięć sekund później, gdy ujrzałam Almę i Marcela, którzy rozmawiali w najlepsze, zaśmiewając się do rozpuku.
Jasna cholera
Co to mogło oznaczać?
Z jednej strony powinnam być wniebowzięta. Jeżeli Wieczorek rozmawiała z kimś w taki sposób, przy tym całkiem dobrze się bawiąc, mogłam być pewna, że nie będzie miała zastrzeżeń do Kamiennego Serca. Jednak z drugiej strony, dlaczego tak szybko znaleźli kontakt i właściwie dlaczego? Uśmiechnęłam się najlepiej jak potrafiłam, podchodząc do nich pośpiesznie. Chciałam mieć to już za sobą. Właściwie chciałabym zamknąć oczy i otworzyć je w przyszły wtorek.
- Hej! Widzę, że nie muszę was już sobie przedstawiać – rzuciłam ni to na luzie ni z zaskoczeniem. Chociaż doskonale wiedziałam, że twarz miałam całą czerwoną z nerwów. Na całe szczęście było już ciemno i łudziłam się, że w świetle lamp nikt tego nie dostrzeże.
- Właśnie Marcel przypomniał mi, że poznaliśmy się trochę ponad rok temu.
Wieczorek dostrzegając moje spojrzenie, machnęła ręką, kiwając głową. Dokładnie tak jakby miała dostać jakiegoś ataku. Miałam ochotę urwać jej łeb i wytarmosić za tego kucyka uwiązanego na czubku głowy. Wszyscy o wszystkim wiedzieli. Wszyscy wszystkich znali, ale o tym nie wiedzieli. Tylko ja byłam pominięta, zapomniana, jakby wyrzucona do kosza. Przez moment naprawdę chciałam się rozpłakać.
- Opowiem ci w domu, bo szkoda naszego czasu. Obgadajcie swoje sprawy, a ja pójdę poszukać książek. Świetnie było sobie to przypomnieć, dzięki, Marcel! Wracam do was za dziesięć minut!
Alma zniknęła za drzwiami biblioteki zostawiając mnie z Kamińskim, który uśmiechał się wyraźnie czymś rozbawiony. Przez moment wpatrywałam się w to niecodzienne zjawisko, dochodząc do wniosku, że Marcel wygląda w tym momencie o wiele młodziej niż zazwyczaj. Zrozumiałam wówczas, że przez tych kilka miesięcy naszej wyboistej znajomości szczerze roześmianego widziałam go raz. Na balkonie Zośki. Później oczywiście rozciągał usta w jakiś półuśmiechach, jednak nigdy nie było to na tyle prawdziwe, by uznać to za jakikolwiek przejaw emocji. Kamienne Serce był melancholikiem, uznałam po dłuższej chwili, co tylko sprawiło, że moja ciekawość urosła do niebagatelnych rozmiarów.
- To może ty mi powiesz o co chodzi?
- Nie czuję się do tego upoważniony, ale jestem pewien, że Amelia wyjaśni ci to w domu.
Nikt na Almę nie mówił Amelia, więc usłyszawszy to imię w ustach Marcela zwyczajnie się roześmiałam, ujarzmiając tym samym to dziwne napięcie kryjące się w moim organizmie. Zdecydowanie powinnam dorosnąć i zabrać się za swoje sprawy jak dojrzały, odpowiedzialny człowiek. Kamiński nie gryzł. A przynajmniej nie powinien.
- Posłuchaj, Marcel, jeżeli nie chcesz tam jechać i odegrać roli, to zrozumiem. Choć złamiesz mi serce, jednak oprócz tego wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Nie chcę wywierać presji, więc to jest ten moment, kiedy możesz powiedzieć nie i uciec.
Blondyn wpatrywał się we mnie, jednak na jego twarz nadal rozświetlał ten delikatny blask radości. Kamienne Serce był przystojny, trudno byłoby stwierdzić inaczej, jednak dopiero ten promień wesołości czający się w jego oczach i twarzy czynił go kimś interesującym. Odnosiłam wrażenie, że stoi przede mną ten sam chłopak, którego poznałam na balkonie, trzymając w dłoni piwo i opowiadając durne historie, którymi podusiłabym ludzi w podrzędnym klubie początkujących komików. Poczułam się swojsko. Poczułam się dokładnie tak jak tamtego wieczora. Bezpieczna.
- Dałem ci słowo, a jestem raczej słowny. Jeżeli masz jakieś obawy, to możemy je przedyskutować. A jeżeli zwyczajnie chcesz mi powiedzieć, że boisz się jechać tam ze mną, to też zrozumiem. I przede wszystkim, mam udawać twojego przyjaciela, więc to nic aktorsko trudnego. Gorzej gdybyś kazała mi udawać męża.
Cholerny żartowniś.
Pokręciłam szybko głową. Być może za szybko, bowiem Kamiński zaśmiał się serdecznie, przytrzymując pasek plecaka. Dlaczego musiał być tak normalny i tak uczciwy? To było akurat głupie pytanie. Powinnam się cieszyć. Po latach poznawania samych idiotów, w końcu spotkałam właśnie jego. I nie mogłam myśleć o nim inaczej niż jak o koledze. Zwyczajnie nie mogłam. Chociaż widocznie pchałam się do zacieśnienia naszych więzi.
- To nie tak, po prostu nie chcę nikogo zmuszać. To wszystko jest porządnie popieprzone. Będziemy z moją siostrą i jej chłopakiem. Kajtek jest w porządku i interesuje się trochę informatyką, więc pewnie szybko odnajdziecie wspólny język. A resztą się nie przejmuj, już sama twoja obecność zrobi na nich wrażenie – wystrzeliłam jak z karabinu, starając się okiełznać ten informacyjny rozgardiasz w moim umyśle. Na tę chwilę i tak niewiele wiedziałam. Mogłam go jedynie odrobinę pocieszyć i przygotować na szok. Nic więcej. Chłopak kiwnął głową z namysłem. Nie wyglądał na spanikowanego. Mogłabym nawet pomyśleć, że zwyczajnie chce stać się częścią tej przedświątecznej szopki. Westchnęłam ciężko.
- Jedziemy w sobotę o szóstej rano z głównego. Bilety już kupiłam, więc nie musisz sobie tym zawracać głowy. Mieszkanie mamy nie jest za wielkie, a z kolei w domu ojca będzie pełno gości, więc ulokowałam cię u babci. Nie zwracaj uwagi na jej pytania, możesz nawet nie odpowiadać. To pewnie i tak pierwszy i ostatni raz, kiedy ją widzisz – palnęłam niewiele myśląc, zdając sobie poniewczasie sprawę z tego, że już od dawna z moich ust nie wydobyło się nic prawdziwszego niż to. Zatrzymałam na chwilę swój słowotok, odnajdując rytm myśli. Nie powinnam się tym przejmować. Taka była kolej rzeczy.
- Nie brzmi to tak strasznie, jak próbujesz to zareklamować.
Kamiński nadal się uśmiechał. Był gotowy na wszystko. A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
- Czy ty się kiedykolwiek stresujesz? Sprawiasz wrażenie, jakbyś robił to niemal co drugi dzień – mruknęłam podejrzliwie, zastanawiając się, skąd w nim tyle spokoju. To w końcu on jechał do obcych ludzi; szalonej rodziny z piekła rodem, więc dlaczego, do jasnej cholery, był tak irytująco spokojny?
- Byłem na trzech ślubach w roli osoby towarzyszącej, więc mniej więcej jestem na bieżąco. Ostatni raz byłem z Zośką, więc chyba nie muszę dodawać, że już teraz nic mnie nie przeraża?
Może naprawdę nie miałam się o co bać. Nie miałam ochoty ani tym bardziej siły, by w tym momencie wyciągać z niego szczegóły tych wydarzeń, jednak wiedziałam, że podczas ślubu mojego ojca będziemy mieli o czym rozmawiać. A to zawsze był jakiś plus tej przygnębiającej sytuacji. Kiwnęłam głową. Po czterech godzinach spędzonych w laboratorium byłam najzwyczajniej w świecie zmęczona. Strach i zdenerwowanie ustąpiły miejsca znużeniu, więc jedyne co mogłam zrobić to podziękować Kamiennemu Sercu i poczekać na Almę. Kolejne pięć minut oczekiwania na rudą spędziliśmy więc na ustalaniu drobnych szczegółów i próbie przedstawienia mu najważniejszych członków rodziny ojca, z którą nie powinien wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. A gdy w drzwiach pojawiła załadowana książkami Wieczorek, pożegnałyśmy się z Marcelem, ruszając w kierunku przystanków.
Gdy tylko zniknęłyśmy z pola widzenia, prychnęłam złowieszczo, układając sobie w myślach serię zdań wyrażających moje niezadowolenie i przede wszystkim urazę. Przez bite dwa miesiące Alma wmawiała mi, że jedyne, co wie o Marcelu to właśnie to, że jest byłym Anety. Za każdym razem zarzekała się, że nie wie jak wygląda i kojarzy go jak przez mgłę. Mogłam jej wierzyć. Właściwie to jej wierzyłam, jednak dzisiejsze wydarzenia kompletnie podważyły tę wersję wydarzeń. Nie wiedziałam tylko, dlaczego to przede mną ukrywała. Szczerze wątpiłam w jakieś pikantne historie, ale fakt pozostawał faktem. Wieczorek znała Kamińskiego. I on znał ją. Wydawało mi się nawet, że ją lubi, więc dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Szybko przedstawiłam swój tok myślenia rudej, oczekując jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Alma westchnęła przeciągle, pocierając skroń wolną dłonią. Ból głowy zawsze był dobrą wymówką. Właściwie mogła mi tu zejść na zawał, byleby tylko wydusiła z siebie prawdę. W tym momencie niewiele mnie obchodziło, co się z nią stanie za chwilę. Byłam trochę obrażona i trochę zawiedziona. Nie potrafiłam zrozumieć tego, czego stałam się świadkiem.
- Nie okłamałam cię. Nie miałam pojęcia, że to on. Właściwie to on pamiętał mnie i przypomniał mi – tutaj zamyśliła się na moment, szukając odpowiednich słów – pewne żenujące wydarzenie – zakończyła nieco ciszej, wyraźnie niepewna tego sformułowania. W tym momencie przed moimi oczami przeleciało pięć tysięcy scenariuszy. Począwszy od tych nieszkodliwych skończywszy na tych, które złamałyby serce mnie i Bazylowi. Alma jednak zaśmiała się skonsternowana.
- Weź się uspokój, nawet go nie dotknęłam. Jakoś w listopadzie po twoim wyjeździe Zośka zrobiła imprezę. Wcześniej pokłóciłam się z Miko, bo okazało się, że nie wróci na noc do Torunia i po prostu się upiłam, po to żeby mu zrobić na złość. I pech chciał, że gdzieś w międzyczasie zasnęłam w kiblu z głową w muszli. Nie rzygałam – mruknęła, dostrzegając moje zaciekawione spojrzenie, co tylko jeszcze bardziej mnie rozbawiło – i akurat znalazł się tam Marcel, obudził mnie i pomógł się trochę rozbudzić na balkonie. Gadałam z nim przez chwilę i później zamówił mi taksę. Cała historia. Nie pamiętałam go, bo jak się domyślasz, nie byłam w stanie dotrzeć do domu, a co dopiero mówić o zapamiętaniu jakiegoś kolesia. Byłam mu naprawdę wdzięczna i chciałam mu podziękować, ale głupio było mi dopytywać. I jak widać sam się znalazł.
Ruda zamilkła na chwilę, rozbawiona takim przebiegiem wydarzeń.
- Marcel-bohater, uratuje każdą kobietę w najmniej spodziewanym momencie – odparłam ironicznie, rozbawiona opowiedzianą historią. To naprawdę musiało być komiczne. Alma rzadko kiedy przesadzała z alkoholem. A jeżeli już to robiła, zawsze upijała się w naszym mieszkaniu z dala od ludzi, którzy mogliby ją zobaczyć w takim stanie. Najwyraźniej tamtego dnia była wyjątkowo nieszczęśliwa.
- Ty się śmiejesz, ale ja myślę, że coś w tym jest. Marcel jest w porządku – westchnęła – nie wiem, co się tak naprawdę stało na tym balkonie, ale wątpię, by chciał cię wykorzystać. Nie oceniam waszych relacji, ale chyba przesadziłaś wtedy.
Westchnęłam przeciągle. Przesadziłam. Owszem, wyznaję swoje winy, jednak czy nie miałam do tego prawa? Po wszystkim tym, co się w ostatnim czasie wydarzyło mogłam tak pomyśleć. Po prostu źle go oceniłam, za co naprawdę miałam do siebie pretensje. Z drugiej strony wiedziałam również, że tamten pocałunek nigdy nie powinien mieć miejsca. Kamienne Serce był w porządku. I właściwie to ja go wykorzystałam bardziej niż on mnie. Cóż, czasu nie mogłam cofnąć.
- Wiem, staram się to naprawić. Przynajmniej ciebie mam z głowy, więc mogę spokojnie spać. Teraz muszę zająć się opracowaniem jakiegoś planu.
Wieczorek prychnęła głośno, opierając się o ścianę przystanku. W jej spojrzeniu dostrzegałam pewnego rodzaju troskę, której nie chciała mi jawnie okazać. Mimo to potrafiłam ją zrozumieć. Doskonale wiedziałam, czego się obawia i na czym skoncentrowane są w tej chwili jej myśli. Nie chciałam jednak rozpoczynać tego tematu. To tylko pogłębiłoby stan, w jakim obecnie się znajdowałam. Nie potrzebowałam dodatkowych utrapień. Nie teraz.
Kiedy wsiadłyśmy do autobusu zmieniłyśmy temat na nieco lżejszy, pozwalając sobie na chwilowy spokój. W końcu za rogiem czekało nas o wiele więcej burz niż mogłyśmy się spodziewać.
Piątek. Jedno słowo. Jeden dzień tygodnia. Z założenia powinnam leżeć na łóżku, przegryzać chipsy albo ewentualnie wybierać okruszki z pudełka po pizzy i oglądać najnowszy odcinek któregoś z ulubionych seriali. Z założenia tak właśnie powinnam robić. W praktyce jednak biegałam po mieszkaniu, wyrywając włosy z głowy i zadając sobie pytanie, gdzie ja miałam mózg, decydując się na coś takiego. Jednakże nie mogłam nagle odwołać wszystkiego, zakryć się kołdrą i udawać, że nic się nie stało. Bo się stało. Bo mój ojciec brał ślub za osiemnaście godzin i musiałam zrobić coś, co choć odrobinę poprawiłoby mi humor. Wiedziałam, że cały ten plan może skończyć się fiaskiem, nie byłam aż tak naiwna, by wierzyć w jego niezawodność. Jednak gdzieś w głębi ducha wierzyłam, że ten wyjazd z Marcelem coś zmieni, że może ojciec w końcu zauważy, że coś mu umyka, że powoli traci kontrolę nad swoimi relacjami z córkami. Usiadłam w fotelu, wzdychając ciężko. Nie byłam pewna, czego tak naprawdę oczekuję od jutrzejszego dnia. Stresowałam się obecnością Marcela. Stresowało mnie całe to żałosne przyjęcie i widok mojego ojca wkładającego obrączkę na palec jakiejś siksy. Chciałam się rozpłakać. Usiąść w kącie i zawyć jak wilk, który zgubił watahę. Z pomocą przyszła mi Alma. Niezawodna, wspaniała Alma trzymająca w dłoni wino.
- Kocham cię – odparłam, wpatrując się jak urzeczona w butelkę krwistego trunku. Alkohol nie rozwiązywał problemów, ale przynajmniej czynił je jako tako znośne.
- To niczego nie zmieni, ale może wydusisz z siebie to, co ci zalega i pozbędziemy się intruza.
Wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie. Wieczorek zwyczajnie chciała wydobyć ze mnie, o co mi tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Niestety miałam smutne wieści. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mi chodzi i dlaczego od kilku dni zachowuję się tak, jakbym wysiadywała jajko.
- Sama chciałabym wiedzieć. Chyba ten ślub mnie denerwuje i stresuje się swoim planem. Marcel jest w porządku, ale zabieranie ze sobą prawie obcego faceta jest ryzykiem. Chciałabym mieć to naprawdę za sobą.
Ruda kiwnęła głową, rozlewając wino do kieliszków. Z wyrazu jej twarzy wyczytałam, że ani trochę mi nie wierzy. Odnosiłam również wrażenie, że wie o wiele lepiej, o co toczy się ta gra. Wniosek był taki, że mogłam już teraz zatkać uszy i udawać, że jej nie słucham podśpiewując jakąś denną piosenkę.
- Ślub ojca cię przeraża, to całkiem naturalne, Klara. Nie zatrzymasz tego, możesz jedynie życzyć mu szczęścia i żyć swoim życiem. Wiem, że mu nie wybaczysz, ale pomyśl, chciałabyś, by twoje dziecko zrobiło…
- Oho! – stęknęłam, celując palec prosto w klatkę piersiową mojej przyjaciółki – znalazłaś argument! Przede wszystkim, jeżeli znajdę faceta to chcę z nim umrzeć, a nie brać rozwód i wiązać się z kimś nowym!
Miałam utopijną wersję swojego życia. Nie uważałam jednak, by przestępstwem było wychodzenie z założenia, że jak już wezmę ślub to taki na całe życie. To była poważna decyzja. A przynajmniej w moim rozumowaniu odbierałam ją jako coś poważnego. Jako przysięgę, która nigdy nie traciła na znaczeniu i która wiązała na zawsze i pomimo wszystko. Byłam realistką, albo starałam się nią być, jednak do składania jakichkolwiek obietnic przywiązywałam dużą wagę. Nigdy nie wzięłabym ślubu z kimś, kogo nie byłabym pewna.
- Wiem, Klara, jednak nigdy nie bierz niczego za pewnik. Kocham Mikołaja, ale nie wiem, co przyniesie nam przyszłość. Po prostu sobie to wyobraź, nie karzę ci zakładać takiego scenariusza – dodała wyraźnie zirytowana, przewracając oczami. Czasami nasze poglądy życiowe rozmijały się na ogromnym skrzyżowaniu.
- Nie chciałabym, ale – dodałam zuchwale, widząc, że szykuje się do ataku – zrobiłabym wszystko, żeby moje dzieci czuły się komfortowo z tą decyzją. A już na pewno nie zostawiłabym ich samych w momencie gdy podejmowałyby trudną decyzję.
Szach mat, pomyślałam, przyglądając się jak cała pewność uchodzi z Wieczorek. Choć naprawdę w tej jednej kwestii wolałabym się mylić.
- To nie tak, że koniecznie chcę się z tobą kłócić w tej kwestii, ale sama widzisz, co się dzieje. Obiecał mi, że zorganizują ślub na koniec stycznia, po sesji. To naprawdę byłoby łatwiejsze, zwłaszcza, że teraz jestem na bakier z tym licencjatem i mam chyba z dwadzieścia kolokwiów. A mimo to olał moją prośbę i nawet nie zadzwonił zapytać, czy mogę przyjechać. Wyszedł z założenia, że muszę. Jadę tam tylko dla Poli i po to żeby namieszać. Inaczej pewnie nie wyściubiłabym palca spod kołdry.
Ruda kiwnęła głową, dolewając sobie i mnie wina. W jej głowie pewnie roiło się z tysiąc haseł obronnych, jednak nie odważyła się ich wypowiedzieć na głos. Ten jeden jedyny razy milczenie było dobrym wyjściem.
- Po prostu kiedyś z nim o tym pogadaj. Pogadaj, a nie kłóć – dodała jeszcze, dostrzegając moje stalowe spojrzenie.
A w rozmowach byłam naprawdę kiepska.
- I zanim pójdę spać, to chciałam ci jeszcze powiedzieć, żebyś nie robiła sobie nadziei z Marcelem. Dla swojego własnego dobra.
Godzinę później, będąc w upojeniu alkoholowym, Alma wstała z podłogi, chwiejąc się nieznacznie. Jej ton głosu, choć odrobinę zapijaczony, wyrażał zaniepokojenie i powagę. Przez moment wpatrywałam się w nią bezmyślnie, nie wiedząc, co miałabym powiedzieć.
- Cholernie idealny moment na rozpoczęcie tej rozmowy – mruknęłam, wspinając się na łóżko.
- Dlatego właśnie robię to wychodząc, żeby nie kontynuować. Marcel wydaje się być świetnym facetem, ale, Klara, wyjeżdżasz. Podjęłaś decyzję i wiem, że będziesz się jej trzymać. Po prostu nie zrań jego i siebie. Odpuść teraz, żeby potem było łatwiej.
Zanim zdążyłam zaoponować, zanim właściwie zdołałam okazać swoje wzburzenie i zaprzeczyć tym śmiesznym pomówieniom, ruda wymaszerowała z pokoju, zamykając za sobą drzwi. W międzyczasie uśmiechnęła się smutno i położyła mi dłoń na ramieniu. Przyjaciółka, mruknęłam pod nosem, zdejmując spodnie. Było mi stanowczo za gorąco. I nie byłam pewna czy tylko z powodu wina. Leżąc w łóżku, zerknęłam jeszcze na zegarek wiszący na przeciwległej ścianie. Za szesnaście godzin mój ojciec miał przysiąc miłość aż do śmierci jakiejś siksie. Roześmiałam się na głos, by w chwilę później zasnąć i obudzić się z krzykiem paniki na moich ustach.