Another chance to erase then repeat it again
Alma weszła do mieszkania, bezszelestnie udając się do kuchni, gdzie na nią czekałam. Przez kilka sekund obserwowałam uważnie każdy jej krok, by w końcu odwrócić wzrok i schować nos w czytanej książce. O ile na początku chciałam się wyżalić, tak widząc zbolałą minę Wieczorek, której czarne spodnie upaprane były w mące, odłożyłam na bok swoje problemy. Telefon Poli nie powinien wiele znaczyć. Każde jej słowo podyktowane było złością i uzasadnionym zmartwieniem, jednak wiedziałam również jak emocjonalna jest moja siostra i jak wiele słów potrafi przekręcić podczas podsłuchiwanej rozmowy. Nie byłam więc w stanie uwierzyć do końca jej rewelacjom ani też pozbyć się uporczywego uczucia rozczarowania. Wychodziłam z założenia, że w każdej plotce jest ziarno prawdy i pomimo, iż nie chciałam jej martwić, byłam niemal przekonana, że nasz ojciec już niebawem powita na tym świecie swojego pierworodnego syna.
- A co ty taka wyciszona?
Alma usiadła na stołku, wyjmując z lodówki parówki, które w chwilę później wpakowała do mikrofalówki.
- Czytam - odparłam lakonicznie, usilnie walcząc z pragnieniem poinformowania rudej o siostrzanych nowościach.
- Nie jestem aż tak zmęczona jak ci się wydaje. Mów - rozkazała władczym tonem, nie dając mi właściwie wyboru. Nie powiedziawszy jej tego teraz, zrobiłabym to pewnie o trzeciej w nocy, leżąc obok niej w łóżku i obiecując Mikołajowi, że to ostatni raz, kiedy wyrzucam go z własnego pokoju. Ostatecznie, wykonując bardzo skomplikowane obliczenia z rachunku prawdopodobieństwa, postanowiłam podzielić się wieściami z Almą, licząc, że ona odpowiednio na to zareaguje. W końcu była Almą i potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji.
- Ojciec będzie miał dziecko z Kornelią. To znaczy, nie jestem pewna na sto procent, ale dzwoniła Pola i jest wściekła. Była u babci na weekend i podsłuchała jak ojciec gada przez telefon. No i wiesz jaka jest, usłyszała coś o teście ciążowym i pewności, no i od razu włączyła alarm.
Wieczorek przyglądała mi się przez chwilę, nie wyrażając właściwie żadnych emocji. Spokojnie objadała się parówkami, w międzyczasie mieszając herbatę łyżeczką.
- Pola postanowiła się pogodzić? - odparła w zamian, tak jakby rewelacja o moim świętoszkowatym ojcu ani przez chwilę nie zrobiła na niej wrażenia.
- Myślę, że nie miała się do kogo zwrócić z tym problemem. Dobrze wiesz, że przeżyła rozwód dużo gorzej niż ja i nie akceptuje ani Michała ani Kornelii. Chociaż kto normalny akceptowałby Kornelię? Mniejsza z tym - rzuciłam w końcu, odkładając książkę na bok i tak nie byłam w stanie skupić się na czytanym tekście, co tylko bardziej mnie frustrowało. Przeklęta Korni i jej chore plany usidlenia mojego naiwnego ojca. Nigdy nie spodziewałam się, że Tomasz Marszał tak szybko podda się nowo poznanej kobiecie. Właściwie zawsze nam się wydawało - mnie i Poli - że tuż po rozwodzie osiądzie w czterech kątach naszego domu i tak w samotności, otoczony ukochanymi córkami, doczeka późnej starości. Oczywiście chciałam, by kogoś znalazł. By podobnie jak mama odnalazł bratnią duszę i spędził z nią starcze lata. Jednakże myśląc o tym, rozważałam jednak kobiety w wieku zbliżonym do jego, które mają za sobą podobne doświadczenia i które szukają stabilizacji, a nie pieniędzy i nowej rozrywki. Kornelia miała ledwie trzydzieści lat i jej jedynym celem był uwiedzenie ojca, zafundowanie mu syna i ograbienie z resztek pieniędzy. Jej sympatyczny uśmiech był jedynie kłamstwem, na które nasz nieszczęsny ojciec dał się nabrać. Prawdą był fakt, że zawsze z Polą marzyłyśmy o bracie. Czasami, mając po siedem i pięć lat, wymyślałyśmy imiona dla naszego potencjalnego rodzeństwa, zgodnie wybierając Kacpra albo Igora. I jestem przekonana, że w podobnej sytuacji, gdyby to mama była w ciąży albo kobieta godna naszego ojca, skakałybyśmy pod sufit, losując imiona w internetowej aplikacji. Matką miała być jednak Kornelia. Fałszywa, wredna Korni, która na względzie miała jedynie majątek naszego ojca. A Tomasz był naiwny i ślepy, więc jedyne co nam pozostawało to rozpacz i wiara w to, że Pola po prostu się przesłyszała.
- Wspólny wróg zawsze jednoczy.
- To zawsze nas jednoczyło z Polą, chociaż cieszę się, że się odezwała. Zawsze lepiej mieć ją po swojej stronie. A co do ojca to jak tak dalej pójdzie, to już nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać.
- Nie zadzwonił od waszej ostatniej kłótni?
Pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że to już czwarty miesiąc, kiedy nie rozmawiam ze swoim rodzicielem. Chociaż to on zaczął i to on dokonał wyboru, a ja nie miałam zamiaru pochylać głowy z pokorą, udając, że jego zachowanie to coś naturalnego. Nie potrafiłam pogodzić się z jego nowym związkiem i tym jak nagle zaczął traktować mnie i Polę. Pragnęłam jego szczęścia, jednak wszystko miało swój umiar a on najwidoczniej nie potrafił dostatecznie dobrze ocenić sytuacji.
- Nie i bardzo dobrze. Ma teraz Korni, na co mu córka?
- Klara...
- Nie, Alma. Wiem, że będziesz go bronić, ale on zawsze wszystkiemu się sprzeciwia, ale gdy podasz mu na tacy jego błędy, to reaguje jak rozjuszony byk. Nikt nie będzie mi zabraniał wyjazdu do Anglii, tylko dlatego, że taki ma humor. I mógł odpuścić wyrzuty sprzed roku. Owszem, wyjechałam nikomu nic nie mówiąc, ale też potrzebowałam odpoczynku.
Amelia westchnęła przeciągle, odkładając talerz do zlewu. Tylko ona wciąż usilnie tłumaczyła mojego ojca i jego decyzje. Nawet Miko twierdził, że to przesada i ktoś powinien zafundować mu terapię dla mężczyzn w kryzysie wieku średniego. Ruda jednak bezustannie broniła go, jakby licząc, że to pomoże mi pogodzić się z ojcem i tym samym jego nieudanymi, kompletnie bezsensownymi wyborami.
- Zadzwonię do babci na koniec tygodnia. Pewnie będzie coś wiedzieć - odparłam w końcu z przekonaniem, uśmiechając się pierwszy raz od mojej rozmowy z Polą. Jeżeli ktoś miał pomóc mi w rozwikłaniu zagadki to tylko babcia Marszał, bowiem jej detektywistyczne zapędy już nie raz uratowały mi życie i nie raz dostarczyły wielu cennych informacji. Wieczorek jednak nie zareagowała na to w żaden sposób, przepraszając mnie ze smutkiem w oczach. Pomimo jej zaprzeczeń widziałam jak bardzo zmęczona jest tego dnia.
- Wiem, że padasz na twarz. Weź idź spać, bo teraz nie mam z ciebie pożytku.
Zaśmiała się, a potem - o dziwo - zgodnie z moim rozkazem, udała się do pokoju, gdzie prawdopodobnie poddała się sennej uciesze.
Początek tygodnia zaczął się obiecująco. Zapisałam się na kurs angielskiego, otrzymałam nawet specjalny rozdział poświęcony chemii i udało mi się zapisać na seminarium do jednego z lepszych wykładowców. Pomyślałabym - żyć, nie umierać, ale przed ostatecznym szaleństwem powstrzymywała mnie trudna sytuacja rodzinna. Pola dzwoniła do mnie codziennie, licząc, że zdążyłam wyciągnąć jakieś wieści od babci a mama milczała jak zaklęta, w żaden sposób nie komentując tych rewelacji. Ojciec z kolei nadal się do mnie nie odzywał i ja też nie miałam zamiaru się z nim skomunikować. Moje kontakty z rodziną nie ruszyły ani o krok do przodu, co niezmiernie mnie cieszyło. Tak bardzo, że rozważałam opcję wskoczenia do Wisły i utopienia wszystkich swoich żali. Mniejsza o to, że utonęłabym razem z nimi. Wówczas to o mnie rozpisywaliby się we wszystkich tygodnikach, a nie o tym przeklętym skoczku, który nie zaznawszy szczęścia na moście, postanowił, biedak, rzucić się z drzewa na Rapaku*. Moja historia byłaby zapewne tak samo tragiczna i nareszcie miałabym powód by żyć - sława. Moim frustracjom nie pomagało nawet wino ani usilne pocieszanie Almy i Mikołaja, co tylko wskazywało na mój opłakany stan. Nie potrafiłam zaradzić problemom rodzinnym, jak więc miałam poradzić sobie ze studiami i problemami związanymi z nimi? Chemia była o wiele gorsza od mojego ojca i zapewne nie raz przyprawi mnie o zawał serca, i okrutne zdrady z tlenkiem wodoru czy innym cholerstwem. Udręczona swoim losem, choć o wiele bardziej telefonami od mojej nierównoważonej siostry, postanowiłam w końcu oddać się przyjemnością życia i każdego dnia kupowałam pudełko lodów, by utyć jak świnia i znaleźć kolejny powód do rozpaczy. Klara Marszał była masochistką i właśnie za to ceniłam ją najbardziej.
Moi przyjaciele, wyraźnie zatroskani moim słabym stanem psychicznym, postanowili zmienić nieco tor moich nieszczęść, tym samym sprzedając mi kopniaki spod nieco innej kategorii. A mianowicie spod kategorii czysto całuśnej. Wiedziałam, że nadejdzie dzień, kiedy Mikołaj pozna hańbiącą prawdę i postanowi się na mnie wyżyć. I wątpiłabym, by którakolwiek z mieszkających ze mną hien wiedziała, co to znaczy kopać leżącego. W niedzielne popołudnie, kiedy to leżałam na swojej wygodnej wersalce i obżerałam się pudełkiem lodów, Bazyl wkroczył do mojego pokoju z miną Sherlocka Holmesa, siadając na dywanie.
- Oglądam - odparłam urażona, wpakowując do buzi łyżeczkę z niesamowitym, czekoladowym smakiem. Ach, człowiek, który wymyślił połączenie mięty i czekolady powinien dostać każdą możliwą nagrodę świata. Miko, całkowicie niezrażony moim buńczucznym tonem, oparł się wygodnie o grzejnik, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
- Nie wiedziałem, że taka z ciebie całuśna dziewczyna.
Zarechotał jak żaba na chwilę przed śmiercią, co skwitowałam głośnym prychnięciem.
- Zazdrość cię zżera, że mogę sobie pozwolić na takie ekscesy?
- Mogłem przynieść tarczę na takie pociski, bo mnie jeszcze podziurawią.
Rzuciłam w niego trzymaną w dłoni łyżeczką, pokazując język. Naiwnie liczyłam, że nadejdzie dzień, gdy zaczniemy zachowywać się jak dorośli, jednak z każdą nową rozmową wątpiłam w prawdziwość mych marzeń.
- Będąc poważnym...
- Co ci Alma nagadała - przerwałam mu z pretensją, odkładając na bok laptopa. A to świadczyło o moim wielkim wzburzeniu.
- Nic. Naprawdę nic! - dodał, widząc moje wątpiące spojrzenie - powiedziała tylko, że potrzebujesz męskiej rady i musimy cię oderwać od problemów rodzinnych.
- To świetny pomysł, faktycznie. Gorszy problem zastąpić drugim. Jesteście genialni! Fanfary i dzwonki poproszę.
Zaśmiał się, widząc jak zgromadzony we mnie żal powoli wydobywa się z moich ust. Prawda była w końcu taka, że naprawdę potrzebowałam męskiej opinii i choć Mikołaj stał się kobiecym niewolnikiem przez te wszystkie lata z Almą, to nadal pozostawał swego rodzaju mężczyzną. Cóż, Wieczorek w to nie wątpiła, więc postanowiłam zaufać jej słowom.
- Nie mam wiele czasu, ale myślałem nad tym...
- Razem z moim oprawcą Amelią...
- Pozwolisz mi dokończyć? - wybuchnął niespodziewanie, wyraźnie przejęty swoją rolą moralizatora. A kiedy skinęłam głową, udając, że zamykam usta na klucz, posłał mi niewyraźny uśmiech, kontynuując.
- Jeżeli się z nią rozstał, to znaczy, że miał dobry powód. Pewnie nadal coś do niej czuje, to zrozumiałe skoro niby byli kilka lat w związku, ale to nie oznacza, że cię wykorzystał. To znaczy tak myślę, ja bym tak nie zrobił...
- Właśnie Miko, ty byś tak nie zrobił, co nie oznacza, że on jest taki sami. Zemsta jest słodka, a nie mamy pewności, czym Aneta zaszła mu za skórę. Może go zdradziła, może tylko przypadkiem pocałowała chłopaka na imprezie, co wyjaśniałoby jego zachowanie. Podczas kiedy wy odsypialiście pracę, myślałam też i nad Marcelem. I wiesz co myślę? Że to nie był przypadek! Może byłam pijana, ale on od początku był dziwny i usilnie upierał się, żeby mnie odprowadzić do drzwi. I wcale nie był taki pijany.
Zawyrokowałam grobowym tonem, wstając ze swojego legowiska i zabierając łyżeczkę z podłogi. Mikołaj z kolei przeniósł na mnie swój zrezygnowany wzrok, siląc się na pocieszenie, którego przecież nie było. Marcel mnie wykorzystał, mój ojciec ukrywał prawdę, a jego nowa dziewczyna pragnęła nas wydziedziczyć. Może byłabym pierwszą osobą, która skacze z nowego mostu? Nie dotarły do mnie jeszcze wieści, by ktoś tego dokonał, więc może mogłam spróbować?
- Tak czy inaczej, weź się w garść, Klara. Masz mnie i Almę, Polę, mamę i wszyscy jesteśmy z tobą na dobre i złe. Zapomnij o durnym Marcelu, Gary'm debilu i nawet twoim ojcu. To nasz ostatni rok razem, w tym mieszkaniu, myślisz, że warto to marnować?
Bazyl czasami potrafił człowieka pocieszyć. Wypomnieć nieudane związki, facetów idiotów i wszystkie nieszczęścia świata, by ostatecznie pocieszyć cię, przypominając, że człowiek posiada tak doskonałych przyjaciół jak on i jego dziewczyna. Prawdziwy promyk słońca, naprawdę.
- Gary'ego mogłeś sobie darować - mruknęłam, opuszczając swoje lokum i udając się do kuchni, by nalać sobie soku do szklanki. Mikołaj, wyraźnie skruszony, podążył za mną, siląc się na marne przeprosiny. Był tak uroczy w swoim zagubieniu, że w końcu machnęłam ręką, odrzucając w niepamięć ten mały (no, mający całe metr dziewięćdziesiąt) problem i po prostu kontemplować nasze ostatnie miesiące. Może i miał rację. Może nie było sensu w zamartwianiu się o coś, na co nie miałam bezpośredniego wpływu? W końcu to tylko faceci. Żadnego z nich już nie zobaczę (oprócz ojca oczywiście) i czy tak naprawdę był sens w obrażaniu się na kogokolwiek o tych drani? W konsekwencji Miko spełnił swoją rolę dobrego przyjaciela, czego i tak nie mogłam mu okazać. Posłałam mu chłodne spojrzenie, sadowiąc się na stołku.
- Jak tam magisterka? - zagaiłam z premedytacją, wiedząc jak niewygodny jest to dla niego temat. Choć Mikołaj lubił prawo i podobno od zawsze się nim interesował, tak pisanie pracy dyplomowej nie szło w parze z jego zainteresowaniami. Co rusz zmieniał koncepcję, tłumacząc się mało dostępnym promotorem.
- Lepiej, o wiele lepiej - mruknął, wyraźnie zbity z tropu tak nagłą zmianą tematu.
- Widzisz, ja się tylko o ciebie martwię, kwiatuszku - odparłam z jadem, obserwując, jak sąsiadka z dołu napieprza parasolką jakiegoś pijaka. Mikołaj odpowiedział mi kilkoma niewyraźnymi zdaniami, by w końcu zmienić temat na nieco wygodniejszy i dopasowany do naszych humorów. Musiało upłynąć naprawdę wiele wody, bym przestała być zła na każdego faceta w promieniu czterystu kilometrów i pomimo iż Bazyl był kochanym misiem-pomocnikiem, nie potrafiłam wykluczyć go z tego samczego kręgu. Gdy w mieszkaniu w końcu pojawiła się Alma, atmosfera nieco zelżała i zamiast wbijać sobie szpile w plecy, zasiedliśmy przed przyniesionymi naleśnikami, wyśmiewając cały personel Manekina**.
Rok akademicki rozpoczął się nijak. Pierwszego dnia poinformowali nas o trudach bycia studentem, drugiego o ilości godzin jaką trzeba będzie przepracować w laboratorium a trzeciego potraktowali jak idiotów. Tęskniłam za Toruniem, aczkolwiek siedząc pośród ludzi, których nie znałam i których nie miałam ochoty poznawać, zdałam sobie sprawę, jak męczące bywa studiowanie. Wykładowcy udają mądrzejszych niż są, magistrowie wymagają więcej niż profesorowie a twoim życiem rządzi obłuda. Wytrzymałam jednak ten tydzień bez żadnego uszczerbku na zdrowiu i z uśmiechem na ustach powitałam piątek. Jeden poranny wykład, który nie miał żadnego znaczenia dla mojego kształcenia, był stworzony po to, by g opuszczać. Wstałam więc tuż po dziesiątej, przeciągając się leniwie. O szesnastej szłam na zajęcia z angielskiego, a więc przede mną było jeszcze kilka wspaniale wolnych godzin, które mogłam wykorzystać na leżenie i oglądanie seriali. Z ciszy panującej w domu wywnioskowałam, że Alma i Mikołaj wybili na zajęcia i zapewne nie wrócą tak szybko, jakbym mogła się tego spodziewać. Znudzona więc tymczasowym spokojem, zabrałam z kuchni coś do jedzenia, zaszywając się w swojej smoczej jamie, jak to rozkosznie określił Miko. Potem leżałam patrząc w sufit aż w końcu zadzwoniłam do babci, by w końcu dowiedzieć się, że faktycznie będę mieć braciszka lub siostrzyczkę. Jednym pocieszeniem był fakt, że babcia również nie była zachwycona takim rozwiązaniem. Nikt nie lubił Kornelii i choć za późno było na odsunięcie od niej ojca, to pocieszająca była myśl, że nie tylko ja i Polą jesteśmy do niej uprzedzone. Postanowiłam jednak nie informować mojej siostry o tym ważnym wydarzeniu. Sama musiałam to przetrawić i przygotować podnoszącą na duchu mowę. Kiedy wybiła piętnasta, ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania, związałam włosy i raźnym krokiem wydostałam się na świeże powietrze. Dzisiejsze zajęcia były jedyną pocieszającą myślą, bowiem nauka języka zawsze przynosiła mi swego rodzaju ukojenie. Ponadto, nie musiałam rozważać nad swoim ojcem, jego nowym dzieckiem i prawdopodobnie przyszłą żoną. Przez te dwie godziny mogłam po prostu siedzieć i chłonąć wiedzę, która była kluczem do przyszłości z dala od tego cyrku. Jakaż jednak musiałam być naiwna, by wierzyć, że piątek skończy się dobrze! Wbiegłam do sali spóźniona o całe cztery minuty, siadając obok jakiejś wystraszonej dziewczyny. I gdy uniosłam wzrok, by zorientować się czy nauczyciel już przyszedł, mym oczom ukazał się Marcel. TEN Marcel z tych Marcelów i nie było mowy, bym mogła się mylić. Uśmiechnął się łagodnie, by w końcu przejść przez pomieszczenie i zamknąć drzwi. Nie byłam nawet w stanie pomyśleć, co on do cholery wyprawia, bo sparaliżowało mnie zdziwienie.
- Cieszę się, że dostałem grupę zbliżoną wiekowo do mnie. Tym bardziej mam nadzieję, że będzie nam się świetnie współpracować. Ja jestem Marcel i resztę tych zajęć poprowadzę po angielsku - odparł czarującym głosem, a jego twarz ani na sekundę nie opuścił ten durny, szelmowski, denerwujący uśmiech. Jak można było być takim przystojniakiem i chamem zarazem? Czy to nie powinno się wykluczać? Byłam na tyle zdziwiona i na tyle oszołomiona, że zapomniałam się na niego gniewać. Posłusznie więc wykonywałam jego polecenia, całkowicie gubiąc się w swoich myślach. Bo po pierwsze co on tu robił, oczywiście oprócz nauczania i po drugie dlaczego to robił i kim, do cholery, był? Prawdziwy człowiek enigma, aż chciałoby się zawyć z rozpaczy. Miałam cholernego pecha do facetów. Takiego pecha, że ręce opadały. Gdy więc mój nauczyciel poprosił nas, by opisać siebie w używając nowo poznanych słów, bez namysłu wspomniałam o męskich prześladowaniach i facetach frajerach. Trzy dziewczyny w grupie zaśmiały się cicho, zerkając na mnie ukradkiem. Kamiński jednak nie wyglądał na rozbawionego. Pokiwał tylko głową i przeszedł do kolejnej osoby, tak jakby moja odpowiedź przestała istnieć z ostatnią wypowiedzianą literą. I, cholera, miał rację. Wykastrować i wrzucić do Wisły - pomyślałam, by chwilę potem, z ciężkim sercem, zając się tym, po co tu przyszłam. W duchu poprzysięgłam sobie, że gdy tylko stąd wyjdę, pójdę do sekretariatu i zmienię grupę, bowiem nie byłam w stanie patrzeć na tę szuję. Poczułam się przez moment jak Edward albo Bella (nie wiem, nigdy nie pamiętałam do końca tej sceny), gdy chciał (albo chciała) przenieść się na inne zajęcia. Tak, Zmierzch odegrał w moim dorastaniu bardzo nieszczęsną rolę i przyszło mi z tym żyć po dzień dzisiejszy. W końcu zajęcia dobiegły końca, a ja - jak przystało na typową dziewczynę - zabrałam z rozmachem swoje rzeczy, manifestując swoje niezadowolenie.
- Klara, możesz poczekać?
Miałam ochotę krzyknąć, że to Aneta może na niego czekać, ale to tylko pogorszyłoby moją sytuację. Kamiński uznałby mnie za furiatkę i jeszcze pomyślał, że podczas jednej imprezy po prostu się w nim zakochałam. Niedoczekanie. Utrzymując więc pozory, zatrzymałam się, nie patrząc na niego. Tak jakby to miała być jakakolwiek kara.
- Widziałem, że coś ci nie odpowiada w zajęciach. Wiesz, to była tak naprawdę moja pierwsza taka lekcja, więc każda sugestia jest ważna.
Uśmiechnęłam się krzywo, mając na uwadze tylko jedno zastrzeżenie: bez niego te zajęcia byłyby cudowne.
- Wszystko w porządku. Mam trochę problemów i wiesz... zresztą ta godzina mi nie pasuje i pewnie tak zmienię dzień więc...
- Prowadzę wszystkie zajęcia na tym poziomie, więc jeżeli chcesz pomocy z przeniesieniem to nie ma problemu.
- To zmienię poziom - burknęłam bez chwili namysłu, by po chwili wybiec z sali. Cholera jasna! Dlaczego miałam taką niewyparzoną gębę i dlaczego tak ostentacyjnie musiałam okazywać swoją niechęć, zamiast po prostu się z nim rozmówić i poznać prawdę? Byłam idiotką. Pieprzoną idiotką, która pewnego dnia skończy w Wiśle z własnej głupoty. Pociągając nosem z żalu wróciłam do mieszkania, kupując po drodze pudełko lodów. Może gdybym przytyła czterdzieści kilo i wyglądała jak potwór z Loch Ness już nikt nie zwracałby na mnie uwagi a ja utonęłabym we własnym tłuszczu? W progu powitała mnie Alma, która właśnie odwieszała kurtkę. Widząc moją nieszczęśliwą minę, zaprowadziła mnie do kuchni i nalała do szklanki zakupione wino. Ja z kolei otworzyłam kubełek lodów, wylewając wszystkie swoje żale. Począwszy od ojca a skończywszy na Marcelu.
- Biedna Klara.
Wieczorek westchnęła przeciągle, opierając głowę na moim ramieniu. Myślałam dokładnie to samo. Biedna, chora psychicznie Klara.
* Plac Rapackiego znajdujący się przy Starówce
** Manekin - restauracja z naleśnikami
Ok. Klara jednak ma skłonności masochistyczne. XD sorry, ale wcale nie ma w zyciu najgorszej, ale chyba lubi narzekać xD a moze lubi byc pocieszana przez przyjaciół? O Marcelo tak naprawdę nic nie wie, nie powinna więc go aź tak jednoznacznie skreślać. Swpjaą droga uwazam, ze za bardzo się tym przejmuje, wiec chyba już za duzo o nim mysli xD a teraz chyba się jz tak łatwo pd niego nie uwolni i b.donrze. Nie spodziewałam sie, ze spotkają się akurat na angielskim i to w takiej formie, haha, widzę, ze ciągnie ją do facetów,ktorzy dobrze mówią po angielsku. Uwielbiam Almę i Miko, swoją drogą, są rozkoszni ;) no i ja bardzo chciałabym poznać polę bezposrednio. A, o ciekawi mnie Michał, wybranek matki dziewczyn. Choc wlasciwie to ciekawi mnie cała jej rodzina, ale o ni, akurat nie było tutaj jeszcze właściwe nic oprócz imienia. zaprszam na nowosc do mnie, zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńKlara jest szalona. Tak kompletnie, całkowicie szalona i w tym całym swoim szaleństwie jednocześnie straszliwie pozytywna. Zdecydowanie ma skłonności do dramatyzowanie, podejmowania decyzji pod wpływem chwili i generalnie zanim pomyśli, wcześniej wypowie tysiąc słów i zrobi tysiąc innych rzeczy (a dopiero potem się nad tym zastanawia, wcinając przy okazji całe litry lodów). Czasem sprawia wrażenie zupełnie oderwanej od rzeczywistości. Kompletnie nie ogarniam dlaczego tak pochopnie oceniła Marcela (ja tam wierzę w to, że on w żaden sposób nie chciał jej wykorzystać, ot tak z tym pocałunkiem wyszło i tyle), ale z drugiej strony właśnie taka reakcja… do niej pasuje. Bo ona czasem sobie coś ubzdura i mocno się tego trzyma. Dlatego nie dziwię się, że ciężko jest jej się pozbyć z głowy Gary’ego – ona tak już ma, że jak się czegoś złapie, to nie łatwo przychodzi jej odpuścić. Z kolei… fakt, trochę biedna to ona jest. Wszystko dookoła niej jest jednym wielkim bałaganem – to trzeba przyznać. Tyle, że na szczęście nie są to rzeczy tragiczne, których nie dałoby się rozwiązać. Po prostu wystarczy przysiąść, pomyśleć i przede wszystkim zdecydować się na kilka rozmów (wieem, to tak fajnie się pisze – „wystarczy porozmawiać” – ale mam wrażenie, że w jej wypadku naprawdę rozmowy z Marcelem czy też ojcem mogłyby zdecydowanie pomóc). Rety, ta Twoja Klara jest po prostu cudowna. Tak straszliwie wyrazista, wręcz momentami nieco komiczna w swych reakcjach. Z jednej strony ma się ochotę nią mocno potrząsnąć, gdy tak lamentuje i widzi wszystko w czarnych barwach, ale z drugiej to tak jakby odbiera się to jej czarnowidztwo jako coś w jej przypadku naturalnego. Niektórzy ludzie tak już mają, że popadają ze skrajności w skrajność, cokolwiek by się nie działo, oni biorą to w całości, albo zupełnie na serio, albo z szerokim uśmiechem. Trochę tak, jakby odrzucali wszystko to, co pośrodku. Nie wiem, jak to się potoczy dalej, ale na ten moment ja widzę Klarę mniej więcej w taki sposób :) I całkowicie ją kupuję (z Almą i zwłaszcza z Mikim w pakiecie xd)
OdpowiedzUsuńA w ogóle to... hihihi, Marcel na angielskim i to w takiej roli. Ale pechowiec z Klary czasem to jednak jest :D
Niecierpliwie czekam na czwórkę <3
Serdecznie pozdrawiam!
Klara jest mną. Czy to dobrze? XD Okej, w pewnym sensie jest mną, w tej części, której najbardziej się obawiam :D Po prostu wyobraziłam sobie, że gdybym stała przed takim Marcelem (<3333 - sorki, musiałam :P), którego prawie nie znam, a z którym poznałam się na dosyć interesującej płaszczyźnie, a o którym wiem najwięcej od moich znajomych i to nie byłyby informacje, który by mnie ucieszyły, to w tej sytuacji z końca rozdziału zrobiłabym dokładnie to samo. Wyrzuciłabym całą swoją frustrację w jednym zdaniu, odwróciłabym się na pięcie, nieświadoma tego, że trzydzieści sekund później dopadną mnie wyrzuty sumienia, a w głowie pojawiłby się głos, wyzywający mnie od idiotek, ale nie mogłabym się cofnąć, no bo przecież ja mam swój honor. A przede wszystkim mam rację, o! Także, Klara, całkowicie cię rozumiem! :D Posiadanie tego nieujarzmionego pierwiastka masochistki jest... Nawet nie wiem, jak to nazwać! Nie wiem, jak to opisać, chyba tylko osoba, która przeżywa to samo, potrafi mnie zrozumieć.
OdpowiedzUsuńOkej, teraz już spokojniej :) Czyżby sprawy rodzinne były jednymi z tych, które w jakiś sposób przyczyniły się do wyjazdu Klary? Wnioskuję tak po tym, że ojciec miał pretensję, że nic o wyjeździe nie wiedział. No i zastanawiam się, co z siostrą i w ogóle z całą rodzinną Klary, bo jednak to, jak rodzina ukształtowała Klarę, może mieć duży wpływ na jej zachowanie i podejmowanie decyzji. Dodam jeszcze, że fajnie, że dodajesz tutaj ten wątek rodzinny, bo przez swoje zagmatwanie będzie dosyć ciekawy i urozmaicić życie Klary w środowisku studenckim ;)
Kurcze, chyba miałam jeszcze napisać mnóstwo rzeczy, ale zupełnie mi wyleciały z głowy. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i pozdrawiam :*
Matko, uwielbiam Klarę. Jest...ahaha, jest urocza i rozbrajająca. Może dlatego, że piszesz w pierwszej osobie i tak fajnie są wtrącone myśli, że czasami leżę i kwiczę ze śmiechu. Jestem...ahahahahahaha, rozwalona tym opowiadaniem. Klara rządzi. <3 No i Marcel...proszę, proszę. Jak podszedł sytuację. Szkoda, że tak uciekła, chociaż zabawnie musiało to wyglądać.
OdpowiedzUsuńNa serio ją podziwiam, bo zawsze jest taka...nie wiem, urocza. :D Uwielbiam to opowiadanie! <3