and I wish I could believe there was more
Czy to z powodu mojego życiowego nieprzystosowania czy też z powodu zwyczajnego udawania, że jestem zajęta, tydzień upłynął mi pod hasłem pośpiechu i próbowaniu przespania więcej niż sześciu godzin. Niemal każdego nędznego dnia mego żywota opuszczałam mieszkanie tuż po dziewiątej i wracałam przed szóstą obładowana dziwnymi książkami i próbkami perfum, które udało mi się wynegocjować w jednej z drogerii. Kiedy skonsumowałam posiłek, a zazwyczaj było to przygotowane na szybko spaghetti, obwąchiwałam nędznej wielkości flakoniki i wypisywałam do zeszytu wszystkie wnioski. Wtedy po raz pierwszy poczułam się jak ktoś, kto w przyszłości zostanie chemikiem. Lub jego nędzną podróbką, niemniej jednak któregoś dnia otrzymam licencjat z tej cudownej dziedziny i zapewne założę biały kitel, by poudawać geniusza. Z powodu swoich trudnych obowiązków, nie miałam czasu, by rozmawiać z Mikołajem i Almą. Właściwie oni sami byli na tyle pochłonięci pracami magisterskimi, że jedynym tematem, który podejmowaliśmy były trudy studenckiego życia. Bazyl stwierdził, że gdyby wiedział, ile nerwów kosztuje zakończenie studiów, nigdy nie podjąłby się tego zajęcia. Alma z kolei wzdychała ciężko, planując masowy mord. Nastroje w mieszkaniu zachęcały więc do skonstruowania bomby i zrzucenia ją w samo centrum miasteczka uniwersyteckiego. I gdybym była lepszym chemikiem, gdybym choć raz wysłuchała do końca jakiegokolwiek wykładu, to stworzenie takiej niewinnej, śmiercionośnej rzeczy, nie zajęłoby mi wiele czasu. Chociaż z drugiej strony czy chciałabym spędzić resztę życia w więzieniu? Tak właśnie myślałam.
Mój nos po obwąchaniu dziesiątek próbek nie był w stanie ponieść dalej tej odpowiedzialności. W konsekwencji piątkowy ranek powitał mnie zatkanymi nozdrzami i bólem gardła, który był ledwie wytłumaczalny. Uważając na swoje wątpliwe zdrowie nie wybrałam się na pierwszy wykład, a potem pominęłam ćwiczenia, z których i tak niewiele rozumiałam. Jedyne co mi pozostawało to lekcja angielskiego. Myśląc o Marcelu i całej tej dziwnej sprawie, miałam ochotę zwyczajnie zostać w swoim pokoju i udawać, że to choroba zmusiła mnie to zostania w mieszkaniu. Potem jednak docierało do mnie, że w ten sposób stracę część swoich ciężko zarobionych pieniędzy i to w pewien sposób zmusiło mnie, by zwlec swoje zwłoki z łóżka, ubrać coś lepszego niż dres i pokazać się światu. Nie wiem, czy byłam nadal zła na Kamienne Serce. W pewien sposób przeszkadzało mi, że istnieje między nami swego rodzaju napięcie, ale z drugiej strony, jakie to miało tak naprawdę znaczenie? Czy za rok ktokolwiek pamiętałby o jakimś balkonie czy czymkolwiek takim? Tylko ja byłam na tyle niezrównoważona, by zaprzątać sobie tym myśli. Powinni mnie odizolować. Od facetów i problemów z nimi związanymi. Czasami wyobrażałam sobie zbyt wiele i w konsekwencji cierpiałam katusze. Zwyczajnie chciałam poznać kogoś, kto pomógłby mi w codziennym życiu, a nie go tylko komplikował. Nigdy nie mówiłam tego na głos, ale naprawdę zazdrościłam Almie i Mikołajowi. Oni zawsze mieli siebie. Nawet jeżeli się kłócili albo po prostu nie mieli humoru, by na siebie patrzeć, zawsze w trudnej chwili potrafili sobie pomóc. A ja po prostu byłam sama dla siebie. Nawet nie miałam na kogo krzyknąć podczas okresu, co czasami wydawało się trudne do zniesienia. Mogłam sobie wmawiać, że faceci to idioci, ale potrzebowałam kogoś, kto mnie będzie wspierał i kogoś kogo ja będę mogła wesprzeć. Marcel więc był żaglem, który wyłaniał się na widnokręgu pośród okrutnych, oceanicznych wód. Wydawało mi się, że to jakiś durny ratunek, albo co gorsza szansa na odnalezienie spokoju. Jednak prawda była okrutna. A ja jak zawsze okazałam się być naiwna.
Bo w gruncie rzeczy byłam naprawdę naiwną dziewczyną. Mogłam sprawiać wrażenie silnej, niezależnej kobiety, jednak gdzieś głęboko w sercu ufałam każdej napotkanej osobie. I za każdym przeklętym razem kończyłam ze złamanym sercem i oczami pełnymi łez. Potem wmawiałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, by to facet przysłonił mi widok na świat i ostatecznie znowu poznawałam kogoś, kto mącił mi w głowie. Starałam się więc zacząć od nowa. Starałam się być miła i naturalna, co tylko utrudniało nawiązującą się relację. Próbowałam być dobra; zwyczajnie za dobra, by zatrzymać u swojego boku kogokolwiek na dłużej niż tydzień. Może byłam więc zwyczajnie zbyt zaangażowana? Może moja desperacja była na tyle widoczna, że zwyczajnie traktowano mnie jak naiwniaczkę, którą można się zabawić i porzucić?
Marcel nie wyglądał na kogoś takiego i nie wiem, czy to czyniło go kimś ważniejszym albo czy w ogóle czyniło go kimkolwiek. Naprawdę chciałam wyjaśnić tamtą sytuację na balkonie, ale wątpiłam, by to miało jakiekolwiek znaczenie. Faceci byli prości w odczuwanych emocjach. Skąd więc, do cholery, miałam wiedzieć, co o tym naprawdę myślał albo czy cokolwiek myślał? I właściwie to ja mogłam zainicjować tamto zbliżenie, więc co miał mi powiedzieć? Zwyczajnie zareagował. Każdy normalny człowiek, i na dodatek pijany, zareagowałby na taki atak. Te demoniczne myśli sprawiły, że ubierałam się przez ponad godzinę, spoglądając w lustro. Co taki Kamiński mógł właściwie o mnie myśleć. Zachowywałam się jak nastolatka; rysowałam jakieś durne obrazki w zeszycie, stroiłam fochy i czasami gadałam o rzeczach, które były zwyczajnie durne i zarezerwowane dla gimbazy. W jego oczach byłam zwyczajną przewrażliwioną dziewuszką, która na dodatek wydawała się reprezentować sobą wyjątkowe zaburzenia osobowości. I tak właśnie kończyły się wszystkie moje historie. Byłam desperatką, ot tyle.
Przerażona swoimi przemyśleniami i obserwacjami, usiadłam w trzeciej ławce, wykonując po kolei wszystkie zadania. Z zaangażowaniem wpisywałam do zeszytu podawane przez Kamienne Serce słówka, a potem bez słowa sprzeciwu zabrałam się za uzupełnianie trzech kartek ćwiczeń. Właściwie czułam się wyzuta jak gąbka. Żadnych emocji. Tylko zatkany nos i bolące gardło. Na tle grupy musiałam prezentować się jak nadwrażliwy kujon, którego życiowym celem jest wygranie olimpiady z angielskiego. Zajęcia upłynęły szybko, a więc tuż po dziewiętnastej włożyłam do plecaka piórnik i zeszyt, a potem pokornie udałam się do Marcela. Przyodziane w koszulkę kserokopie czekały już na mnie u brzegu biurka. Pośpiesznie wzięłam je w dłonie i podziękowałam Kamińskiemu, na co uśmiechnął się niewyraźnie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, posyłając mi spojrzenie, w którym mogłam dostrzec coś na kształt zmartwienia.
- Mam zatkany nos, ale taka dola chemika - odpowiedziałam niby żartobliwie, na co skinął głową.
- A jaki masz temat?
Wzruszyłam ramionami. Szczerze wątpiłam, by naprawdę interesowało go coś tak nieistotnego. I właściwie nie miałam się czym chwalić. Podjęty przeze mnie temat był tak częsty i mało oryginalny, że uchodził za jeden z najbardziej powszechnych i wybieranych przez studentów, którzy nie cieszyli się wysokimi wynikami. Prawdę mówiąc każdy głupiec mógł wziąć na warsztat jakieś perfumy i porównywać na dwudziestu stronach ich skład. Nic trudnego, ani tym bardziej wymagającego.
- Porównuję drogie perfumy i ich podróbki. Musiałam je obwąchać i zanotować różnice w samym zapachu, żeby ostatecznie wybrać jedną markę.
- Brzmi interesująco - odparł całkowicie poważnie, przyglądając się rozłożonym na blacie podręcznikom. Odnosiłam wrażenie, że Kamienne Serce właśnie się zawstydził, ale nie miałam pojęcia, co mogłoby to spowodować. Właściwie mogłam to tylko sobie wyobrazić, w końcu znana byłam z wybujałej wyobraźni.
- Ale takie nie jest w gruncie rzeczy. Nic twórczego, siedzisz, wąchasz flakoniki, potem bawisz się w laboratorium a na koniec stawiają ci czwórkę, bo na piątkę wypada zrobić coś oryginalnego.
Wzruszyłam ramionami, wkładając do teczki przygotowane dla mnie kartki. Kamiński z kolei westchnął, mruknął coś o życiu i jego urokach, a potem zasunął swój plecak.
- A ty o czym pisałeś licencjat?
- Jestem na drugim roku informatyki, więc mam to przed sobą, a na lingwistyce pisałem o wyrażeniach frazeologicznych, właściwie nic porywającego.
Najwyraźniej obydwoje nie należeliśmy do zbyt porywczych osób, a więc i zakończenie naszych studiów nie należało do wybitnie spektakularnych. Nie skomentowałam jednak jego wypowiedzi w żaden sposób, wychodząc z założenia, że nasza rozmowa i tak trwa zbyt długo.
- Udanego weekendu i dzięki za kartki!
Zanim Marcel zdołał cokolwiek powiedzieć, uśmiechnęłam się, machnęłam ręką i wyszłam z pomieszczenia. Byłam niemal przekonana, że jeżeli zostanę z nim dłużej, z moich ust padnie coś na tyle głupiego, że kolejny tydzień spędzę zadręczając swój umysł rozmyśleniami o mojej lekkomyślności. A w końcu dotarłam do punktu, w którym mogę rozmawiać z Kamińskim bez cienia złości ani żalu. Zwykli znajomi i nic ponadto. Nie mogłam więc popsuć tego, co między nami nastało. Spokój był lepszy niż posyłanie mi bazyliszkowego spojrzenia. Dumna z siebie, wydostałam się na świeże, niemal listopadowe powietrze, oddychając niezwykle ciężko przez zatkany nos, gdy mych uszu dotarł dźwięk nadchodzącego połączenia. Szybko wyjęłam telefon z kurtki, dostrzegając na ekranie imię swojej siostry. Naprawdę nie miałam ochoty odbierać. Miałam całkiem dobry humor i plany na wieczór, a więc dlaczego ktoś musiał to niszczyć? Po kilku sekundach prawdziwej walki ze samą sobą, dotknęłam palcem odpowiedniego miejsca i przyłożyłam aparat do ucha.
- Co się stało? - rzuciłam zirytowana, nie wysilając się na powitanie.
- Jestem na dworcu głównym, możesz mi powiedzieć jak mam do ciebie dotrzeć, bo zapomniałam?
Roześmiałam się na głos, a potem zatrzymałam jak rażona piorunem. Pola nigdy nie wykazywała wielkiego poczucia humoru, a więc szczerze wątpiłam, by był to żart. Jeżeli więc nie był to żart i naprawdę tu przyjechała, musiało się wydarzyć coś naprawdę niemiłego. Do wyboru miałam dwie opcje: rozstała się z Kajtkiem albo pokłóciła się z rodzicami. I po raz pierwszy chciałam, żeby chodziło o tatę albo mamę. W tym przypadku sprawy były mniej skomplikowane.
- Co się stało? - powtórzyłam machinalnie, próbując dosłyszeć, czy moja siostra płacze albo chociaż szlocha.
- Umiesz powiedzieć coś innego? - zapytała zgryźliwie, a ja z ulgą odnotowałam, że nie jest ani zapłakana ani zanadto smutna. Po cholerę więc się tu przywlokła?
- Co tu robisz? Jesteś z Kajtkiem? Masz problemy? Zadarłaś z mafią i cię szukają? Przyznaj się, dilowałaś narkotyki?
Apolonia Marszał prychnęła głośno, mrucząc przekleństwa. Musiało być jej zimno i na dodatek dworzec główny swoim męczenniczym wyglądem nie zachęcał do długiego przebywania w jego otoczeniu. Tym bardziej w momencie, gdy zaczynali go remontować i kręciło się tam jeszcze więcej podejrzanych typów niż zazwyczaj.
- Weź dwudziestkę siódemkę albo dwudziestkę dwójkę czy jedenastkę, obojętnie i wysiądź na placu Rapackiego. Jestem na starówce, to cię zgarnę z przystanku. Wyjaśnisz mi wszystko po drodze - odparłam w końcu, czując jak ciąży na mnie siostrzana odpowiedzialność. Pola rzuciła jakieś podziękowania i rozłączyła się, wyraźnie zadowolona, że będzie mogła dostać się do mojego mieszkania.
- To co tu robisz?
Pola westchnęła przeciągle, przerzuciła torbę na lewe ramię i ostatecznie włożyła dłonie do kieszeni kurtki. Na całe szczęście byłyśmy tego samego wzrostu, a więc nie wyglądałam jak wyżywająca się na dziecku matka. Chociaż mój protekcjonalny ton mógł na to wskazywać.
- Wpadłam w odwiedziny. Przecież mogę odwiedzić siostrę raz na jakiś czas, nie?
Jej pomalowane na czerwono usta rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu. Westchnęłam w końcu, nie widząc szansy na dojście do konsensusu. Apolonia odziedziczyła charakter babci Marszał, a więc pewne było, że prędzej da się pokroić niż wyzna prawdziwy powód swojej wizyty. Potrzebowałam więc co najmniej dwóch butelek wina, by poznać prawdę. Jednak czego się nie robiło dla rodzeństwa.
- A co u Kajtka? Zostawiłaś go w Warszawie?
- Nie, pojechał na jakieś zgrupowanie z uniwersytetu. Sama go tam wysłałam, bo inaczej nigdy nie miałabym szansy przyjechać do Torunia.
- Czyli planowałaś to?
- Owszem! Myślisz, że naprawdę wskoczyłabym do pierwszego pociągu? To była zaplanowana niespodzianka!
Cholernie udana. Nie ma co. Gwiazdka w moim życiu zaczęła się już na koniec października. Kolejne minuty naszej podróży na Bema spędziłyśmy rozmawiając o urokach polskich pociągów, trudach młodego wycieczkowicza, budowach i ubraniach, których nadal nam brakowało. Właściwie Pola nie sprawiała wrażenia osoby nieszczęśliwej albo przytłoczonej jakimś problemem. Szła obok mnie raźnym krokiem, śmiejąc się z każdej głupoty. Wątpiłam jednak, by pojawiła się tu tylko dla zwykłych odwiedzin. Moja siostra nie opuszczała Warszawy z błahych powodów. Odkąd tylko pamiętam zawsze miała chorobę lokomocyjną i jeżeli mogła uniknąć jazdy innym środkiem transportu niż samochód nie wahała się z tego skorzystać. W międzyczasie zatrzymałyśmy się w sklepie, gdzie zaopatrzyłam nas w alkohol i jedzenie, i niespełna dwadzieścia minut później siedziałyśmy na podłodze w moim pokoju, oglądając wybrany losowo odcinek Przyjaciół i pijąc wino. Przyglądałam się Poli z uwagą, analizując jej reakcje. Zdecydowanie nie była zraniona przez mężczyznę, co mnie uspokoiło. Odetchnęłam z ulgą, pozwalając sobie na odrobinę swobody. Alma z Mikołajem poszli na urodziny jakiegoś kolegi Bazyla i nie wydawało mi się, by wrócili przed północą. Miałam więc w zanadrzu wiele czasu i postanowiłam niczego nie przyśpieszać. Apolonia Marszał nie była zającem. Nie miała zamiaru uciekać, bowiem musiałaby znać miasto, a wątpiłam, by kojarzyła choćby jeden detal z naszego nocnego spaceru. Pozwoliłam więc, by wino robiło swoje, racząc się chwilami słodkiego spokoju.
- Bo głównie chodzi o to, że oni myślą tylko o sobie, wiesz? Ojciec zajmuje się Kornelią. Właściwie jak jestem u nas, to jedyną osobą, z którą rozmawiam to babcia. Mama też tylko gada o tym, czego to z Michałem nie wymyślili. Już nawet nie mam z kim zwyczajnie ponarzekać.
Pola westchnęła przeciągle, wyznając mi po godzinie powody swojego smutku. Rozżalenie w jej spojrzeniu sprawiło, że poczułam nagle siostrzaną więź. Ja zwyczajnie mogłam wygadać się Almie i wiedziałam, że otrzymam jakąkolwiek odpowiedź, ale moja siostra nie posiadała wiele tak bliskich przyjaciółek. Właściwie miała Kajtka i jakąś Ewkę, która była równie niepewna, co pływające na rzekach tratwy. W efekcie więc jej chłopak nie był kobietą, która mogłaby wczuć się w rolę porzuconej przez rodziców córki a Ewa po prostu za bardzo skupiona była na swoich miłosnych podbojach, niż problemach Apolonii. Nic przyjemnego. Nie powinnam więc dziwić się jej przyjazdowi. Nawet tak okrutna i samolubna siostra jak ja była lepsza niż cztery ściany.
- A co babcia na to?
- Jest wściekła. Nie wiem na kogo bardziej, ale nawet nie chce o nich rozmawiać. Na ślub ojca powiedziała, że świnia dopchała się koryta i teraz będziemy wąchać jej gówno.
Mimowolnie zaśmiałam się, czując jak tęsknota za najbardziej bezpośrednim członkiem rodziny przejmuje nade mną kontrolę. Naprawdę chciałam pojawić się w rodzinnym mieście, ale wiedziałam, że jedyne, co mnie tam czeka to rozczarowanie i złość. Po co więc miałam narażać się na tak nieprzyjemne doznania?
- To takie frustrujące, Klara - wyznała z siłą, odkładając z łoskotem szklankę wina na podłogę - ja rozumiem, że nie są razem i że budują nowe życie, i że jesteśmy dorosłe, ale do cholery, nadal jesteśmy ich dziećmi. Dzwonię do mamy się poradzić, to słyszę tylko o Michale i ich planach. No to potem dzwonię do ojca, naiwnie licząc, że on coś ogarnie, ale w zamian nikt nie odbiera, a potem się dowiaduje, że Kornelka robiła zakupy. Jasna cholera, a ja to co?
Pokiwałam głową, wyraźnie będąc bierną stroną tej dyskusji. Jednak z drugiej strony, co miałam powiedzieć Poli? Że ma pieprzoną rację i odkąd tylko otrzymali potwierdzenie rozwodu, stali się egoistyczni i zapatrzeni w siebie? Nie chciałam w to wierzyć, ale fakty przeczyły moim wierzeniom. Potrafiłam zrozumieć ich postawy, ale potrafiłam też dostrzec w tym zwyczajną niesprawiedliwość. Obydwie z Polą byłyśmy dorosłe; prowadziłyśmy niezależne życia w dwóch różnych miastach, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż byłyśmy ich córkami.
- Wiem, że prawie wcale z nimi nie rozmawiasz i właściwie teraz ci się nie dziwię. Jak nie zadzwonię do mamy, to ciężko czekać na jej odzew. To samo w sumie z ojcem. I jak już dojdzie do jakiejkolwiek rozmowy, to albo wysłuchuję o ciężkiej pracy, ich związku, albo o tym, że do nich nie dzwonisz.
Zaśmiałam się ponuro. Cóż za monotematyczność. Czy oni naprawdę nie dostrzegali tego, kim się stali? Całe nasze dzieciństwo upłynęło na nauce o rodzinnych wartościach, a teraz to oni, osoby, które wpajały nam wzory zachowań, postanowiły odejść od wszelkich zasad. Rewelacyjnie. Zamiast jednak podzielić się swoimi spostrzeżeniami, dotknęłam dłoni Poli, unosząc usta w geście pocieszenia. Z nas dwóch to ona była zdecydowanie tą bardziej podatną na załamania nerwowe. Nie chciałam jej dobijać. Właściwie nie chciałam mówić czegokolwiek, co mogłoby postawić naszych rodziców w złym świetle. Nie chciałam okłamywać Poli, ale nie widziałam innej szansy na to, by ją pocieszyć. A przecież tak naprawdę tylko tego ode mnie oczekiwała. W konsekwencji stałam się więc Almą w wersji drugiej.
- Poświecili dla nas ponad siedemnaście lat małżeństwa i musisz przyznać, że był to świetny czas. Dlaczego więc my nie możemy im teraz dać swobody i poświęcić po prostu trochę naszego egoizmu? To jest dla nas trudne, bo jesteśmy tak naprawdę dziećmi i wydaje nam się, że to rodzice są dla nas a nie na odwrót. Po prostu zwyczajnie dajmy im czas? Któregoś dnia to się skończy. My odnajdziemy spokój oni też i wrócimy do normy - odparłam spokojnie, nie wierząc ani w jedno słowo. W efekcie był to jakiś obcy bełkot, który wymusiłam resztkami sił. Widząc jednak spokój na twarzy Apolonii, poczułam, że to w gruncie rzeczy bardzo dobre kłamstwo. Byłam starsza, więc to ja musiałam wykazać się rozsądkiem. Niezależnie od tego jakie było moje stanowisko w tej sprawie, to na moich barkach spoczywało szczęście najmłodszego członka rodziny. Pola w gruncie rzeczy zawsze była o wiele bardziej wrażliwa ode mnie i o wiele gorzej radziła sobie ze smutkiem. Jeżeli więc była to jedyna droga, by jej pomóc, wiedziałam, że to dobra decyzja. Potem pomyślałam o tym, co poczułaby Alma, słysząc swoje słowa w moich ustach. Musiałam dopilnować, by Wieczorek nigdy nie dowiedziała się o tej heroicznej przemowie.
- Chce mi się spać - usłyszałam jednak w odpowiedzi, a potem me oczy ujrzały Polę, która doczołguje się do łóżka i ułożywszy się na miejscu zasypia jak niemowlę. Nie żeby mnie to w jakikolwiek uraziło, ale liczyłam, że moje dojrzała i mądra wypowiedź spotka się z choćby słowem pochwały. W końcu nie na marne rzucałam tymi durnymi, przynoszącymi otuchę frazesami. Najwidoczniej jednak i Polę przerosła siła tej zjawiskowej wypowiedzi. W ostateczności i ja postanowiłam zaznać rarytasu jakim był sen. Kątem oka rzuciłam spojrzenie na dwie puste butelki wina i butelkę coli, która walała się na moim jaśniutkim dywanie. Czułam się jak ręcznik, który ktoś wymiął i zawiesił na grzejniku, który ni to ziębił ni parzył. Miko z Almą wciąż nie wrócili z urodzin, a więc nie widząc perspektyw na dalsze spędzenie nocy, założyłam leżącą na fotelu piżamę i położyłam się obok swojej siostry. Miałam nadzieję, że kiedy się obudzę, nasz strach będzie mniejszy. Albo że w ogóle zniknie. Bo w gruncie rzeczy bałyśmy się, że rodzice o nas zapomną, a czy może coś gorszego spotkać dziecko? Zanim odpowiedziałam sobie na to ważne pytanie, moje oczy zamknęły się niespodziewanie i nim zliczyłam do dziesięciu, śniłam już o ekskluzywnych wakacjach i przystojnych facetach na rajskich wyspach.
Pola została w Toruniu do niedzieli. W sobotę spacerowałyśmy trochę po mieście, rozmawiając o rzeczach, które wydawały się być niczym w porównaniu do naszych piątkowych rozważań. Zdałam sobie wówczas sprawę, że nie byłam dobrą siostrą. Właściwie nie byłam ani dobrą siostrą ani córką. Tkwiłam w tym mieście kompletnie odgrodzona od tego, co działo się w Mszynie. Mogłam udawać, że orientuję się na bieżąco w tym, co słychać u nas, ale prawda była druzgocąca. Nie miałam zielonego pojęcia, co słychać u babci, mamy i ojca. Tak bardzo skupiona byłam na swoich małych nieszczęściach, że kompletnie pominęłam jakieś rodzinne obowiązki. Najbardziej było mi głupio przed babcią, która się o mnie prawdziwie troszczyła i, o ironio, przed Polą. Jako starsza siostra powinnam jednak martwić się o nią o wiele bardziej. Obserwując więc Apolonię, postanowiłam, że nie przegapię kolejnego roku jej życia. Nie tak powinno się traktować kogoś, kto zawsze krył mi tyłek przed rodzicami i kogoś kto doradzał mi w licealnych rozterkach. Pola w gruncie rzeczy była mi bardzo bliską osobą. Pomimo tysiąca kłótni i wyrzucania sobie największych głupot, to właśnie ona stała u mojego boku bez względu na wszystko. O kogo więc miałam bardziej dbać? W ostateczności odważyłam się nawet powiedzieć jej o Marcelu, co przyjęła z dziwnym spokojem. Ku mojej radości obyło się bez durnych, dziewczęcych rad. Zwyczajnie skomentowała to prychnięciem i skomentowaniem bezmyślnych, męskich zachowań. A gdy rozstawałyśmy się na dworcu, Pola prosiła mnie jedynie o informowanie na bieżąco o moich relacjach z Kamiennym Sercem.
I tak stojąc na tym cholernym dworcu zdałam sobie sprawę, że będę tęsknić.
Naprawdę będę tęsknić za tym natrętnym gnojkiem. I na dodatek zrozumiałam, jak strasznie egoistyczna jestem w swoim zachowaniu.
Jednak uczucie to przyćmiło zupełnie inne. O wiele gorsze i o wiele bardziej mroczne. Złość na własnego ojca i jego wierutne kłamstwa.
- Widzimy się za miesiąc?
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co ma przez to na myśli. Pola uśmiechnęła się niewyraźnie, przekładając torbę z jednej ręki w drugą.
- No ślub taty. Jest za miesiąc.
- Obiecał mi, że przełoży to na inny termin. Nie dam rady przyjechać teraz - odparłam niepewnie, jakby zastanawiając się, czy właściwie ostatnia rozmowa z ojcem miała miejsce naprawdę. Może zwyczajnie to sobie wyobraziłam? W końcu byłam zdolna do wszystkiego.
- Nie wiem, Klara. Ojciec jedno mówi, drugie robi. Ale babcia wspominała, że Kornelia nie chce brać ślubu z widocznym brzuchem.
- Może to odwróciłoby uwagę od jej paskudnego ryja - wysyczałam cicho, zaciskając pięści ze złości. Gdyby nie Pola czy ktokolwiek pofatygowałby się, żeby mnie o tym wydarzeniu poinformować? Właściwie mogłabym to uznać za brak zaproszenia. Kwestia była więc rozwiązana. Teraz byłam tylko zła. Zła i rozgoryczona. Nim Pola zdążyła jakkolwiek skomentować mój niebanalny komentarz, na peronie pojawił się pociąg. Przytuliłam siostrę, życząc udanej podróży. Tęsknota ustąpiła zwyczajnemu smutkowi. Smutkowi, który niekoniecznie był związany z tym rozstaniem. Po prostu byłam zmęczona. Zmęczona zachowaniem wszystkich facetów na tej piekielnej ziemi.